
Na tegorocznej liście pomocniczej do Nagrody Zajdla znajduje się 326 powieści. Tak, w tym roku wydano w Polsce co najmniej tyle pełnometrażowych tekstów zaliczających się do fantastyki. Są tam Jul Łyskawa, laureat Paszportu Polityki, Andrzej Sapkowski, Anna Brzezińska czy romansująca z kryminałem Anna Kańtoch, ale też mnóstwo debiutantek i debiutantów oraz autorów mało znanych, choć już z publikacjami na koncie. Więc tak sobie pomyślałam, że skoro udało mi się co nieco przeczytać, to podpowiem wam, gdzie zerknąć przed zgłoszeniem waszych nominacji. Na doczytanie kandydatów mamy przecież czas do 16 marca.
Łyskawa Jul: Prawdziwa historia Jeffreya Watersa i jego ojców
Na pewno o nim słyszeliście, może już przeczytaliście. Zaskakująca i bardzo ciepła historia dziejąca się w „typowym amerykańskim miasteczku”, dziecko Twin Peaks i Przystanku Alaska. Napisane z takim biglem, że czasami łapałam się za głowę, jakim cudem to tłumaczenie jest takie dobre, żeby po chwili wrócić do rzeczywistości i przypomnieć sobie, że ten bogaty, skrzący się polski to język oryginału. Łyskawa znalazł czuły, lekki, czasem podszyty niepokojem i niesamowitością styl i opisał nim nie tylko mniej czy bardziej szczęśliwe rodziny, ale też sztukę. Prawdziwa historia… zawiera narrację trzecioosobową, pamiętniki pełnej uroczej afektacji lokalnej dziennikarki, ale też wyimki z tekstów krytyczki zajmującej się najmniej uchwytnym bohaterem, współczesnym artystą pochodzącym z lesistej prowincji gdzieś na północy Stanów.
Dajcie się wciągnąć Julowi Łyskawie w niezrównaną, a przy tym pocieszająco przyziemną historię o dziwnych losach Jeffreya.
Wójtowicz Milena: W świetle nocy
Kolejna powieść z uniwersum Brzegu, z Sabinką i Piotrusiem jako jego najważniejszymi figurami… które tym razem będą sobie bezpiecznie patrzeć na kolejny bajzel z dystansu trzeciego i epizodycznego planu. Jeśli znacie poprzednie książki tego cyklu, już przeczytaliście i kochacie W świetle nocy. A jeśli nie było was dotąd w tych rejonach?
Bierzcie i czytajcie bez obaw. To niezależna historia potencjalnej damy w opałach, naiwnego dziewczęcia uwiedzionego przez wampiry. Tylko że dla Wójtowicz taki punkt wyjścia to trampolina do pisania wbrew gatunkowym schematom i oczekiwaniom (przynajmniej fabularnym) czytelnika oraz okazja do zabawy motywem romantycznego wampira-maczo. Napisana równie dobrze jak poprzednie, z polotem, skrząca się od humoru. Idealna dla nerdów chcących porozkminiać, jak ograniczenia związane z nieumarłością lub ogólną nienormatywnością ontologiczną wpływają na codzienność osób mających szczęście żyć, studiować i pracować w Polsce wczesnego XXI wieku.
Momentami czeka was głębokie zanurzenie w lore świata Wójtowicz, ale nie lękajcie się, będzie zabawnie i towarzysko.
Rupiewicz Katarzyna: Pechowiec
Za najciekawszy i najbardziej wartościowy aspekt zbierania listy pomocniczej do Nagrody Zajdla i procesu nominacji uważam to, że pozwalają rozejrzeć się po krajobrazie polskiej fantastyki szerzej i bardziej dogłębnie niż jakiekolwiek inne zestawienie. Ekipa odpowiedzialna za listę stara się zebrać na niej wszystkie wydawnictwa, uwzględnić każdy debiut i niszową publikację. Do części z nich trudno dotrzeć, ale akurat Pechowiec okazał się osiągalny bez większego wysiłku w ebooku (jest na Empik Go).
Katarzyna Rupiewicz nie jest nową, nieznaną autorką. Działa w Śląskim Klubie Fantastyki, publikuje w Nowej Fantastyce. Ale nie wszyscy wiemy, co i kto się dzieje w literaturze zorientowanej nieco bardziej lokalnie, nawet jeśli chodzi o tak przecież twórczy Śląsk. Pechowiec to dziejąca się w Katowicach historia maga żyjącego już naprawdę wiele lat, bo tytułowy bohater pochodzi jeszcze z czasów sprzed Rewolucji Francuskiej. Mamy tu więc motywy znane z powieści o wampirach, ale przyprawione bardzo różnorodną magią. I to dzięki niej autorka może sobie pozwolić na finałowy, naprawdę intrygujący twist. Dodajcie do tego obecność stworzeń ze śląskiego i polskiego folkloru, a zyskacie wartą przeczytania książkę.
Być może Francja była tu najmniej ze wszystkich przypraw potrzebna, ale na pewno nie przeszkadza.
Niziołek Olga: Dzieci jednej pajęczycy
Bardzo czekałam na debiut powieściowy Olgi Niziołek, świetnej tłumaczki i autorki wspaniałych opowiadań. Tak, postawiłam jej poprzeczkę dość wysoko, więc usłyszycie tu echa pewnego rozczarowania… Dzieci… są napisane dobrze, ale nie tak wybitnie jak krótkie formy autorki. Co pewnie ma sens, bo wyrazistość stylu może męczyć twórczynię i czytelnika, jeśli rozciąga się na kilkaset, a nie kilka stron. Może to kwestia redakcji, bo słyszę w tej powieści coś, co moja głowa już jakiś czas temu uznała za styl Powergraphu – czyli brzmienie podobne na przykład do tekstów Kosika czy Salik. Wreszcie, mamy tu do czynienia z young adult, co także nie pozostaje bez wpływu na styl narracji, snutej przecież z punktu widzenia bardzo młodych ludzi żyjący w cholernie nieprzyjemnych okolicznościach.
Dzieci… oparte są na mocnym koncepcie ekologicznego postapo – rozgrywają się w niemal pozbawionym dostępu do wody mieście, które bohaterka może przemierzać tylko dlatego, że pracuje jako dostarczycielka pizzy. Wszyscy inni mają mniej czy bardziej oficjalny nakaz pozostawania w domach i oszczędzania zasobów. Ale najważniejszy wątek emancypacyjny, związany z tytułową pajęczycą, to już rejony fantasy i to ekstatycznego. Będziecie mieć sporo radości (ale i dreszcze), wynajdując tropy wskazujące, jak do tego doszło, że naczelnym bóstwem świata jak najbardziej naszego, tylko w bliskiej przyszłości, jest coś w rodzaju pająka.
Zychla Marek: Strychnica
Bardzo chciałam, żeby ta powieść podobała mi się tak bardzo jak Bezmiłość. Wiem, że jest lubiana i oceniana jako dobra, intrygująca, a do tego poruszająca ważne tematy – w końcu jej bohaterami są rezydenci domu dla osób ze specjalnymi potrzebami. Zychla na pewno panuje nad stylem i językiem swoich bohaterów, którym pozwala snuć często zaskakujące narracje. Spodziewacie się zastrzeżenia „a jednak”? Oto ono: za dużo tu wątków, za mało rozwiązań, przez co całość wydaje się nieco chaotyczna.
Akcja Strychnicy wrzuca zanurzonych we współczesności młodych ludzi, pracujących jako wolontariusze we wspomnianym ośrodku, w sam środek starego Irlandzkiego mitu, w który uwikłano królewski ród, rycerzy, celtyckie bóstwa i kotka. No i rezydentów, których niepełnosprawności są czymś w rodzaju odbicia magii i mocy, jakie posiadają w rzeczywistości pradawnej opowieści. Głównym bohaterem jest tu wolontariusz z Polski, chłopak stopniowo odkrywający, że i on istnieje w więcej niż jednym planie ontologicznym. Jak wspomniałam, dużo się tu dzieje, ale niekoniecznie zostaniecie po zamknięciu książki z wrażeniem, że ostatecznie jakoś się wyjaśniło znaczenie motywów, które sprawiły na was wrażenie ozdobników czy nadmiaru mitologicznego komentarza.
Powieść intrygująca, ale jeśli cenicie zbalansowane fabuły, może was znużyć.
Kucharczyk Łukasz: Wszystkie drogi prowadzą
Szukacie książki na pocieszenie, takiego feel good, ale bez naiwności i ogrywania po raz kolejny znanych motywów? Kucharczyk przybywa na wezwanie.
Już tytuł sugeruje, że mamy tu do czynienia z powieścią drogi. Spotkacie bohaterów poprzedniej książki autora, którzy, jak to oni, znowu muszą ratować doktoranckość, uniwersytecką papierologię, a może w ogóle cały świat, który przecież zależy od dobrostanu Akademii. Śpieszę donieść, że pojawia się nawet bohaterka, magiczna influencerka, i że ten wątek rozwinie się przepięknie i zupełnie nie tak, jak myślicie. Dołącza ona do akcji nie w izolacji, ale jako część drużyny, którą zbiorą Cilgeran i Rorty, żeby wplątać się w odwieczną walkę dobra ze złem, czyli nerdziarstwa deskryptywnego z normatywnym. Dużo radości, gwarantuję. Jest też piesek!
Wszystkie drogi… działa jak klasyka powieści na pocieszenie, nie sięgając przy tym po standardowe motywy gatunku – dyniowe latte czy spiżarnie dobrze zaopatrzone w sery, nawet puchatych sweterków sobie nie przypominam. Ale przyjemne ciepełko na pewno spowije was wielokrotnie. I bez obaw, nie zgubicie się w rozbudowanych żarcikach, a nawet jeśli, to i tak będzie zabawnie.
Sapkowski Andrzej: Rozdroże kruków
Nie da się rozmawiać o polskiej fantastyce roku 2024 bez supernowej, naszej narodowej Gwiazdy Betlejemskiej, cudownie zmartwychwstałego Wiedźmina. Grudzień był miesiącem narodowego czytania Rozdroża kruków, a ja z dumą i radością dołączyłam do tego szaleństwa. I naprawdę nie mam na co narzekać, może dlatego, że spodziewałam się ataku nieuleczalnej nostalgii i zanurzenia w dobrze znanym stylu.
Wszyscy trochę kochamy Geralta, a teraz możemy uwielbiać go dodatkowo w odsłonie gołowąsa, rzuconej w świat sierotki z kompleksem rycerza, zupełnie jeszcze nieprzygotowanej na prawdziwe życie, które (wiemy to wszak doskonale) zrobiło z niego cynika… ale przecież tylko na zewnątrz! Moim zdaniem Sapkowski podarował nam kolejną książkę na pocieszenie i ku pokrzepieniu, bo chyba
każdy z nas chciałby móc utrzymywać szlachetne ideały na kroplówce mistrzowskich parad i zwodów. Uroczo było też doświadczyć, jak Sapkowski gada z samym sobą sprzed dziesięcioleci, ponownie sięgając po motyw strzygi.
Dodaję Rozdroże do tego zestawienia oczywiście w kwestii formalnej, bo na pewno pojawi się w nominacjach. No weź, wiadomo, że się pojawi.