SIEĆ NERDHEIM:

Na Dzień Dziecka książki b.o.!

Fragment (bo nawet nie pół) przykładowej półki.
Fragment (bo nawet nie pół) przykładowej półki.

Mój 12-letni syn niedawno ponownie zadał mi oscylujące pomiędzy pobłażliwością a politowaniem pytanie: „Tato, dlaczego kupujesz książki dla dzieci”? Odpowiedź: „Żeby je czytać”, jakkolwiek logiczna, nie pozwoliła na zamknięcie kwestii, której podtekst wybrzmiał tuż potem: „A dlaczego czytasz książki dla dzieci”? I odpowiedź na to pytanie wymagała już większej precyzji, która wszak nie określa potrzeb innych nad te, jakimi kieruje się dowolny czytelnik/bibliofil: „Bo jeszcze jej nie czytałem” (ciekawość/nałóg) lub „Bo czytałem ją dawno temu” (sentyment/konfrontacja).

Nie czuję się absolutnie kimś wyjątkowym z racji tego, że ważną część mojego czasu lekturowego zajmuje literatura dla dzieci i młodzieży. Zarówno ta, która zasadniczo nie wykracza swoją atrakcyjnością poza sugerowany wiek odbiorcy, jak i ta, która w miejscu przeznaczonym dla kategorii wiekowej powinna mieć zamiast cyfr dwie litery: b.o. Byłoby to wskaźnikiem wprowadzającym potrzebną, choćby chwilową konfuzję pośród tych osobników rodzaju ludzkiego, których słowami „dorośli kochają liczby” najkrócej zdefiniował autor jednej z książek bezwzględnie zasługujących na takie oznaczenie. B.o. Bez ograniczeń. Bez wyznaczania pułapu dopuszczalnych uczuć i niezbędnej wiedzy. Bez ograniczeń nie tylko względem wieku, ale i wielokrotności lektury.

Dziś Dzień Dziecka. Zastanówcie się, jak brzmiałaby wasza odpowiedź, gdybyście z kolei wyżej podane odpowiedzi przekształcili w pytania o wasze doświadczenia z literaturą dla dzieci i młodzieży: „Jakiej książki jeszcze nie czytałem (a chciałbym!)?”, „Jaką czytałem dawno temu (a chciałbym ją przeczytać teraz)”? Może uświadomicie sobie (lub zaciągniecie) dożywotni dług, może rozbłysną wspomnienia, może eksplodują inspiracje, a może po prostu ostemplujecie któryś z tytułów  literami „b.o.” i poniesiecie go, niczym samoaktualizujące się objawienie, tym, którzy potrzebują wsparcia w walce z Liczbą.

Niech przykładem będą Wam sprzymierzeni w tym celu apostołowie naszej redakcji (choć tym razem ich liczba odpowiada raczej ewangelistom)!

Łukasz „Justin” Łęcki

1. Aksamitny Królik, Margery Williams

Królik nie zając, nie ucieknie.
Królik nie zając, nie ucieknie.

Na polskie tłumaczenie tej książeczki czekaliśmy niemal 100 lat. Piszę “książeczki”, bo to lektura na jeden krótki wieczór (na przykład przed snem), ale bynajmniej nie lekkiego kalibru. Na Aksamitnego Królika natrafiłem podczas poszukiwań świątecznych prezentów dla dzieciaków; utwór brytyjskiej pisarki przewijał się przez wiele zestawień najlepszych książek dla dzieci. Kupiłem i, jako że chciałem wiedzieć, co podaruję, zacząłem czytać. Przyznam szczerze, że śledziłem akcję z zapartym tchem i ściśniętym gardłem, a czasem ze łzami w oczach; a swoje lata mam i nie nabieram się na tanie emocjonalne chwyty.

Któż z nas nie miał swojej ukochanej maskotki, towarzyszącej w chwilach szczęścia i smutku – jako wsparcie, pocieszyciel i przyjaciel. Pluszaka tak wytartego, utytłanego i podartego, że ledwo przypominał pierwowzór. Tej jedynej zabawki, której zgubienie było życiową tragedią, a odnalezienie – powodem niepohamowanej radości.

Książka Williams to historia z nieco ponad roku życia chłopca i jego pluszowego królika, który pragnie, by mały właściciel go pokochał. Uosobienie zabawki? Przecież to banalny chwyt! – powiecie. Topos wyświechtany, ale chyba uniwersalny – nadajemy naszym zabawkom ludzkie cechy, bo czujemy z nimi silną więź, czasami mocniejszą niż z dorosłymi.

Królik momentalnie zdobył moją sympatię, a jego perypetie i pragnienia wywołały szereg silnych emocji. Wielokrotnie cytowany dialog pluszowego bohatera z Zamszowym Koniem (dawną maskotką wujka chłopca) to majstersztyk przekazujący ponadczasową prawdę: Skoro jesteś Prawdziwy, to w oczach tego, kto cię kocha, nie możesz być brzydki. Brzydkim mogą cię nazwać tylko ci, którzy niczego nie pojmują, którzy nie rozumieją, jak to pięknie być Prawdziwym…” Tego zdania nie powstydziłby się buddyjski mędrzec.

W dzieciństwie miałem kilka lektur, do których wracałem wielokrotnie, pomimo że nie kończyły się happy endem (a może właśnie dlatego). Teraz do Olbrzyma-Samoluba, Urashimy Taro i Małego Księcia dołączam Aksamitnego Królika.

Chwyta.

Marcin „Martinez” Turkot

2. Babcia i słoń, Alina i Jerzy Afanasjewowie

Prędzej słoń przejdzie przez okular (czy jakoś tak)...
Prędzej słoń przejdzie przez okular (czy jakoś tak)…

Jestem dość typowym dzieckiem wczesnych lat 90., wychowanym w równym stopniu na klasyce czy kolorowych książeczkach spod znaku Disneya, co na różnych zapomnianych tytułach z epoki PRL-u, dziedziczonych po starszych kuzynach czy potomstwie znajomych rodziców. Wśród tych ostatnich udawało się nie raz i nie dwa wyłowić naprawdę mocne perełki. Do takich należy zbiór opowiadań „Babcia i słoń” autorstwa Aliny i Jerzego Afanasjewów. Wydania były bodaj dwa, ja mam to z nieco psychodelicznymi ilustracjami Leszka Ołdaka, który równie dobrze mógłby malować okładki dla późnych Beatlesów i pokrewnych kapel.

 Afanasjewowie, małżeństwo twórców teatralnych oraz filmowych, często inspirowali się komedią dell’arte, sztuką cyrkową czy surrealizmem, co bardzo mocno czuć w tej książce. Z kolejnych historyjek wręcz wysypują się różne zwariowane i jednocześnie bardzo ciekawe pomysły, sprytnie osadzone w rzeczywistości lat 70. Jest tu babcia, która robi plotki na drutach. Łakomy śledź połykający gwiazdy. Mieszkający w klatce dla papugi koci stryjaszek Leopard. Zaczarowana mama autorki ze swoim niezwykłym rodzeństwem – Karylką, która od razu urodziła się dorosła, łykającym majowe chrabąszcze Lolem, Osią, która miała być chłopcem oraz mądrą i bardzo smutną Kunią. Szukający szczęścia wicekról. Zakochana w słoniu liszka. Czerwony Kaczorek, drobiowy następca tronu, syn królewskiej pary, czyli… koguta i kury. Tylko opowieść o pajacu, który zakochał się w aniele, odstaje pod kątem nastroju, stanowiąc wyjątkowo depresyjny akcent na tej mapie wesołości. A przy okazji znak czasów, bo pewnie teraz nikt nie odważyłby się zaserwować dzieciom tak beznadziejnie smutnej historii.

Babcia i słoń pięknie łączy rozbuchaną kreatywność z niecukrowaną refleksją na temat życia. Dlatego piekielnie się cieszę, że mój gust – nie tylko literacki – kształtowały właśnie takie tytuły, jak ten.

Dagmara „Daguchna” Niemiec

3. Mały Książę, Antoine de Saint-Exupéry

Mały Wielki Książę.
Mały Wielki Książę.

Niektóre książki dla dzieci są ponadczasowe. Gdy zawarte w treści morały czy spostrzeżenia są niezwykle trafne i bez względu na epokę aktualne, wysoka wartość takich pozycji nie podlega dyskusji. Jedną z takich pereł odkryłem na nowo dopiero po ponad 20 latach od pierwszej lektury. Moje pierwotne podejście i niezrozumienie wielu ważnych aspektów zawartych w Małym Księciu tłumaczę sobie zbyt młodym wiekiem, brakiem dojrzałości oraz spoglądaniem na zupełnie inne horyzonty. Jak dobrze, że historia chłopca zamieszkującego asteroidę B 612 otrzymała ode mnie drugą szansę!

Narratorem Małego Księcia jest Pilot. W wyniku awarii samolotu zostaje zmuszony do lądowania na Saharze. Wtem znikąd pojawia się tytułowy bohater i od tej pory życie awiatora nie jest już takie samo. Mały chłopiec opowiada o swoich podróżach na inne planety, opisuje ich gospodarzy i stara się zrozumieć ich zachowania. Każde odwiedzone przez Księcia miejsce to alegoria życia ukazana w krzywych zwierciadle. Ciągła praca, chęć bycia w centrum uwagi czy wykonywanie dziwnych czynności, które zdaniem kosmicznego podróżnika nie mają sensu, w subtelny sposób ukazują obraz dorosłego człowieka oczami dziecka.

Antoine de Saint-Exupéry stworzył prawdziwe dzieło. Analiza dorosłości symbolicznie ukazana w treści Małego Księcia uderza w dojrzałego czytelnika. Dla dziecka, dopiero co przekraczającego linię startu w maratonie życia, książka może stanowić interesującą i pouczającą bajkę. A bajka ta z czasem może okazać się pożyteczną instrukcją, która posłuży mu przez resztę lat.

Wiele osób twierdzi, że Mały Książę nie powinien być lekturą dla dzieci. Ze względu na ukryty przekaz tylko niewielki procent młodych czytelników będzie w stanie zrozumieć sens całej historii i zawarte w niej smaczki. Pozwolę sobie nie zgodzić się z tą tezą. Moim zdaniem Saint-Exupéry stworzył książkę, która dojrzewa wraz z czytelnikiem. Będąc dziećmi, wspólnie odbywamy podróże z Małym Księciem, poznajemy nowe światy i postaci, nie skupiając się nad głębszym przesłaniem zawartym w treści. Później, gdy dojrzewamy i nabieramy życiowego doświadczenia, odkrywamy w książce coś, co zawsze tam było, ale jakoś przez pewien czas nam umykało.

Łukasz „Kisiel” Krzeszowiec

4. Władca Lewawu, Dorota Terakowska

Zaraz, czy to aby nie Snikwah?
Zaraz, czy to aby nie Snikwah?

Nie będę ukrywał, że nie jestem fanem lektur szkolnych. Większość z nich nie wywołała pozytywnych wrażeń i nie zajęła miejsca w mojej pamięci. Po części podobnie sprawa miała się z opisywanym tytułem. Za dużo z niego nie pamiętałem poza faktem, że wzbudził ciepłe wspomnienia. Postanowiłem po latach skonfrontować wrażenia. Ku mojemu zaskoczeniu odbiór był pozytywny i przyniósł dodatkowe wnioski.

Powieść opowiada o 13-letnim Bartku, który podczas jednej ze swoich wypraw trafia do alternatywnego wymiaru. To świat do złudzenia przypominający rzeczywisty.  Pierwszą i najbardziej rzucającą się w oczy różnicą jest fakt, że nazwy są zapisane od tyłu. Stąd tytułowy Lewaw to odpowiednik Wawelu. Kraków jest praktycznie identyczny, z małą lekką odmianą, mianowicie  rządzi nim tyran. Społeczeństwo tam jest strachliwe i pozbawione wolnej woli. W oczach antagonisty – Nienazwanego – to idealna wizja, która pozwala uchronić fikcyjną krainę od zła, bo wszyscy zachowują się zgodnie z jego wolą. Próba przedstawienia tak wyidealizowanego świata w dużej mierze opiera się na ekspozycji pozytywnych elementów. Zanim jednak czytelnik dowie się o pejoratywach tego świata w postaci ustroju totalitarnego i idącego za nim skutkami, to odbiera go jako utopię. Wizja ta jednak nigdy nie zostaje w pełni zburzona. Powiedziałbym, że zawarta jest tu teza o synergii dobra i zła w życiu.

Podstawową wadą książki jest jej infantylność. Rozumiem, że taka tematyka w okresie jej powstania była dosyć nowatorska i raczej nie nadawała  się na literaturę dla dorosłego czytelnika, ale z dzisiejszej perspektywy ukazało się sporo lepszych dzieł dotykających tego problemu. Kolejną sprawą jest forma przekazania wartości. Niejednokrotnie miałem wrażenie, że autorka zaczynała pewien temat, by po chwili przypomnieć sobie, że pisze dzieło skierowane do młodszego odbiorcy i ucinała go. W związku z tym razi fakt, że książka jest po prostu bardzo krótka. Trzeba jednak przyznać, że napisana została w bardzo przyjemny i lekki sposób, przez co dobrze się ją czyta.

Powrót po latach do Lewawu okazał się nader pozytywnym przeżyciem. Lektura dała mi dużo przemyśleń, zwłaszcza w kontekście poczynionych przez autorkę komentarzy na temat społeczeństwa. Domyślam się, jakie elementy sprawiły, że podobała mi się kiedyś i kompletnie inne przyczyniły się do tego teraz, aczkolwiek moje wrażenia są lekko stonowane.

Jurek Kiryczuk

Cztery strony świata, cztery pory roku, czterej pancerni i pies… Na psa urok (czyli wychodzi, że na mnie)! Z wszystkich liczb największy przydział szczęścia przysługuje ponoć siódemce, więc może z jej pomocą uda się go zażegnać? Spróbuję. Dla własnego dobra i waszej przyjemności. Wypatrujcie (najlepiej orlim wzrokiem), b.o., znaczy się bo kolejne zestawienie już na horyzoncie!

Łukasz „Justin” Łęcki raz jeszcze (i nie ostatni)

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
1 Komentarz
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Astroni
3 lat temu

„Aksamitny Królik”? Zabawka? Mam wrażenie, że oglądałam kiedyś animowaną adaptację czegoś takiego.

Z „Małym Księciem” jest śmiesznie. Był pisany dla dzieci i z myślą o dzieciach, daje się go dziś dzieciom do czytania i wrzuca do literatury dziecięcej, ale… dzieci zrozumieją wszystko dosłownie. Dziecka toto tak nie poruszy i nie da tak bardzo do myślenia. He, w sumie… Jako dziecko poznajemy światy jak Mały Książę, a jako dorosły patrzymy na jego opowieść już oczami dorosłego pilota.

U mnie wybór pewnie padłby na „Podróże Sindbada Żeglarza” autorstwa… Leśmiana. Tyle tam było fajnych rzeczy, pomysłów i przygód, co znaczyło, że choć książkę otrzymałam na koniec roku szkolenego, sam autor ewidentnie nie planował jej docelowo dla żadnej grupy wiekowej. Ot, dla każdego.

Łukasz "Justin" Łęcki
Łukasz "Justin" Łęcki
Dzieciństwo spędziłem przy komiksach TM-Semic, konsoli Pegasus i arcade’owych bijatykach. Od kilkudziesięciu lat sukcesywnie podnoszę stopień czytelniczego wtajemniczenia, nie obierając przy tym szczególnej specjalizacji. Fascynują mnie mity, folklor, omen, symbole – wszystko, co tworzy panoptyczny rdzeń ludzkiej wyobraźni. Estetycznie i duchowo czuję się związany z modernizmem, ale dzięki dzieciom i znajomym udaje mi się utrzymywać niezbędny poziom cywilizacyjnej ogłady. Nałogowo wizytuję antykwariaty książkowe i sklepowe działy słodyczy. Piszę też dla wortalu i czasopisma Ryms.
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki