Od dziecka każdy mi powtarzał, żeby nie oceniać książki po okładce. Ostatnio złamałem tę zasadę na rzecz jednej z zapowiedzi wydawnictwa Non Stop Comics. Tym, co przyciągnęło moją uwagę, były cztery wycięte litery, które w dwóch rzędach tworzyły skrót od nazwy zespołu stresu pourazowego. W tle tego napisu widać kadr z komiksu z główną bohaterką. Cieszę się, że zdecydowałem się na ów komiks, bo oprócz zewnętrznej warstwy wizualnej dostarczył mi swoim wnętrzem wrażeń na każdym polu.
Historia rozpoczyna się od charakterystyki postaci i świata przedstawionego. Autor dokonuje tego praktycznie bez użycia słów, bazując na zabiegach graficznych. Komponuje kadry, które ukazują następujące po sobie czynności, a także bawi się kolorami, by podkreślić pozytywne i negatywne aspekty świata. Z pierwszych stron możemy się dowiedzieć, że protagonistka jest bezdomna, schorowana, ma problemy psychiczne związane z tytułowym zespołem stresu pourazowego oraz zmaga się z uzależnieniem. Definitywnie można powiedzieć, że jest indywidualistką, zatraconą w swoim bólu i unika kontaktu z ludźmi. Odważnie stwierdzę, że wizerunek miasta jest widoczny z perspektywy głównej bohaterki i wydarzeń, które ją spotykają. Duża część komiksu pokazuje proces jej staczania się i powolny upadek. Mimo że Jun, bo tak się nazywa obserwowana przez nas weteranka, oferowana jest pomoc i spotyka się z aktami dobroci, to je odrzuca. Miejscami można odnieść wrażenie, że dziewczyna zaczyna kierować się na dobrą drogę, choćby za sprawą psa, który pozwala jej zobaczyć znowu lepszą stronę świata. To jednak nie wystarcza, żeby dziewczyna powróciła na właściwą ścieżkę. Czy finalnie bohaterce uda się ją odnaleźć? Tego już dowiecie się z lektury. Niezależnie od wyniku trzeba tu podkreślić i docenić, że Jun nie osiąga nigdy katharsis. Wraz z rozwojem fabuły pojawiają się także przebłyski wydarzeń z przeszłości, nadające bardzo dużo kontekstu zachowaniom postaci. Pomimo że historia jest dosyć prosta oraz nie cechują jej duże zwroty akcji, to trzeba przyznać, że miejscami potrafi zaskoczyć swoim obrotem i płynie się przez nią swobodnie.
Chciałbym jeszcze pochylić się nad światem przedstawionym. Podczas lektury bardzo mocno się zastanawiałem, z jakim obszarem i starciem zbrojnym mamy do czynienia. Z jednej strony miejscem akcji jest ewidentnie jakieś azjatyckie miasto, z drugiej żołnierze zwracają się do siebie amerykańskim zwrotem “Semper Fi”. Po lekturze ciężko określić dokładną datę wydarzeń. Założyłem, że mogło chodzić o wojnę w Wietnamie. Na końcu komiksu jest jednak nota, w której autor stwierdza, że nie nawiązuje do żadnych rzeczywistych zdarzeń. Akcja została umiejscowiona w miejscu wzorowanym na stolicy Japonii, gdyż Guillaume Singelin rozpoczął pracę nad książką w Tokio, które stało się dla niego inspiracją.
Wszystko to oddaje piękna oprawa wizualna. Dawno nie widziałem warstwy graficznej skomponowanej w tak starym stylu. Mam na myśli fakt, że kadrowanie jest wydzielone białymi pasami. Być może zdarza się to częściej, ale akurat nie we współczesnych komiksach superbohaterskich, które głównie czytam. O stylu rysunku raczej się za dużo nie wypowiem, bo nie mam na ten temat takiej wiedzy, ale muszę powiedzieć, że wydał mi się lekko infantylny wobec tematu, ponoć to element stylu mangowego, którego elementy można znaleźć w tym komiksie. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu ten zabieg okazał się strzałem w dziesiątkę. Łagodzi ciężar historii i zdejmuje z niej warstwę patetyczności. Genialną robotę pełnią kolory, grając nastrojem w danych chwilach opowieści. Muszę przyznać, że bardzo mi się podobało, jak został narysowany pies. Uważam także, że dynamika ruchu w kadrach została świetnie uchwycona.
Jak na komiks łagodnie narysowany i traktujący o powrocie z dna, jest tu bardzo dużo przemocy. Przez spory kawałek historii Jun wciela się w postać Rambo i dokonuje wendety na złoczyńcach. Jest to, moim zdaniem, największy problem PTSD. Kolejną wadą jest nagość. Została ona ukazana dosłownie na jednym rysunku w całym komiksie, ale po co? Nic to nie wnosi, nie jest potrzebne. Rozumiem, że ten zarzut może wydać się trochę przesadzony, ale strasznie mnie to wybiło podczas lektury.
PTSD jest kawałem bardzo dobrego autorskiego produktu. Uwielbiam, kiedy twórcy potrafią opowiadać historie samymi kadrami i nie używają wszędzie słów. Nieliczne wady zostały zmarginalizowane przez całość. Fabuła może prezentuje trochę truizmów i nie stosuje jakiś ciekawszych zabiegów, ale bardzo dobrze się ją odbiera. Komiks liczy sobie 208 stron i jest mniejszego formatu niż standardowo spotyka się na rynku. Mimo tego bardzo szybko się go czyta.
Tytuł: PTSD
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Autorzy: Guillaume Singelin
Typ: komiks
Data premiery: 08.04.2020
Liczba stron: 208