SIEĆ NERDHEIM:

Brzmienie pikseli. Subiektywny przegląd muzyki z gier.

KorektaLilavati

O jakości gier świadczy wiele czynników, a te najważniejsze często nie rzucają się w oczy. Nie da się w obiektywny sposób zmierzyć grywalności, rozwiązania fabularne również zderzają się z osobistymi preferencjami odbiorców. Łatwo ocenić poziom grafiki, ale miodna gra potrafi wyssać z wielu z nas godziny życia, nawet jeśli w 2019 roku wciąż ma czelność korzystać z kilkubitowych sprite’ów. Jest jednak element, który często czai się gdzieś w tle, wsiąka w nasze zmysły podczas rozgrywki i po kryjomu, zza kulis, decyduje o integralności klimatu całej pozycji. Od złowrogiego stukotu łańcuchów w miasteczku Silent Hill, przez skoczny pop-punk w sypiących kurzem grach off-roadowych, aż do plumkającego ambientu, wspomagającego układanie klocków w Minecrafcie – ścieżka dźwiękowa potrafi zmienić wszystko. W związku z tym postanowiliśmy przygotować dla was listę kilkunastu krążków z nurtu video game music, które na trwałe zapisały się w naszej pamięci.

Yaiez:

1. Darren Korb – Transistor Original Soundtrack

Bardziej od popkultury jaram się tylko muzyką. Codzienne poszukiwania nowych albumów z przeróżnych nurtów skutkują kuriozalną sytuacją, w której czasem zdążę pokochać soundtrack na długo przed uruchomieniem gry. Transistor jest chyba najlepszym tego przykładem, bo spokojny, atmosferyczny drum&bass z tego OST był dla mnie towarzyszem wieczornych spacerów na długo przed capnięciem tej pozycji za frajer z launchera Epic Store. Po czasie już wiem, że nie warto było tak długo czekać – piękny i zamyślony minimalizm tej gry tworzy w zestawieniu z muzyką dzieło naprawdę kompletne.

2. Damjan Mravunac – The Talos Principle

Drugi przykład powyższej prawidłowości, do której chyba nie powinienem się tak otwarcie przyznawać. Absolutnie nie ciągnie mnie do wypełnionych łamigłówkami symulatorów chodzenia, więc powszechnie chwalone The Talos Principle tylko zacząłem ogrywać, jakieś trzy razy, nie skończyłem. Dużo więcej czasu spędziłem jednak pogrążony w transie spowodowanym oszczędną rytmiką tego albumu zatopionego w delikatnym ambiencie. Lekkie, chóralne zaśpiewy w przejmujący sposób angażują zmysł słuchu i sprawiają, że ta muzyka ma w ogóle szansę zasmakować ludziom nieprzyzwyczajonym do dźwiękowego minimalizmu. Jest tu czego posłuchać, można się wczuć, więc jeśli gra choć trochę współpracuje z tym cudownym podkładem, to chyba spróbuję wyjść ze swojej strefy komfortu.

3. Hammock – Far Cry 5 Presents: We Will Rise Again (Original Game Soundtrack)

A tu już poszedłem bardziej powszechną drogą. Piątego Farkraja przeszedłem z przyjemnością, bo uwielbiam schematyczną konstrukcję wydawanych przez Ubisoft polowań na znajdźki. Nasyłając dzikie zwierzęta na posterunki wroga i odnosząc ciągłe porażki przy usilnych próbach stania się niezauważalnym mistrzem cieni, bawiłem się na tyle dobrze, że nie od razu zwróciłem uwagę na przepiękną, romantyczną muzykę. Jakież było moje zdziwienie, gdy sprawdziłem, kto to wyczarował. Hammock! Jedna z najbardziej znanych kapel grających nudny, tendencyjny gatunek określany jako post-rock. Ok, nie brzmi to zachęcająco, wiem – polecając mistrzów danej sztuki nie mogę jednak nie zwrócić uwagi na jej ogólną kondycję. To, że ci ludzie potrafią w przepełnionym średniactwem nurcie zabrzmieć wyjątkowo, jest najlepszym świadectwem ich umiejętności. Nie bawią się w powtarzanie ogranych do bólu tremolo, a za to lecą w bajecznie oniryczny minimalizm. Far Cry 5 podobał mi się bardzo, nawet zakończenie, ale ten soundtrack jest po prostu za dobry, by przeszkadzać sobie w jego odbiorze czymś tak trywialnym jak nuklearny koniec świata. Polecam słuchać osobno.

4. Mark Morgan – Fallout 2: The Soundtrack

W nic tak nigdy nie maniaczyłem jak w drugiego Fallouta. Całość przeszedłem do tej pory 79 razy, z czego tylko czterokrotnie pokusiłem się na speedrun. Ta gra za młodu śniła mi się po nocach, na dawno martwych stronach pisałem solucje praktycznie z pamięci, a kumple z podstawówki musieli ciągle wysłuchiwać moich mądrości o profitach wynikających z wysadzenia w powietrze kibelka w Modoc. Naturalnie przy okazji nasłuchałem się kompozycji Marka Morgana do takiego stopnia, że właściwie z pamięci potrafię odtworzyć każdy jej dźwięk. Od premiery minęło już ponad 20 lat, a wciąż ze świecą szukać tak perfekcyjnej ścieżki dźwiękowej. Minimalizm rzadko kiedy charakteryzuje taka rozpoznawalność, uzyskana tutaj dzięki utrzymaniu w równowadze syntezatorowego mroku i modernistycznej, rytualnej muzyki plemiennej.

5. Tomáš Dvořák – Machinarium

Oczywistym jest, że rynek ścieżek dźwiękowych opiera się głównie na ambiencie. Pomimo usamodzielnienia się tego nurtu muzycznego, właśnie w podkładach do gier i filmów kryje się jego prawdziwa użytkowość. Zwykłym zjadaczom chleba trudno zaimponować jedynie oszczędnym plumkaniem i elektronicznym szumem, więc dodanie bodźców wizualnych jest naturalną drogą do sukcesu, ale dla niektórych to i tak za mało. OST tej legendarnej już, ręcznie rysowanej przygodówki zasłużonego studia Amanita Design zyskuje dodatkowy charakter dzięki elementom spokojnej rytmiki i frywolnego, acz spokojnego jazzu. Te brzmienia doskonale podkreślają się wzajemnie z ambiwalentną, niepokojąco-pozytywną atmosferą gry. Taka czarna perła w połyskującym złocie.

Angi:

1. Percival – Witcher: Wild Hunt Soundtrack

Jeżeli są na świecie rzeczy, które poruszają mnie do tego stopnia, że budzi się we mnie patriotyczny duch, z pewnością należy do nich Wiedźmin. Pomijając już książki i komiksy będące kręgosłupem tego złodzieja serc, gry o przygodach Białowłosego ukradły mi dobry kawał życia. Do najbardziej poruszających i wyczekiwanych przeze mnie pozycji z pewnością należał Dziki Gon. Tak więc zanim wyruszyłam na poszukiwania Ciri, wzruszałam się do głębi brzmieniem folkowego i dzikiego Percivala. Gdy zaś doszły pierwsze wrażenia z gry i ciągnąca się podróż pełna spotkań z postaciami mniej lub bardziej ważnymi w książkach i poprzednich odsłonach, ścieżka dźwiękowa dosłownie doprowadzała mnie do łez. Perfekcyjnie tworząca klimat uniwersum trudnego, nieprzyjaznego, lecz także pięknego pod warstwą strachu i pogardy. Poruszająca za każdym razem, kiedy udało mi się usłyszeć ją we wszelakich mediach, nawet poza grą.

2. Marcin Przybyłowicz – Thronebreaker: The Witcher Tales

Podobnie jak w przypadku Wiedźmina, Redsi wiedzieli, jak stworzyć klimat i złapać za serce. Nie zliczę, ile razy odpalałam w zapętleniu ścieżkę Duke of Dogs/Gascon Theme, która nie dość, że idealnie oddawała charakter postaci, to jeszcze urzekła mnie sposobem prowadzenia skrzypiec. Ścieżka dźwiękowa towarzysząca historii Meve z zaskakującą naturalnością wpasowywała się w kolejne etapy podróży awanturniczej królowej. Trudno było przez to oderwać się od gry dla zaspokojenia tak prozaicznych i nieistotnych potrzeb, jak choćby sen czy jedzenie. Folkowe nuty, wiecznie obecny syreni śpiew skrzypiec i gdzieniegdzie piękne kobiece głosy w tle stanowczo trafiły w mój gust i pozwoliły mi zapomnieć o świecie zewnętrznym. Marcin Przybyłowicz za swoją genialną pracę ma u mnie dobre kraftowe piwo.

3. Vasilij Kashnikow – Tension: The Void

Tension pojawiło się w najczarniejszym okresie mojego życia i tematyką oraz klimatem wpasowywało się w ogólny stan ducha. Oniryczne krajobrazy, przygnębiające wiersze czy groteskowe postaci wyostrzała równie niepokojąca i mroczna ścieżka dźwiękowa. Nietrudno było zatracić się w melancholijnej atmosferze i czuć dreszcze jeszcze przez długie godziny po zakończeniu rozgrywki. Tension należy dawkować w małych ilościach, najlepiej nie nocą, gdyż stanowczo pogłębia wszelkie stany depresyjne bądź lękowe. Muzyka przypomina nieco chaotyczne i bezładne zawodzenie instrumentów, co wpasowuje się doskonale w panujący nastrój Bezbarwnego Czyśćca. Rosjanie zawsze potrafili stworzyć charakterystyczne i specyficzne gry – w tym wypadku nie było inaczej.

4. Ale Speranza – The Dream Machine

Kolejna z gier, której tematyka skoncentrowana jest na świecie snów. Ta urocza produkcja została wykonana z gliny i kartonu, zaś historia wbija w krzesło pomysłem, realizacją i płynącą zeń myślą. Jest coś hipnotyzującego w tej niepokojącej, brudnej i onirycznej kreacji. Pomimo swojego projektu, postaci wydają się zaskakująco realne i naturalne w swej postawie, czy postępowaniu. Muzyka – mieszanina dekadenckiego, zblazowanego jazzu i melancholijnej gitary – wprawia w stan zadumy, torując z łatwością drogę do głębokich przemyśleń. Nie muszę chyba wspominać, że akcja i ścieżka dźwiękowa pasują do siebie jak para rękawiczek. Sama fabuła to majstersztyk, a gdy dodamy do niej oprawę graficzną i otoczkę muzyczną, powstaje nam pozycja obowiązkowa dla każdego fana mrocznych przygodówek indie.

5. Simon Poole – Dreamfall Chapters

Moja przygoda z postaciami z Dreamfall Chapters zaczęła się już na początku tego milenium, gdy światło dzienne ujrzała przygodówka The Longest Journey. Kto zna mnie choć trochę, wie, że nie przepuszczę żadnej ciekawej historii, której tematem są światy równoległe, sny czy sztuka. A już zwłaszcza ich kombinacji z dodatkiem niewybrednego humoru. Dreamfall Chapters stanowi zwieńczenie ponad siedemnastoletniej podróży między światami Magii (Arcadii) i Nauki (Stark), a także tego, co między nimi – Odśnienia. Tak różnorodne lokacje wymagały odpowiedniego doboru ścieżki dźwiękowej, która zmieszałaby odpowiednio te dwa lustrzane odbicia Ładu i Chaosu, nie doprowadzając jednocześnie do katastrofy. Jak twórcom udało się to osiągnąć? Nie mam pojęcia. Wiem jednak, że ta seria wyryła się głęboko w moim sercu i doprowadziła do stanu, gdy nie przespałam kilku nocy, by móc przejść grę w całości. Melodię, jak i momentami piosenki, dobrano w taki sposób, że treść nie tylko budowała napięcie, ale także werbalizowała to, co niewerbalne, ukryte i pozostawione domysłom. 11/10 – płakałam jak dziecko.

Kisiel:

1. Mick Gordon – Doom (2016) – Original Game Soundtrack

Trudny dzień w pracy/szkole? Kłótnia z rodziną? Doom stanowi jedno z najlepszych lekarstw na poharatane nerwy. Hektolitry czerwonej posoki połączone z mięsistą pulpą będące efektem naszej „ciężkiej” pracy sprowadzą uśmiech na twarz nawet największego ponuraka. Poza estetyczną grafiką i wciągającym gameplayem, gra Bethesdy ma jeszcze jeden istotny walor – ścieżkę dźwiękową. Tłuste metalowe riffy okraszone nutą elektroniki to miód dla uszu podczas makabrycznej rozwałki. Mało co stanowi tak idealną parę, jak buczący niczym trąby jerychońskie karabin szturmowy i burzące wszelki spokój gitarowe popisy w tle. Jak można w skrócie określić muzykę w grze? Wyobraźmy sobie ogromną maszynkę do mielenia, do której przed chwilą wrzucono kilka krążków Fear Factory, Combichrist i Cannibal Corpse.

2. Met Uelmen – Diablo II Original Soundtrack (w tym dodatek Lord of Destruction)

Diablo II – nieśmiertelne dzieło Blizzarda. W tym momencie aż chce się sparafrazować Deckarda Caina – „usiądź na chwilę i poczytaj”. DII to gra, przy której czas stracił dla mnie na wartości. Pochłonięty przebijaniem się przez kolejne ściany demonów, nierzadko wspieranych przez opętanych sojuszników, mknąłem dzielnie przez knieje, pustynie i dżungle. Zostawiając za sobą ścierwa wrogów i awansując na kolejne levele, rozwijałem już zabójczą postać. Ale nie to było najważniejsze. Poszukiwanie unikalnych przedmiotów podnoszących statystyki bohatera stanowiły główny cel. To między innymi dzięki ogromnej losowości i bogactwu oręża Diablo II cieszył się ogromną popularnością. A jeśli dodamy do tego klimatyczną muzykę, no cóż… jesteśmy zgubieni i to na wiele godzin. Każdy z V aktów miał swój własny muzyczny klimacik. Począwszy od orientalnie brzmiących kawałków w Lut Gholein, a kończąc na niemal tych operowych na finiszu rozgrywki, zainspirowanych choćby przez fragmenty Marsa autorstwa Gustava Holsta.

3. Various Artists – Evil Within II Soundtrack

Rzadko grywam w tego typu gry, ale jak już do nich zasiadam, to „nie bawię się” w nic innego, dopóki ich nie przejdę. Jeden z ciekawszych tytułów ze względu na swój klimat oraz budowanie napięcia stanowi seria Evil Within. Trzy lata po wydarzeniach z pierwszej części ponownie wcielamy się w postać detektywa Sebastiana Castellanosa. Tym razem nasz protagonista dowiaduje się, że jego córka żyje i od tej chwili jest w stanie zrobić wszystko, by ją odnaleźć. Podobnie jak w pierwszej odsłonie, przyjdzie nam się zmierzyć z makabrycznymi stworami. Muzyczna strona gry momentami wprowadza napięcie, by po chwili niczym zastrzyk adrenaliny wpłynąć na dynamikę rozgrywki. Jeden z kawałków wchodzący w skład soundtracku i stanowiący genialną interpretację utworu zespołu Duran Duran zagościł na stałe na mojej playliście w drodze do pracy.

4. Jeremy Soule – Icewind Dale Enhanced Edition Soundtrack

„Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę”… Ileż razy to zdanie podnosiło nam ciśnienie, gdy podczas masowej ucieczki przed niebezpieczeństwem jeden z naszych bohaterów zostawał w tyle. Ileż to razy zdarzało się, że do jednego trudniejszego pojedynku trzeba było zastosować wszystkie ochronne zwoje i mikstury, by podczas kolejnej batalii odnieść pyrrusowe zwycięstwo. Wiele osób zapyta, czemu akurat Icewind Dale a nie Wrota Baldura? Wybrałem ten tytuł ze względu na większą ilość walk. Nic tak nie buduje bojowego nastroju, jak nagła zmiana oprawy muzycznej dostosowującej się zawsze wtedy, gdy przed naszym „dream teamem” pojawiają się wredne gobliny lub humanoidalne grzyby. Podsumowując, muzyka z ID jest taka, że warto ją puszczać sobie nawet przed snem.

5. Various Artist – Unreal Tournament Soundtrack

Rok 1999. Rynek gier komputerowych powiększa się o nowe dziecko – Unreal Tournament. Gra z miejsca staje się bestsellerem. Interesujące lokacje, możliwość wyboru scenariusza, pocieszająca inteligencja botów i przede wszystkim wysoka grywalność i interesujący arsenał broni. UT doprowadził również do podziału między graczami. Część z nich wciąż twierdzi, że Unreal zrzucił z piedestału Quake 3 Arena, zaś opozycja stale trzyma wersji, jakoby Q3 nadal pozostawało królem. Zostawmy z boku ten konflikt i skupmy się na ścieżce muzycznej produktu od Epic Games. Soundtrack po brzegi wypełniony elektroniką momentami staje się klimatycznym ambientem, by w chwili zmiany lokacji przeobrazić się w elektrorozwałkę z tempem narzuconym przez samego Roba Zombie. Muzyka bez wątpienia stanowi mocny akcent gry i zapewniam, że nie ma nic przyjemniejszego niż hasło „headshot” przy dobrej nucie.

Naboki:

1. Paul Romero, Rob King, Steve Baca – Heroes of Might and Magic 3

Nie znam osoby, która nie kojarzyłaby serii gier Heroes. Trzecia odsłona tej niebywałej produkcji ma status na tyle kultowej, że dziś nawet trudno mówić o jakichkolwiek błędach czy wadach. To po prostu świetna gra z niebywale zapadającą w pamięć ścieżką dźwiękową. Bo tylko tutaj, grając z kumplami na „gorących krzesłach”, przeciągacie swoją kolejkę, żeby wysłuchać do końca muzyki z wybranego miasta. Lokacje, bitwy, oblężenia czy po prostu menu główne, to wszystko ma cudowną oprawę, która buduje nastrój, dodaje dramatyzmu, albo po prostu zapada w pamięć na długo. Tego soundtracku nie powstydziłby się żaden wysokobudżetowy film.

2. Various Artists – World of Warcraft: Wrath of the Lich King

Każdy z nas miał taką grę, w której spędził ponad rok (365 dni = 8760 godzin). Przeważnie były to produkty z gatunku MMORPG takie jak Tibia czy Metin. Ale król jest tylko jeden i wszyscy wiedzą, że jest nim World of Warcraft. Blizzard ma rękę nie tylko do naprawdę świetnej rozgrywki, zniewalającej grafiki, ale moim zdaniem przede wszystkim do ścieżki dźwiękowej. I miałem w tym miejscu problem, bo każdy z dodatków do WoWa prezentuje wysoki poziom, ale ja wybrałem ten budzący największą nostalgię. Bo nigdy już nie zapomnę tego jeżącego włos na szyi cinematica z przebudzeniem króla Licha. A levelowanie w Grizzly Hills to jedno z najlepszych doświadczeń jakiego doznałem, grając w gry. Po dziś dzień jest to jedna z moich ulubionych playlist na Spotify, a przecież ta produkcja ma już 11 lat.

3. Jasper Kyd – Assassins Creed 2

Nie ma chyba drugiej takiej serii gier, która by miała tylu samo zwolenników co przeciwników. Ale obie te strony są zgodne co do jednego, druga część tej opowieści o zakapturzonych zabójcach jest najlepsza. I nawet nie mówcie, że jest inaczej. To, w jaki sposób Kyd oddał klimat XV-wiecznych Włoch za pomocą dźwięków, jest dla mnie niebywałe. Cała oprawa audio pomaga nam lepiej zrozumieć Ezio, to, co czuje w trakcie swojej podróży i jak ewoluuje razem z nią. Kręcąc się po uliczkach Florencji czy Wenecji, faktycznie byłem w stanie się poczuć, jakbym tam był, nie tylko dzięki oprawie graficznej, która oddała klimat tych miast. To ta muzyka, która nie pozwala się nam zatrzymać i pcha ku jednemu celowi: pomszczeniu rodziny.

4. Darren Korb – Bastion

Był Transistor, przyszedł czas na Bastion. I w tym przypadku dam sobie spokój z rozpisywaniem się o wspaniałości tej ścieżki dźwiękowej, bo wiem, że w temacie dzieł od studia Supergiant Games to po prostu bez sensu. Każdy ma swój gust i nie ma co się zastanawiać, gdzie było lepiej. Za to warto pochwalić Korba za te 22 utwory, bo ich klimat jest bardzo różny. Dużo tu elektroniki, ale też gitary, bębnów i różnych instrumentów, których nazw niestety nie znam. Każdy znajdzie coś dla siebie w czasie eksterminacji kolejnych przeciwników (Terminal March <3). Na koniec oklaski dla odtwórców głównych postaci. Ashley Barrett użycza głosu Zia w utworze Build the Wall, natomiast Zulf z Mother I’m Here to sam Korb. W roli cholernie charyzmatycznego narratora (Rucks) usłyszeliśmy Logana Cunninghama, któremu dodatkowo przypadło śpiewać What’s Left Undone i Pantheon.

5. Various Artists – Hotline Miami

Są takie gry, w które nie trzeba grać, by wiedzieć, o czym są. Czasem wystarczy odpalić jakiś kawałek z OST, by na ślepo zgadnąć gatunek i rodzaj rozgrywki. I tak mam z Hotline Miami, gdzie po wybraniu jednej z 22 piosenek od razu czujemy ten klimat lat 90. wylewający się z synthwave/elektronicznych brzmień. Dynamiczna akcja, krew, brud i ogromna ilość przemocy. Do tego niepokój, tajemnica i uczucie, że nie można się zatrzymać, bo inaczej śmierć. To wszystkie najlepsze cechy, które wyróżniają tę produkcję, a co za tym idzie, również oprawę dźwiękową. Niestety druga część nie przypadła mi już tak do gustu, a szkoda, bo twórcy zebrali tam o wiele więcej utworów (53).

Revean:

1. Inon Zur – Dragon Age: Origins & Trevor Morris – Dragon Age: Inquisition & Various Artists – Bard Songs

Ścieżka dźwiękowa z pierwszej części sagi sprawiła, że ostatecznie zakochałem się w tej grze i do dzisiaj ta epicka przygoda jest jedną z moich topek. Muzyka stworzona przez Inona Zura jest okrutnie wyniosła i dorasta, jeżeli nie przerasta skalą, to, co dzieje się w fabule gry. Ścieżkę dźwiękową z bitwy pod Ostagarem przesłuchuję do dzisiaj.

Niestety druga część zupełnie nie zapadła mi w pamięć. Inaczej sprawa ma się z trzecią, która ponownie trzyma mocny poziom i odpowiednio przerabia znane nam motywy, by nadać im nowego charakteru. Staje się bardziej bojowa i bitewna. Co więcej, w tej części możemy także odsłuchać piosenek bardów w karczmie naszej twierdzy. Polecam, bo to zbiór naprawdę ciekawej pseudofolkowej twórczości, dodającej do epickiego klimatu trochę swojskości.

2. Jeremy Soule – The Elder Scrolls V: Skyrim

Ach… Słodki TES. Tutaj chyba każda część może zasłużyć na muzyczne wyróżnienie. Mnie jednak syndrom BINGE (młócenia jakiegoś utworu po kilka razy dziennie) dał Skyrim. A szczególnie główny motyw Dragonborn. Twórcy wzięli znany motyw i doprawili go taką ilością epickości oraz wyniosłości, że dosłownie podrywa mnie z krzesła do prawdziwej bitki. Ten utwór ma w sobie wszystko: potęgę, tajemniczość, stopniowanie napięcia przy jednoczesnym narzuceniu wartkiego rytmu już od początku, fabułę, obcy język. Ech… o tym utworze mógłbym pisać wiersze. A dochodzą do tego jeszcze wspaniałe przeróbki youtubowej twórczyni Malukaah (jeśli nie znasz, ogromnie polecam odsłuchać). Jedyna wada? Przez to, jak dobry jest główny motyw, reszta wydaje mi się po prostu dobra. Mimo wszystko przyjemnie słuchało się tego wszystkiego w tle podczas licznych wędrówek i wspinaczek po szczytach semi-nordyckiego Skyrim.

3. Various Artists – Mass Effect 3

Niełatwo stworzyć porządną muzykę do gatunków SF. Bo jak tu ująć w dźwięki klimat wyobrażonej przyszłości. Serii Mass Effect akurat udało się to świetnie. Utwory bardzo zgrabnie łączą w sobie kreatywne dźwięki elektryczne, kojarzące nam się z technologią, z tymi klasycznymi operowymi, zapewniającymi poczucie podniosłości chwili.

Co więcej, trudno pomylić utwory Mass Effecta z czymkolwiek innym (no ok, nie wszystkie, te, w których występują charakterystyczne dźwięki przyszłości).

Mnie to 3 część szczególnie wryła się w pamięć, dzięki emocjonalnemu ładunkowi, jaki zapewniły mi dwa tytuły. Leaving Earth, świetnie obrazujący grozę, którą wywoływali Żniwiarze dokonujący inwazji na galaktykę, oraz The Fleets Arrive, wspaniały początek końca, utwór, który już zawsze będzie wywoływał ciarki na mojej skórze, i ten niezapomniany moment, w którym na scenę wkraczają wszyscy twoi sojusznicy – marzenie każdego niedoszłego dowódcy.

4. Robert Euvino – Twierdza

Nie grałeś w Twierdzę? O bogowie, natychmiast to zmień. To klasyk, którego grzech nie znać. A muzyka? Miód dla uszu, który ostatecznie ugruntował moją miłość do historii, a w szczególności średniowiecza. Gdyby nie ta gra i ten soundtrack, nigdy nie miałbym swojego epizodu z bractwem rycerskim.

Ta ścieżka dźwiękowa niemal idealnie bawi się motywami chorału gregoriańskiego, mieszając go z klasycznymi dźwiękami kojarzonymi z epoką (trąby, bębny, flety). Już od samego menu czuć wylewające się na twoją głowę wrzące średniowiecze. Podczas samej rozgrywki utwory jednocześnie trzymają nas w napięciu i dają poczucie… pewnej dumy. Przyczyniają się do tego, że możemy poczuć się jak prawdziwy lord. Ostatecznie pojawiają się też wspaniałe melodie umilające ci relaks w spokojniejszych chwilach. A gdy pojawiał się wróg, od razu wiedziałeś, że będzie epicko, chociażby walczyć miało ze sobą 5 włóczników.

Okrutnie żałuję, że seria Twierdza okazała się serią jedynie dwóch tytułów, ale studio, które ją wydało, cały czas walczy. Miejmy nadzieję że kiedyś powrócą w świetności, a na razie mam mój soundtrack.

5. Koji Kondo – Super Mario Bros

To zestawienie nie mogłoby istnieć bez chyba najpopularniejszego motywu muzycznego w grach. Bo kto z nas nie ma w głowie muzyki z pierwszego poziomu… albo z podziemia! Wielu z nas prześladuje on do dzisiaj. Muzyka z SMB jest bardzo retro, a pikselowatość 8-bitowa czyni ją jeszcze lepszą. Wesoła (chociaż czasami też trochę mroczna), lekka, przyjemna. Świetnie oddaje to, co dzieje się na ekranie, szczególnie kiedy Mario zażyje gwiazdki. Warto tutaj też wspomnieć o ikonicznych dla branży dźwiękach śmierci, które każdy gracz chciałby usłyszeć na swoim pogrzebie, czy zbierania power upów.

Nostalgiczna i wciąż dobra mimo lat. Polecam wrócić w wolnej chwili.

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki