Copernicon jest jednym z tych wydarzeń, które gromadzą miłośników dobrej zabawy oraz fantastyki pod postacią wszelaką – gier, komiksów, książek, filmów – sprawiając, że ci przybywają tłumnie z każdego zakątka Polski, by spotkać się i wspólnie spędzić czas, dzieląc się swoją pasją i wiedzą z innymi. Tegoroczna edycja była siódmą odsłoną odbywającej się na terenie Torunia zabawy. Zgodnie z informacjami podanymi przez organizatorów, w tym roku pojawiło się na nim aż 3030 osób, co jest dotychczasowym rekordem imprezy i jasno pokazuje tendencję wzrostową liczby uczestników.
Coraz większe zainteresowanie wcale nie dziwi. Festiwal oferuje setki godzin doskonałej rozrywki i dopracowanego programu – wiele prelekcji, warsztatów, paneli dyskusyjnych oraz konkursów i spotkań ze znanymi autorami. Wszystko to w sposób przejrzysty i jasny podzielone zostało na kilkanaście bloków tematycznych, wśród których każdy znajdzie to, co najbardziej go interesuje i to niezależnie od posiadanego stopnia wtajemniczenia w temat, znalazło się bowiem wiele punktów programu skierowanych do początkujących. Dodatkowymi atrakcjami były fireshow i warsztaty tańca z ogniem, podczas których uczestnicy mogli nauczyć się kilku kuglarskich sztuczek. Do tego przez Stare Miasto przeszła barwna i głośna parada cosplayerów, a w niedzielne popołudnie można było wziąć udział w grze miejskiej, wzorowanej na prozie Anety Jadowskiej. Jeśli ktoś dysponował zaś nadmiarem kieszonkowego, to zawsze mógł wydać swoje ciężko zarobione pieniądze w pawilonie handlowym, gdzie można było kupić wiele geekowskich przedmiotów, jak koszulki i kubki z przeróżnymi motywami, gry planszowe, podręczniki do wielu systemów gier RPG, a nawet ręcznie robioną biżuterię, która przykuwała wzrok starannością wykonania. Weekend od 16 do 18 września można było zatem spędzić na wiele różnych sposobów, często żałując, że technologia nie osiągnęła poziomu z niektórych książek sci-fi i wciąż nie mamy możliwości przebywać w wielu miejscach jednocześnie. Niejednokrotnie wybór atrakcji był bowiem niezwykle trudny i niewdzięczny, a przecież czasem trzeba było też coś zjeść.
Niewątpliwą atrakcją była też sama lokalizacja imprezy – Toruń jest niezwykłym miastem, które zdecydowanie warto odwiedzić. Cudowne, gotyckie Stare Miasto i ratusz; Krzywa Wieża, o której powstały legendy i która do dziś przyciąga wielu turystów; Bulwar Filadelfijski, gdzie można pospacerować, ciesząc oko widokami i mijając kolejne zabytki i perełki architektury; ruiny zamku krzyżackiego, wybudowanego w nietypowym, przypominającym podkowę kształcie. Miłośnicy budynków sakralnych również znajdą coś dla siebie – Katedra Świętych Janów, Kościół Świętego Jakuba oraz Katedra Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny – te trzy kościoły bez wątpienia zasługują na uwagę przez wzgląd na swoje dzieje i znajdujące się w nich dzieła sztuki, wobec których trudno przejść obojętnie. Są też i muzea przyciągające ciekawymi wystawami i kuszące ciekawą historią. To wszystko, i wiele więcej, czekało na tych, którzy znaleźli chwilę czasu na zwiedzanie.
Miasto oferuje również setki miejsc, w których można było zjeść coś ciepłego za niewygórowaną cenę, a wieczorem spędzić miły czas nad kuflem pienistego trunku, odpoczywając wraz ze znajomymi lub poznanymi na konwencie ludźmi. W tym celu można było wybrać się do jednej z wielu knajpek lub skierować kroki do klubu studenckiego Kotłownia 2.0, gdzie w piątek i sobotę odbywała się impreza tylko dla pełnoletnich uczestników konwentu, za okazaniem identyfikatora. Sam bar nie znajdował się daleko od terenów Coperniconu, a jego lokacja została zaznaczona na mapkach, które dostawało się przy akredytacji wraz z całym pakietem. Skoro zaś o jedzeniu wspomniałam, to nie sposób pominąć ciekawą akcję, którą organizatorzy zaproponowali uczestnikom – na odwrocie naszych wejściówek znajdowały się miejsca na pieczątki od partnerów gastronomicznych imprezy. Wystarczyło wybrać się do któregoś z pięciu wymienionych lokali, zamówić coś z menu, zgarnąć stempelek, a po skolekcjonowaniu ich wszystkich można było odebrać w sklepiku konwentowym Coperniconowy kubek. Nie zawsze były to miejsca oferujące najtańsze jedzenie, sama inicjatywa była jednak urozmaiceniem przykuwającym uwagę. Tym bardziej, że wejściówka konwentowa była też podstawą do tego, by w dwóch miejscach uzyskać rabat na całe menu – jedno z nich należało do „pieczątkowej promocji”, zaś drugie oferowało po prostu zniżkę.
Dojazd na tereny konwentu nie był specjalnie problematyczny – cała impreza miała miejsce w ścisłym centrum miasta, nie wymagała więc zagłębiania się w nieznane rejony i błądzenia po obcych dzielnicach. Z dworca PKP Toruń Główny bez trudu można było dostać się na Plac Rapackiego, a stamtąd już tylko rzut kamieniem dzielił od Centrum Sztuki Współczesnej, gdzie można było zakupić akredytacje, pograć w gry planszowe, czy odwiedzić halę targową. Jeśli ktoś przyjechał do Torunia PKSem, swobodnie mógł dostać się na do CSW pieszo.
Specyfika miasta i brak możliwości, by zorganizować całe wydarzenie w jednym miejscu, zmusiły organizatorów do tego, by rozbić atrakcje pomiędzy sześć budynków – wspomniane już wcześniej Centrum Sztuki Współczesnej oraz Dwór Artusa, Collegium Minus, Młodzieżowy Dom Kultury, Wydział Matematyki i Informatyki UMK oraz Liceum nr 1. Wszystkie, wraz z dwiema noclegowymi szkołami, zaznaczone były na mapkach, które każdy otrzymał wraz z akredytacją, co znacznie ułatwiało odnalezienie ich. Rozproszenie tych lokacji z jednej strony było pewną niedogodnością, zmuszało bowiem do przemieszczania się między nimi, jeśli interesowały nas atrakcje odbywające się w różnych miejscach. Często mogło to skutkować koniecznością podejmowania decyzji pomiędzy wyjściem przed końcem jednej prelekcji, a spóźnieniem się na kolejną. Z drugiej jednak strony, żadne z tych miejsc nie było zatrważająco oddalone od pozostałych, wszystkie znajdowały się bowiem w ścisłym centrum miasta. Lokalizacja całej imprezy pozwalała na przejście się po mieście, trudno też było nie uśmiechnąć się, gdy pośród tłumu turystów dostrzegało się kogoś mającego na szyi wejściówkę. Takie rozproszenie sprawiało, że nie odczuwało się przytłoczenia wszechobecnymi konwentowiczami, nie separowało całej imprezy od mieszkańców miasta, poniekąd wciągając ich w całe wydarzenie. Było to zupełnie nowe uczucie, którego nie doświadczyłam ani podczas zamkniętego na Międzynarodowych Targach Poznańskich Pyrkonu, ani na wrocławskich DF-ach, które również zlokalizowane są w jednym miejscu – obie te imprezy są więc dość zamknięte i nie wymagają wychodzenia poza teren wydarzenia. Zdecydowanie takie uczucie należy zapisać do plusów Coperniconu, który jest pod tym względem pewnym fenomenem.
Na uczestników Coperniconu posiadających pełną akredytację czekało miejsce w jednej z dwóch szkół noclegowych. Jedną z nich była Szkoła Podstawowa nr 1, jednak co do drugiego budynku, cóż. Czytając dołączony do akredytacji niezbędnik, zdążyłam dwukrotnie zgłupieć, a zapytanie o poradę konwentowej strony internetowej właściwie nie pomogło. Gdzieś w fazie drukowania musiał się bowiem do mapy i „Niezbędnika galaktycznego autostopowicza” dorwać się jakiś podły chochlik i zamieszać do tego stopnia, że w tekście mowa jest o Gimnazjum nr 29, a na mapie oznaczone jako sleeproom jest Gimnazjum nr 21. Na stronie internetowej znajduje się podobny błąd, co organizatorom musiało umknąć. Faktem jednak jest, że to właśnie w budynku gimnazjum znajdowało się coś, co każdy konwentowicz sobie ceni, a mianowicie – kontenery z prysznicami, czego nie uświadczyło się w budynku podstawówki. To właśnie ten fakt budził pewne niezadowolenie wśród uczestników, chcąc bowiem doprowadzić się do stanu używalności musieli przespacerować się między tymi dwoma budynkami. Każdy, kto chociaż raz spał podczas konwentu w szkole, zdaje sobie sprawę z niedogodności, które to ze sobą niesie – konieczność przywiezienia ze sobą karimaty, śpiwora i masy potrzebnych do wygodnego odpoczynku rzeczy jest oczywistością. Szum i hałas, przez spanie w salach lekcyjnych, są jednak znacznie mniejsze niż na pyrkonowej hali sypialnej. Oczywiście dla tych, którzy mogli sobie na to pozwolić, czekała spora baza noclegowa w hotelach, motelach i hostelach, co pozwalało na uniknięcie niedogodności konwentowej noclegowni, wymagało jednak zarezerwowania miejsca wcześniej. Toruń jest miastem, w którym roi się od turystów, o czym należało pamiętać. Plusem jest to, że wszelkie potrzebne nam do szczęścia informacje znajdowały się na stronie internetowej – bez trudu mogliśmy znaleźć tam nie tylko program, ale też informacje o tym jak dojechać z poszczególnych dworców, Toruń bowiem nie poprzestaje na jednym. Można tam też znaleźć regulamin samej imprezy, informacje o zwycięzcach w ogłoszonym konkursie „Pióro Metatrona” oraz informacje o, rozdawanej w trakcie Coperniconu, Nagrodzie Literackiej im. Jerzego Żuławskiego.
Osobiście za największy minus imprezy uznaję jej koszt – 60 złotych jest jednak kwotą dość wygórowaną. Zwłaszcza, gdy porówna się Copernicon z kosztującym w tym roku tyle samo Pyrkonem. Pierwsza impreza wypada w tym zestawieniu nieco gorzej i to pomimo tego, że kupując wejściówkę w preakredytacji dostawało się dziesięć złotych na wydanie w sklepiku konwentowym oraz upominki. Wielka szkoda, że podarunki nie były dla wszystkich uczestników – bądź, co bądź – płacących dokładnie tyle samo za wejście. Ze zdziwieniem odkryłam też, że do identyfikatora nie dostanę chociażby smyczki, a jedynie kawałek czerwonej wstążeczki, co już wywołało moje niezadowolone kłapnięcie szczęką i kręcenie nosem. Kolejnym minusem był sam identyfikator – pozbawiony ochronnej foli, po trzech dniach konwentu wyglądał jak coś, co przeżuł pies. Na domiar złego pokryty był on warstwą czegoś, co sprawiało, że nie sposób było podpisać się na nim markerem, gdyż wszystko ścierało się bez śladu, a jedyną opcją pozostawał mało estetyczny podpis długopisem, który trzeba było kilkukrotnie poprawiać, by był odpowiednio widoczny. W efekcie naprawdę spora liczba osób chodziła z niepodpisanymi identyfikatorami.
Do pakietu akredytacyjnego dołączona była broszurka z mapą rozlokowania budynków oraz planem każdego z nich; informator, w którym znajdowały się poszczególne punkty konwentu, odpowiednio opisane i pojedyncza kartka z tabelą programu, dzięki której łatwiej było zaplanować dzień spędzony na konwencie. Wszystko to ułatwiało poruszanie się po mieście i pomiędzy poszczególnymi atrakcjami. Na szczęście kolejki nie były zmorą tegorocznego Coperniconu – po wejściówki odstałam wraz ze znajomymi raptem dziesięć minut. Nie musieliśmy się również dobijać do sal prelekcyjnych i żadna nie została nam zamknięta przed nosem z powodu braku miejsc, nie trzeba też było koczować przed salą na długo przed rozpoczęciem wybranego punktu programu, w obawie przed tłumem. Jest to niewątpliwy plus mniejszych, a przez to bardziej kameralnych konwentów, które nie przytłaczają liczbą uczestników i pozwalają cieszyć się z przynależności do fandomu, bez generowania niepotrzebnych nerwów na to, że po raz kolejny nie dostałam się na upatrzony panel.
Gamesroom miał tylko jeden minus – nie był czynny przez całą dobę, było to jednak ograniczenie narzucone przez budynek CSW, a sam Toruń oferował tyle atrakcji, że nie bolało mnie to aż tak, jak można by się było spodziewać.
Co do samych prelekcji, paneli i spotkań autorskich – gdy podliczyłam te, w których przyszło mi brać udział, to z rozbawieniem odkryłam, że na samym Coperniconie odwiedziłam ich więcej niż na wszystkich moich Pyrkonach razem wziętych (a muszę przyznać, że jeżdżę do Poznania od dobrych kilku lat). Już samo to powinno dobrze świadczyć nie tylko o ich dostępności, ale również o tym, że były po prostu ciekawe i przyciągały słuchaczy. Niesamowicie zachwycona jestem tym, że obok Anety Jadowskiej, Andrzeja Pilipiuka i masy innych gości, zaproszony został Robert M. Wegner, autor cyklu Opowieści z meekhańskiego pogranicza i tegoroczny zdobywca dwóch statuetek Nagrody Fandomu Polskiego im. Janusza A. Zajdla, za najlepszą powieść – Pamięć wszystkich słów. Opowieści z meekhańskiego pogranicza oraz za najlepsze opowiadanie – Milczenie owcy. O dziwo, nie pojawiły się spodziewane przeze mnie tłumy, co poskutkowało tym, że spotkanie autorskie przedłużyło się również na dyżur autografowy i krótkie posiedzenie w pobliskiej knajpce, które zorganizowaliśmy wraz ze znajomymi. Pozostałe prelekcje również były ciekawe, łącznie z tymi dwiema, na których pojawiliśmy się zupełnie przypadkiem, bo udało nam się, jakimś cudem, nie tylko pomylić sale, ale również i budynki – w efekcie tego wylądowaliśmy na wykładzie o remasteringu, który okazał się interesujący, prowadzący zaś należał do tej grupy ludzi, którzy znają się na tym, o czym mówią. Szczególnie miło wspominam też prelekcję o sztuce płatnej miłości w średniowieczu – prowadzona rzetelnie, chociaż z przymrużeniem oka, pomimo późnej godziny, przyciągnęła w sobotni wieczór całkiem sporą liczbę słuchaczy. To samo mogę powiedzieć o niedzielnej prelekcji o tworzeniu wiarygodnych światów fantasy, która ładnie zarysowała przyszłym pisarzom jakie elementy powinni w swojej książce uwzględnić, jakie modele społeczeństwa wziąć pod uwagę i na co zwrócić uwagę, by ich uniwersum było spójne i logiczne. Odwiedzonych przeze mnie prelekcji było znacznie więcej, nie będę ich jednak wymieniać i omawiać, bo już i tak rozpisałam się ponad wszelką miarę. Żadnej z nich nie uznaję za czas zmarnowany i z każdej wyniosłam sporo ciekawych informacji.
Jeśli zatem, drogi czytelniku, dotarłeś aż do tego miejsca, to musisz być nie tylko zdeterminowany, ale również ciekawy mojego podsumowania wrażeń z całego wydarzenia, prawda? Tegoroczny Copernicon bez wątpienia, był jednym z lepiej zorganizowanych konwentów, na którym byłam, podbił moje serce atmosferą i przyłożeniem uwagi do każdego szczegółu. Niewielkie niedociągnięcia i pewne niedogodności były tak minimalnym zgrzytem, że nie rzutowały na cały konwent, nie psując jego całościowego odbioru. Z czystym sumieniem polecę go każdemu, a już w szczególności tym, którzy swoją przygodę z podobnymi wydarzeniami chcieliby dopiero rozpocząć – pomocna obsługa, ciekawe punkty programu, znani goście, przyjazna atmosfera i brak tłumów sprawiają, że nie sposób uznać tych trzech dni za zaprzepaszczone, a pieniędzy wydanych na wejściówki za wyrzucone w błoto. Z całą pewnością pojawię się w Toruniu za rok, by odpocząć po zgiełku większych imprez tego typu, ciesząc się znacznie bardziej kameralną otoczką. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że przyszły Copernicon będzie równie udany, a pogoda będzie mu dopisywać tak, jak miało to miejsce teraz. Jeśli również zamierzacie się wybrać, to najpewniej spotkamy się na mieście lub na którymś z punktów programu. Przed wyruszeniem na konwent pamiętajcie jednak o tym, by zebrać drużynę – z nią uczestniczenie w całej zabawie jest znacznie ciekawsze.
Ha ha ha. Psyduck mnie rozbroił 😀
W moim mieście nie dawno też był konwent, ale chyba ten u ciebie bije nasz o głowę XD
Moje kochane miasto <3 Nawet jak nie ma konwentów, to warto je odwiedzić, bo jest naprawdę magiczne. Tak po zdjęciach i samej relacji żałuję, że zaprzestałam brania udziału w Coperniconie. Pora naprawić to karygodne zaniedbanie.