UWAGA: Recenzja może zawierać spoilery.
Tegoroczna przygoda z Grą o tron dobiegła końca. Przyznam, że poziom odcinków był nierówny: od kiepskiej premiery, przez szokujące momenty, takie jak wyjawienie przeszłości Hodora oraz mniej przyjemne dla oka i serca fanów chwile kłócące się z logiką i narracją, aż po spektakularny finał!
Przyznam, że w drugiej części serii, gdzie oczekiwałam wielkich przemian i sprytnych rozwiązań, byłam nieco rozczarowana tym, co nam dostarczono. Ale potem nadeszła Bitwa Bękartów, a po niej: odcinek finałowy. Chciałam wcześniej skarcić Davida Benioffa i Dave’a Weissa, że kazali mi czekać tak długo na dobrą porcję rozrywki i niesamowitej frajdy, ale… świeżo po obejrzeniu finału, który jest bardzo dobrą kontynuacją odcinka dziewiątego, nie jestem zdolna do czepiania się czegokolwiek i kogokolwiek, uwierzcie.
Żeby należycie opisać wszystko, co najdłuższy odcinek sezonu szóstego nam dostarczył i to zanalizować, musiałabym spędzić na pisaniu cały wieczór, a poza tym nie chcę wystawiać cierpliwości czytelników na próbę. Przechodzę od razu do scen najważniejszych, które diametralnie zmieniły położenie naszych ulubionych (czy też i najbardziej znienawidzonych) postaci, a w efekcie zmieniły… właściwie wszystko.
Muszę jeszcze podkreślić, że jeżeli sceny nie były intensywne i przepełnione akcją, to i tak miały wiele uroku, dobrze skonstruowane dialogi, a interakcje większości postaci budziły pozytywne emocje – przykładem tego może być przybycie Sama do Cytadeli. Przyznaję, że byłam oczarowana jej wnętrzem i liczę, że wątek tej postaci w następnym sezonie nas nie zanudzi.
Królewska Przystań (która była dla mnie przez większość sezonu Przystanią Nudy, pełną niekończących się rozmów, debat i monologów) stała się naocznym świadkiem historycznego wydarzenia. Sekwencje scen na początku odcinka były zrealizowane z perfekcją i dbałością o szczegóły, a powoli budowane napięcie zakończyło się świetnym punktem kulminacyjnym. Ponadto muzyka towarzysząca tym zdarzeniom była ponura, świeża, użyta w serialu po raz pierwszy, a przede wszystkim stworzyła odpowiedni nastrój.
Przepowiednia, którą Cersei otrzymała w młodości, zaczyna się powoli sprawdzać. Po odejściu kolejnej ważnej dla niej osoby (jej śmierć była cicha, ale też wzruszająca, zrealizowana przy pomocy prostego ujęcia, które mówiło więcej niż słowa) królowa została z niczym… i nie ma już w swoim życiu żadnej kotwicy, która powstrzymywałaby jej najciemniejszą stronę przed przejęciem kontroli. Jej reakcja na wieść o śmierci tej postaci sugeruje, że rzeczywiście jest blisko stania się Szaloną Królową, a moim zdaniem – już się nią stała, i wszystko, co zobaczymy w Wichrach zimy jest tylko zapowiedzią szybkiego pożegnania się Cersei z resztkami ludzkich uczuć i rozsądkiem.
Jak wiemy – historia lubi się powtarzać. Skoro Cersei przyjęła rolę Aerysa Targaryena, czy oznacza to, że Jaime będzie musiał raz jeszcze ukrócić rządy szalonej osoby, która terrorem zagarnęła władzę? Chociaż nie zostało to wspomniane w serialu, czytelnicy prac George’a R.R. Martina wiedzą, że stara wiedźma wspomniała też, jaki będzie koniec córki Tywina Lannistera. Jedna z ostatnich scen mogłaby sugerować, że jej brat bliźniak mógłby być za nią odpowiedzialny…
Na północy, Davos nareszcie doprowadza do konfrontacji z Czerwoną Kapłanką. Muszę przyznać, że zawsze uwielbiałam jego postać, ale nie rozumiałam powodu, dla którego chciałby wspierać Jona. Dlaczego jest mu tak bardzo oddany? Czemu nakłaniał Melisandre, żeby przywróciła go do życia, skoro sam nigdy nie wierzył w jej boga? Postać Cebulowego Rycerza od początku jest oparta o Stannisa, o służbę mu, za cenę palców czy nawet życia własnego syna, i wydawało mi się to dziwne, że nigdy nie zadał sobie trudu, aby odkryć, jak naprawdę wyglądał koniec jego króla oraz Shireen. Robi to dopiero teraz. Cała scena z udziałem dawnych doradców Stannisa wzbudziła we mnie wiele emocji, od smutku po gniew.
Chociaż po bitwie bękartów na murach Winterfell znowu zawisła flaga Starków, to wcale nie oznacza, że kłopoty się skończyły. Sansa i Jon zrozumieli, że mogą ufać tylko sobie, jeśli chcą przetrwać – zaufanie jest tutaj podstawą, zwłaszcza po ofercie, którą Petyr złożył córce Neda. Sceny z udziałem tych trzech postaci mogą być podstawą do ciekawego konfliktu w następnym sezonie i modlę się, żeby nie był on rozwiązany zbyt szybko albo zbyt prosto.
Co jeszcze zasługuje na oklaski? Arya Stark, która znajduje się tam, gdzie powinna być serialowa Lady Stoneheart, gdyby twórcy nie zrezygnowali z prowadzenia jej wątku. Nie będę wiele zdradzać, ale podoba mi się, że nareszcie widzimy Aryę skreślającą kolejne imię z listy osób, na których chce się zemścić.
I na sam koniec mamy Daenerys – tak jak na to liczyłam, rozpoczyna swoją podróż do Westeros. Ujęcia i efekty specjalne ostatniej sceny są bardzo dobrze dopracowane, i przez chwilę zapomniałam nawet, że oglądam serial na HBO, a nie film, który dopiero co wszedł do kin!
Wichry zimy były bardzo dobrze skonstruowaną kontynuacją Bitwy bękartów, ze świetnie poprowadzoną narracją, znakomitą muzyką i dialogami. Chciałam spojrzeć na finał surowym okiem, zemścić się nieco za te słabsze odcinki w środku sezonu, na które to oko przymykałam, ale… wcale nie skłamię, jeśli powiem, że ten finałowy odcinek był definitywnie najlepszym ze wszystkich sześciu finałów, jakie Gra o tron nam zaoferowała.
Autor: Aya