Recenzja może zawierać spoilery.
Czuję, że wielu fanów serialu zgodzi się ze mną kiedy stwierdzę, że dopiero ten odcinek Gry o tron można nazwać prawdziwą premierą! Odcinek pierwszy, w porównaniu do tego, który został wyemitowany ostatnio, wypada po prostu blado. Niemniej jednak mogłabym się doczepić pewnych kwestii, a jeśli jesteście ciekawi jakich, zapraszam do przeczytania dalszej recenzji.
Już w pierwszej scenie mamy okazję poznać młodego Eddarda Starka, jego starszego brata oraz siostrę Lyannę Stark – ta sielanka przywodzi na myśl odległy pierwszy odcinek całej serii, w którym młodzi Starkowie również uczą się nowych umiejętności, a życie w Winterfell przebiega całkiem spokojnie. Sądzę, że w tym sezonie możemy liczyć na więcej retrospekcji niż do tej pory (zwiastun do następnego odcinka przedstawia nam kolejną) i spodziewam się, że będą nam przedstawiane za pomocą wizji Brana. Wątek młodego Starka nareszcie skręca w odpowiednim kierunku, może trochę ciekawszym niż podróż przez pustkowia w poszukiwaniu trójokiej wrony. Poza tym, zauważyliście, że młodzi aktorzy rosną znacznie szybciej niż postacie, w które się wcielają? Moim zdaniem Bran, czy raczej grający go Isaac Hempstead-Wrightto, to najlepszy przykład takiej sytuacji.
Zostajemy na północy, żeby przyjrzeć się losom rodziny Boltonów. Byłam przekonana, że ta scena potoczy się jak wiele innych z udziałem Roosa Boltona i jego syna – wymienią między sobą kilka zdań na temat walki i strategii, a Ramsay będzie starał się ze wszystkich sił zaznaczyć, że nie jest zwykłym bękartem. Jednak nie tym razem. Wszystko, co miało miejsce w Winterfell, pozostawiło mnie z szeroko otwartymi ustami, nie mówiąc o ciarkach na plecach. Twórcy oszczędzili nam widoku niektórych okropieństw, pozostawiając równocześnie dźwięki i pokazując reakcję pewnej postaci na to, co ogląda. Taki zabieg pozostawia naszej wyobraźni duże pole do działania. Tak czy inaczej, David Benioff i D.B. Weiss starają się jak mogą żeby skupić na młodym Boltonie całą nienawiść widowni, w razie gdyby ktoś tęsknił za Joffreyem, i tym samym przypominają, że Gra o tron nie będzie ulubionym serialem ludzi o słabych nerwach.
Sceny z Królewskiej Przystani nie były ani ekscytujące, ani nie wpłynęły znacząco na losy któregokolwiek z żyjących Lannisterów, ale równocześnie spełniły swoje zadanie w przypomnieniu nam, jak wygląda sytuacja w stolicy Westeros.
Teraz Tyrion i smoki – wciąż mam wrażenie, że tegoroczne sceny Tyriona i Varysa nie są napisane tak dobrze, jak liczyłam, że będą, jednak nie chcę zbyt głośno narzekać. Scena, w której najbardziej lubiany Lannister odwiedza smoki, uwięzione w krypcie pod piramidą, była pełna napięcia, poza tym stała się pewnie pożywką dla zwolenników teorii, według której Tyrion jest tak naprawdę Targaryenem. Muszę przyznać, że byłam bardzo zaangażowana we wszystko co się w tej krypcie wydarzyło, i przyznam, że nawet komputerowe smoki wyglądały całkiem przekonująco, w przeciwieństwie do efektów użytych podczas ucieczki Daenerys na grzbiecie Drogona w zeszłym sezonie, więc… oby tak dalej.
W ciekawy i całkiem zgrabny sposób przywrócono wątek Żelaznych Wysp, na których Balon Greyjoy przeczekał wojnę pięciu królów. Już od dawna nie mogłam się doczekać, kiedy powrócimy do ojczyzny Theona i byłam ciekawa, czy wątek, który ma się w niej rozegrać będzie równie spłycony co zeszłoroczne wydarzenia w Dorne. Na razie jest za wcześnie, żeby to oceniać, mogę natomiast powiedzieć, że rozpoczęcie wypadło całkiem nieźle – przedstawiona została nam postać Eurona Greyjoya, dostaliśmy też posmak kultury i wierzeń tych zakątków Westeros.
A teraz gwóźdź programu: sceny na Murze. Pozytywnym zaskoczeniem było wspólne działanie dwóch dotychczasowych wrogów. Oboje wiele stracili, spod ich nóg usunął się grunt, na którym stali od momentu, w którym pierwszy raz zobaczyliśmy ich na ekranie, a teraz jednoczą siły i jest to całkiem ciekawa odmiana.
[Pokaż spoiler][Ukryj spoiler]Równocześnie nie rozumiem dlaczego akurat Davos chce przywrócić Jona do życia – ponoć nie wierzy w przepowiednie czerwonej kapłanki. Dlaczego pragnie rezurekcji tego konkretnego człowieka, dlaczego Jon jest dla niego tak ważny, chociaż rozmawiał z nim niespełna kilka razy? Dlaczego spędza tyle czasu broniąc ciała dowódcy i jest gotowy poświęcić za nie własne życie? Przydałaby się jakaś scena wyjaśniająca jego intencje i zamiary. Ponadto liczyłam, że jeśli dojdzie do wskrzeszenia Snowa zostanie to załatwione w bardziej… subtelny sposób? Na pewno bez dosłownego błaganie Melisandre o interwencję.
I dokładnie w chwili, w której ostatnia nadzieja upadła, dzieje się dokładnie to, na co czekali fani od finałowego odcinka zeszłego sezonu… Czy sławna teoria R + L = J została właśnie potwierdzona? Odpowiedzi na to i wiele innych pytań będziemy szukać w kolejnych odcinkach.
Autor: Aya
Czytaj także:
Recenzja serialu Gra o tron S06E01
Recenzja serialu Gra o tron S06E02
Recenzja serialu Gra o tron S06E03