SIEĆ NERDHEIM:

Magiczne drzewo i Pan Pierdoła. Recenzja serialu Dewajtis

Dewajtis – zdjęcie promocyjne serialu
Dewajtis – zdjęcie promocyjne serialu

Moja świętej pamięci babcia czytała książki Marii Rodziewiczówny i miała ich w swojej domowej biblioteczce naprawdę sporo. Mnie jakoś nie było zbyt po drodze z twórczością tej pisarki. Otarłam się kiedyś o adaptacje filmowe, ale styl tych opowieści kompletnie mi nie pasował, a ekranizacje oglądałam w zasadzie dla obsady. Podobną motywację miałam, kiedy na antenie telewizyjnej Jedynki pojawiła się jesienna premiera: serial Dewajtis na podstawie powieści pod tym samym tytułem. Skusiło mnie paru grających tam aktorów i choć w sumie mogłabym jeszcze w czasie emisji sięgnąć po literacki pierwowzór dla porównania – zwłaszcza że jedno z wydawnictw rzuciło na rynek nowe wydanie z serialową okładką – to jednak postanowiłam poprzestać na ekranowej wersji.

Schyłek XIX wieku, Żmudź. Umierający Paweł Czertwan rozdziela schedę pomiędzy swoje dzieci. Syn z drugiego małżeństwa, Witold, otrzymuje rodzinny majątek w Skomontach. Jego siostra Hanna – zgodę na wyjazd na studia do Paryża. Pozostaje jeszcze pierworodny potomek, Marek. Chłopak, obok paru kawałków ziemi z ojcowizny, dostaje pod opiekę Poświcie. Czyli posiadłość należącą do wywiezionego na Sybir przyjaciela Pawła, utrzymywaną przez ostatnie ćwierć wieku przez starego Czertwana w nadziei, że Kazimierz Orwid kiedyś wróci. Marek pokornie godzi się z wolą ojca, chociaż miał inne plany na przyszłość. Nie pierwszy raz rzeczy nie idą po jego myśli. W ogóle całe jego życie tak wygląda, choć jest uczciwym, ciężko pracującym człowiekiem. Spokój odnajduje jedynie w rzadkich chwilach zadumy pod rosnącym na rodzinnej ziemi starym dębem zwanym Dewajtis. Czy sprawy zmienią się dla Marka na lepsze, gdy do Poświcia powróci córka Orwida?

Wiecie, jaki jest mój największy problem z Dewajtisem? Że zbyt często podczas oglądania miałam dziwne poczucie, jakby coś mi w fabule umknęło. Wydarzyło się poza kadrem, wypadło w montażu, coś w ten deseń. Najmocniej odczuwa się to przy śledzeniu wątków miłosnych – sprawiają wrażenie, jakby toczyły się głównie w przerwach między odcinkami, a my na ekranie dostajemy jedynie tego skutki. Poza tym… Jest taka ciekawa i moim zdaniem dość słuszna zasada w tworzeniu fabuły: „show, don’t tell”. Czyli „pokaż, nie opisuj”. Twórcy serialu chyba nie podzielali mojej opinii w tej kwestii. Nieobecne na ekranie etapy rozwoju wydarzeń czy relacji próbuje się nadrabiać dialogami lub monologami niemal wykładającymi kawę na ławę. Do tego powstają różne białe plamy w opowiadanej historii, wykraczające poza pozostawianie widzowi pola do interpretacji. Chociażby przywiązanie bohaterów do tytułowego drzewa wypada jakoś niejasno. To miejsce pamięci? Traktowana z wielkim umiłowaniem świątynia dumania? Miejsce niemal pogańskiego kultu (którego w dodatku miejscowy ksiądz zdaje się nie potępiać)? A może – choć to realistyczny serial – wielki dąb serio ma jakieś magiczne moce? W efekcie takiego podejścia scenarzystów dużo rzeczy, które powinny nas wciągać i angażować przy seansie, wypada dość płytko.

Dewajtis – kadr z serialu
Dewajtis – kadr z serialu

Ogółem opowieść w serialu toczy się bardzo nierówno. Po pierwszym odcinku miałam poważne obawy, że będę na Dewajtisie kimać z nudów. Brakowało mi w nim jakiegoś „haczyka”, zachęcającego do dalszego oglądania. Akcja rozkręca się dopiero w epizodzie trzecim wraz z pojawieniem się Ireny, w szóstym mamy tak zwane mocne uderzenie, ale już finałowy siódmy mimo swojej istotności przebiega dość płasko. Ponadto zabrakło równowagi pomiędzy humorem a dramatem. Parę wątków, początkowo sugerowanych jako dość istotne, w finale zostało urwanych bez wyjaśnienia. Pojawiają się drobne, trudne do sensownego wytłumaczenia dziwactwa typu bohaterka śniąca o czymś, czego nie mogła być świadkiem, bo jej jeszcze na świecie wtedy nie było. Do tego mierziła mnie mocno pewna kwestia. Zgony jednych postaci uznawane są za potężną traumę dla wszystkich zaangażowanych, a innych – traktowane bardzo tanio i szybko zapominane. To drugie szczególnie zabolało mnie w kontekście bohatera, który zdąży wzbudzić sporo sympatii i który umiera na naszych oczach w naprawdę dramatycznych okolicznościach. Z racji nieznajomości literackiego pierwowzoru nie wiem, czy to wszystko jest winą scenarzystów, czy to już Rodziewiczówna nie radziła sobie najlepiej z komponowaniem fabuły. I kto wie, może całość lepiej by wypadła, gdyby Dewajtis dostał pełną, dwunasto- albo trzynastoodcinkową serię zamiast marniutkich siedmiu epizodów, w których chyba nie dało się upchnąć całej historii, jak należy.

Poważniejsze zaangażowanie się w serial utrudnia brak ciekawego głównego bohatera. Bo jak można polubić protagonistę, który notorycznie zachowuje się jak kompletna pierdoła i którego ciągle ktoś wykorzystuje na niemal każdym możliwym poziomie życiowym? W dodatku do tego stopnia, że nawet niektórzy inni bohaterowie mu to wytykają. Niby próbuje się jakoś tłumaczyć jego zachowanie życiowymi przejściami: przedwczesną śmiercią matki, ślubem ojca z nową kobietą, trudną relacją z macochą czy wspomnieniami o koledze, który się utopił na jego oczach, kiedy jeszcze byli dzieciakami. Tylko że to jakoś kompletnie nie przekonuje. A – niestety lub stety – oparcie się jedynie na pozytywistycznych wartościach rodem z książkowego pierwowzoru, takich jak pracowitość czy przywiązanie do tradycji, słabo sprawdza się w tworzeniu atrakcyjnych protagów.

Znacznie ciekawiej prezentują się bohaterowie z dalszego planu. Nawet jeżeli bywają uproszczeni osobowościowo albo ich charakterystyki ucierpiały na skutek „poszarpanego” prowadzenia fabuły, to przynajmniej budzą u widza konkretne uczucia. Ciotka Aneta jest może trochę słaba życiowo, ale też życzliwa ludziom i troszcząca się o bliskich – to była bodaj jedyna postać, którą polubiłam już od pierwszego odcinka. Tak bardzo, że szczerze liczyłam, iż w finale sprzeda swojej największej gnębicielce soczyste uderzenie w twarz. Bo nie wolno bezkarnie tak sympatycznej istoty krzywdzić. Miłą parę z Anetą tworzy Rymko, stary przyjaciel rodziny, pełniący rolę zastępczego wujka dla Marka. Kulejący na skutek powstańczej rany, trochę ekscentryczny, mieszkający z całą menażerią (piesek! Króliki! Szpaczki! Nawet bocian jest!), ale przy tym piekielnie mądry i regularnie stawiający młodego do pionu. Siostra Marka, Hania, nie jest typowym dla kostiumówek zahukanym dziewczątkiem, które irytuje pasywną postawą. Buntuje się, walczy o swoje cele i wyrasta na pannę z jajami. Nie bez wsparcia najlepszej przyjaciółki, niejakiej Julki, równie dziarskiej pannicy – acz szczęśliwie twórcy nie robią ladacznicy z logiki, więc bunt naszych dziewcząt mieści się w realiach epoki. A dziedziczka Irena i jej przybrany brat Clarke? Wnoszą dodatkową porcję dobrej energii do świata przedstawionego. Ona ma ikrę, mówi to co myśli, nie boi się pracy; ma się wręcz wrażenie, że to Orwidówna tutaj nosi spodnie, a nie Marek. On, mimo czucia się w ojczyźnie przyszywanej siostry jak ryba wyjęta z wody, stara się nadążać za resztą, wszędzie szuka pozytywów, a w dalszej części serialu okaże się, że pod pozorami niezdary skrywa wiele szlachetności.

Dewajtis – kadr z serialu
Dewajtis – kadr z serialu

Oczywiście każda szanująca się historia musi mieć kogoś w rodzaju czarnego charakteru i taką funkcję w Dewajtisie pełni Witold. Szasta pieniędzmi, nie szanuje ojcowizny, uwielbia obce mody, a z wyglądu z czasem zmienia się w coś, co wygląda jak Drakula (ten od Gary’ego Oldmana) po dziesięciu latach na Żmudzi. Chociaż, zapewne wbrew intencjom autorów, Witek nie budzi szczególnej grozy czy niechęci widzów, ba! Myślę, że za sprawą balansującej na granicy przerysowania nonszalancji mógł przez te siedem odcinków zyskać paru fanów.

Niedostatki scenariusza rekompensują dialogi, które czasami potrafią być błyskotliwe i autentycznie zabawne. Jak Rymko czy Aneta czasem coś chlapną… W wypadku Ireny i Clarke’a humor często wynika z ich dość mocnego amerykańskiego akcentu, który jednak twórcy potraktowali z wyczuciem – kwestie Orwidówny i Marwitza brzmią jak autentyczne przekręcenia osób, dla których polski nie jest pierwszym językiem, bez kabaretowego przerysowania.

Od strony technicznej nie można Dewajtisowi zbyt wiele zarzucić. Jest naprawdę ładny wizualnie. Nastrojowo oświetlone wnętrza oraz stroje wyglądają jak z obrazka, a jednocześnie nie sprawiają wrażenia nadmiernie wymuskanych czy wręcz sztucznych. Plenery momentami zapierają dech w piersi, regularnie pokazywane na cudownych ujęciach lotniczych. Ogólnie zdjęcia i scenerie porządnie budują klimat wsi z czasów zaboru rosyjskiego. Za to ścieżka dźwiękowa trochę potrafi zmęczyć. Jeśli twórcy chcieli oddać ckliwą atmosferę, często kojarzoną z twórczością Rodziewiczówny, to w soundtracku udało im się to idealnie. Momentami aż do przesady w pierwszych odcinkach. Potem na szczęście zrobiło się ciut lepiej, choć utwory w Dewajtisie nadal nie należą do takich wbijających się w pamięć. No, może poza tematem z tyłówki.

Serial w materiałach promocyjnych często nazywano „superprodukcją”, ale nie odczuwa się tego szczególnie przy oglądaniu. Dość długo miałam wrażenie, jakby spora część budżetu poszła na wynajęcie odpowiednich zabudowań w skansenach czy podobnych miejscach. Aż nadchodzi odcinek szósty i potężna, ale to naprawdę potężna scena pożaru. Być może częściowo użyto w niej technologii CGI, ale większość efektów wygląda na tradycyjne palenie dekoracji i robienie dymu, przez co cała sekwencja serio daje po twarzy. Nawet jeśli faktycznie ten moment pożarł tyle pieniędzy, to było warto.

Dewajtis – kadr z serialu
Dewajtis – kadr z serialu

Niestety w Dewajtisie znów ujawniła się notoryczna dla seriali TVP tendencja do zagłuszania kwestii obcojęzycznych lektorem. Aż się chce złośliwie zapytać: po co męczyć aktorów, każąc im się uczyć części roli po angielsku czy rosyjsku, skoro widzowie i tak niczego nie usłyszą?

Największą zaletą serialu, obok realizacji, są aktorzy. Ponownie udało się uniknąć nadmiernie opatrzonych twarzy, obsadzanych według utartych do bólu schematów. Widz nie ma poczucia, że dostaje znów jakiś standardowy zestaw tych samych paru ludzi na krzyż. Najwięcej frajdy przynosi oczywiście starsza generacja. Mirosław Baka jako ojciec Czertwanów pojawia się tylko w pierwszym odcinku i niby nie ma za dużo do zagrania, bo jeszcze przed końcem epizodu jego postać umiera. Ale za to jak umiera! Aktor ze swojej ostatniej sceny wyciska niemal wszystkie soki. Wspaniale ogląda się również Tomasza Sapryka w roli Rymka. Ten pan jest jak wino. Choć cenię sobie cały jego dorobek, to odnoszę wrażenie, że w ostatniej dekadzie czy półtorej jego aktorskie rzemiosło nabrało jakiejś pełni. Poza tym nadal nie mogę wyjść z podziwu nad Anetą w wykonaniu Marii Pakulnis. Kobieta, która wieki temu wykreowała postać jednej z najzimniejszych femme fatale polskiej telewizji – czyli Nadieżdy z Ekstradycjiz równą wiarygodnością wcieliła się w ciotuchnę, taką do rany przyłóż.

Nie gorzej radzi sobie młode pokolenie, zadając kłam marudzeniu malkontentów, jakoby dobrzy aktorzy w takowym nie istnieli. Michalina Olszańska dzięki Irenie wreszcie mogła pokazać swoje umiejętności, a nie tylko ładne ciało, jak miało to miejsce dotychczas w tak zwanych „poważnych” filmach. I nagle okazuje się, że jest serio pod kątem aktorskim niedoceniana, bo jako buńczuczno-chaotyczna dziedziczka wypada absolutnie przeuroczo. Z kolei Jan Hrynkiewicz został obsadzony jako Witold nieco po warunkach – bo chyba we wszystkim, z czego go kojarzę, grał różnych gładkich, wrednych typków. Ale nie da się ukryć, że w tym typie ról sprawdza się świetnie i że do łobuza Witka też pasował. Trochę serialowego szoł skradł Dawid Dziarkowski, którego aktorstwo od czasu Ludzi i bogów absolutnie uwielbiam. Jego Łukasz – przyjaciel Marka, z którym ma nieco wyboiste relacje – to piękny pokaz, jak zagrać większość scen na różnych minach na modłę skarconego szczeniaka i odnieść sukces. Bohater zyskał na tym trochę osobowości, której na papierze chyba jednak mu brakowało.

Muszę przyznać, że Karol Dziuba jako protagonista nieco mnie rozczarował. Cenię go bardzo za inne występy telewizyjne oraz role teatralne na deskach stołecznego Narodowego, ale w Dewajtisie miałam wrażenie, że gra dość bezbarwnie. Jakby Marek był wiecznie tylko zrezygnowany albo zły, żadnych innych stanów emocjonalnych. Z drugiej strony – czy Dziuba w sumie ma tutaj cokolwiek innego do zagrania? Dopiero w finałowym odcinku Czertwan otrzymuje jakieś inne uczucia niż te wyżej wymienione i tu młody aktor daje radę.

Dewajtis – kadr z serialu
Dewajtis – kadr z serialu

Mam wrażenie, że TVP pozazdrościła zagranicy gładkich, nieco „babciowych” kostiumówek w stylu Tajemnicy rodu Valentów czy Kozackiej miłości, a jednocześnie jako telewizja misyjna nie chciała pchać się w robienie typowej telenoweli. Toteż wzięli i zaadaptowali literaturę. Taką nie z najwyższej półki, ale jednak. I w sumie Dewajtis nie jest złym serialem. To rzecz do niezobowiązującego obejrzenia nad niedzielną kolacyjką czy popołudniową herbatką. Okej, cierpi na pewien przerost formy nad treścią. Ale mimo niedociągnięć i scenariuszowych fikołków przygody pod żmudzkim dębem są przyjemnie swojskie – taką atmosferę zawsze będę przedkładać nad oziębłość odcinkowców naśladujących ślepo modne zachodnie tytuły. Cytując wiadomość, którą wysłałam koledze gdzieś w połowie emisji: Nie wiem, czym jest ten serial. Nie wiem, co ma udowodnić. Ale przynajmniej jest śmiesznie. A nie ma chyba nic gorszego niż produkcja, na której nijak nie można się dobrze bawić. Nawet gdy chwilami robimy to troszkę wbrew intencjom twórców, komentując poczynania protagonisty, którego mamy ochotę kopnąć na rozpęd.

SZCZEGÓŁY
Tytuł: Dewajtis
Producent: Endemol Shine Polska na zlecenie Telewizji Polskiej
Reżyser: Filip Zylber
Scenarzysta: Paweł Jurek, Ariadna Lewańska, Monika Franczak (na podstawie powieści Marii Rodziewiczówny)
Platforma: telewizja
Gatunek/Typ: serial, kostiumowy
Data premiery: 17 września 2023
Obsada: Karol Dziuba, Michalina Olszańska, Małgorzata Pieczyńska, Maria Pakulnis, Tomasz Sapryk, Anna Bielawska, Jan Hrynkiewicz i inni.

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
14 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Irek
Irek
5 miesięcy temu

Zagroda Marka i stodoła zostały wybudowane na potrzeby serialu w skansenie w Nowogrodzie i faktycznie trochę kasy pochłonęły. Pożar był kontrolowany, sceny 2-3 razy kręcone, ostatecznie dom w większości spłonął. Mam prywatne zdjęcia i filmy z planu w Nowogrodzie.

Alina
Alina
5 miesięcy temu

Dewajtis czytałam, film ma się nijak do książki, szkoda, drętwy i za krótki

Ania
Ania
Reply to  Alina
5 miesięcy temu

Zgadzam się w zupełności

Andrzej
Andrzej
5 miesięcy temu

Pan recenzent próbuje narzucić nam jego subiektywna opinię i wychodzi mu to MIZERNIE.A wiecie Państwo dlaczego? To ŚWIETNY serial zrobiony przez Telewizję Polska TVP i to go męczy bo dla niego dobre to produkcje polsatu i tevaenu typu ” dlaczego ja ” ukryta prawda” i inne badziewia.Dla mnie Dewajtis to świetna gra aktorów i tych starszych i tych młodego pokolenia. Coś dla duszy, historii, patriotyzmu coś dla prawie 3 milionów Polaków którzy to oglądali.Pozdrawiam stronniczego Pana recenzenta

Jolka
Jolka
Reply to  Andrzej
5 miesięcy temu

Brawo ma Pan rację

Zoja
Zoja
Reply to  Jolka
5 miesięcy temu

Rzeczywiście bardzo dobra produkcja. Posadziła przed tv wielu ludzi, dla których subtelności w prowadzeniu narracji i prostota stanowią cenną rozrywkę. Perełka wobec innych filmów, które niby roztrząsają współczesne problemy, ale odstręczają wulgarnością i nurzaniem się w patologiach. Do tego spora doza patriotycznego akcentu, który może „łopatologicznie” ukazany, ale w obecnej dobie taka forma będzie chyba bardziej zrozumiana.

bbasia63
bbasia63
Reply to  Andrzej
5 miesięcy temu

Nudne filmidło,nijak mające się do książki. Pominięte ważne szczegóły,źle dobrani i równie źle grający aktorzy. Widocznie nie ma Pan zielonego pojęcia na temat książki ojej treści.

Witold
Witold
5 miesięcy temu

Fajnie że autor dostrzegł również humorystyke filmu każdy może na nim sobie popłakać jak chce ze wzruszenia albo że śmiechu taki był zamysł

Jolka
Jolka
5 miesięcy temu

Nie podoba mi się Pani krytyka film jest przecudny a Pan Marek wspaniałe zagrał swoją rolę przedstawił człowieka takiego jakim naprawdę byli kiedyś mężczyźni : dumni uczciwi i honorowi . Nie Zagłębia się Pani w psychologię człowieka moze to zazdrość w Pani kipi ? Że nie ma Pani na co dzień takiego mężczyzny . Z ogromną przyjemnością obejrzałam film gratulacje dla aktorów i reżysera . Takich filmow więcej nam potrzeba w dzisiejszych czasach .

Jola
Jola
5 miesięcy temu

Film poprawny, czasem zabawny czasem wzrusza. Bohaterowie oddają ducha postaci który stworzyła Maria Rodziewiczówna. Ale ostatni odcinek mnie rozczarował , w powieści jest piękna i mądra opowieść jak Marek pokazuje Irenie, że ją kocha. To mój ulubiony fragment w powieści . A w filmie są słyszymy jak Irena mówi do Marka, pan nie powinien mnie widzieć w takim stanie porażka,
albo skarży się siostrze Marka , że Marek ją odtrącił , to wogole nie pasuje do postaci z książki.
Coz, po za finałowym odcinkiem . To mogę polecić ten sereial, każdy powinien go obejrzeć.

Wolt
Wolt
5 miesięcy temu

Poogladaj se Marvela. To będzie odpowiadało.

bbasia63
bbasia63
5 miesięcy temu

Film bez emocji i głębszej treści. Książka emanowała uczuciami i przeżyciami bohaterów. Podawano jakieś bzdurne wątki a pominięto rzeczy istotne. Jedynie Grenis i macocha Marka byli dobrze dobrani a to trochę mało na dobry film. Szmira i tyle. Kto nie wierzy, niech sięgnie po książkę, ja ją czytałam sześć razy.

Katarzyna
Katarzyna
5 miesięcy temu

Dewajtis to moja ulubiona powieść M. R. Szkoda, że w ekranizacji pominięto wątek jeszcze jednego syna Pawła Czertwana – Kazimierza,bo to ciekawa postać.
Istotnie wątek miłości w ogóle nie jest rozwinięty, w ekranizacji miłość jest okazaną jako coś oczywistego a w powieści uwydatnione rozsterki bohaterów i proces rozwoju tego uczucia. Zbyt mało emocji. Zwłaszcza w scenie gdy Marek odnajduje w rozpadlinie Irenę.
Zamiast Gierasimowa w powieści był Żyd.
Postać Rymko Ragisa też potraktowana trochę po nacoszemu, pominięto jego oswojone, wesołe zwierzaki.
Klimat powieści tworzyły nieme dialogi Marka i dębu.
Mimo tych braków film obejrzałam z przyjemnością, nue wiem czy z sentymentu dla powieści (bo zawsze marzyłam by obejrzeć jej ekranizację) czy z powodu dobrej obsady.
Niemniej jednak polecam i film i książkę.

Bozena
Bozena
4 miesięcy temu

Witam Dewajtis to moja ulubiona książka ,jak również inne tej autorki .Czytałam wiele razy ,serial mi się bardzo podobał i uważam ,ze jeśli ktoś się wypowiada na temat serialu nie czytając książki ,to jest groteskowe

Dagmara „Daguchna” Niemiec
Dagmara „Daguchna” Niemiec
Absolwentka filologii polskiej na UWr, co tłumaczy, dlaczego z czystej przekory mówi bardzo potocznie i klnie jak szewc. Niedawno skończyła Akademię Filmu i Telewizji i została reżyserem. Miłośniczka filmu, animacji, dobrej książki, muzyki lat 80. i dubbingu. Niegdyś harda fanka polskiego kabaretu, co skończyło się stustronicową pracą magisterską. Bywalczyni teatrów ze stołecznym Narodowym na czele. Autorka bloga Ostatnia z zielonych.
Moja świętej pamięci babcia czytała książki Marii Rodziewiczówny i miała ich w swojej domowej biblioteczce naprawdę sporo. Mnie jakoś nie było zbyt po drodze z twórczością tej pisarki. Otarłam się kiedyś o adaptacje filmowe, ale styl tych opowieści kompletnie mi nie pasował, a ekranizacje...Magiczne drzewo i Pan Pierdoła. Recenzja serialu Dewajtis
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki