Fabuła w debiutanckiej książce Eda McDonalda zataczała się niczym najemnik po całonocnym przepijaniu żołdu w pobliskiej karczmie. W kolejnym tomie serii mamy w zasadzie tę samą historię. Tylko tym razem jest ona chyba na potężnym kacu, który najwyraźniej utrudnia składne przedstawienie akcji.
Od masakry z Czarnoskrzydłego mijają cztery lata. Ryhalt Galharrow wspólnie z kompanami powstrzymał armię potworów wysłaną przez pradawnych Królów Głębi. W międzyczasie udało mu się także zdemaskować intrygi i zdrady na najwyższych szczeblach lokalnej władzy. Heroiczne czyny idą zazwyczaj w parze z ofiarami i nie inaczej jest w tym przypadku. Dowódca Czarnoskrzydłych utracił dopiero co odnalezioną dawną miłość, a wraz z nią ochotę do życia. Pomimo aktów bohaterstwa, poświęceń oraz brawurowych przedsięwzięć, sytuacja w Łańcuchu niewiele się zmienia. Do miasta napływają rzesze religijnych fanatyków, ktoś potajemnie próbuje skontaktować się z demonami, a potężny artefakt wpada w niepowołane ręce. Na dodatek za splugawionym i zniekształconym Nieszczęściem nadal czają się siły pragnące zniszczyć ludzkość.
Pierwszy tom debiutanckiej serii McDonalda pozostawiał mieszane uczucia. Z pewnością dużą zaletą Czarnoskrzydłego była kreacja świata przedstawionego. Autor stworzył mroczne realia wypełnione po brzegi przemocą, potworami, wynaturzeniami oraz wszystkim, co w fantastyce brzydkie, straszne i cuchnie zgnilizną. Pradawni bogowie toczą tu nieprzerwane wojny, traktując ludzi jak mięso armatnie, magia jest szkodliwa, księżniczki okaleczone, a każdy element rzeczywistości musi być demoniczny (a jeżeli nie jest, to znaczy, że śmierdzi piwskiem lub od dawna leży wypatroszony w rynsztoku). Realia są tu, oględnie mówiąc, nieprzyjemne i nie zachęcają do wycieczek krajoznawczych (a nieprawda, bo ciągle pragnie się poznawać kolejne uroki tego pozbawionego nadziei wygwizdowa!). U podstaw świata leży gęste dark fantasy, do którego autor chętnie dorzuca kolejne ciekawe elementy: odrobinę steampunka, nieco weird fiction, szczyptę Lovecrafta oraz lokację przypominającą podrasowaną stalkerowską Zonę czy ponurą Strefę X z Anihilacji.
McDonald podobną mieszankę pomysłów oferował czytelnikom także w warstwie fabularnej – tam jednak nie działało to już tak dobrze. Nadmiar koncepcji oraz niezdecydowanie sprawiły, że… No nie bardzo było wiadomo, w jakim dokładnie kierunku chciała zmierzać historia. Przez większość czasu zataczała się niczym pijany najemnik – niby posuwała się do przodu, niby zdarzały jej się szybsze momenty, jednak po drodze zahaczała o niemal wszystkie możliwe przeszkody. Próby dotrzymania jej kroku oraz czerpania przyjemności z podróży były męczące. Na ostatniej prostej poszło już z górki, jednak gdy historia wzięła się w garść, okazało się, że minęliśmy już punkt kulminacyjny i zanim zdążyliśmy się wkręcić, pukaliśmy już w tylną okładkę. Wygładzający się w ostatnich rozdziałach styl oraz świat stanowiący mozaikę interesujących pomysłów zachęcał do narobienia sobie ochoty na lepszy tom drugi. Niestety zupełnie niepotrzebnie.
Fabuła w drugim tomie to w zasadzie powtórka z Czarnoskrzydłego. Z tą różnicą, że tym razem McDonald nieco poskramia swój temperament. Zamiast brać na klatę więcej, niż udźwignąłby rasowy bohater heroic fantasy, postanowił skupić się na mniejszym zestawie elementów. Podstawy pozostały jednak takie same: w okolicy dzieją się niepokojące rzeczy, na horyzoncie majaczy kolejna próba eksterminowania ludzkości, a pośród całego zamieszania kroczy główny bohater. I ponownie miast działać, przetrącać karki i ćwiartować wrogów, użala się nad sobą, podkreślając swoje niekończące się upojenie alkoholowe. Autor ponownie napoczyna kilka wątków, by następnie powoli łączyć je w złożoną intrygę. Początkowo wszystko to prezentuje się jeszcze całkiem przyzwoicie. Panuje w tym względny porządek, a historia zaczyna intrygować. Szybko jednak wychodzi na jaw, że problemem cyklu nie był nadmiar wątków i utracona kontrola. Słabością Zewu Kruka jest po prostu brak wciągającej narracji i niedoszlifowany warsztat.
Mimo próby wprowadzenia większego ładu historia w drugim tomie nadal nie należy do szczególnie porywających. Przede wszystkim brakuje jej płynności. McDonald szybko podrzuca nam kilka dziwnych wydarzeń mających zapoczątkować solidne fabularne zamieszanie, niestety nawet sam bohater nie wydaje się nimi specjalnie zainteresowany. Jemu najzwyczajniej w świecie się po prostu nie chce. Odbija się od wszystkich wątków, w jego postępowaniu nie dostrzeżemy najmniejszych przejawów inicjatywy. I to do tego stopnia, że główną siłą napędową książki staje się zwykły przypadek. Większość istotnych wydarzeń ma miejsce, gdy Galharrow zrządzeniem losu jest akurat w pobliżu. Po cholerę tam polazł? Dlaczego akurat w tym momencie się tam pojawił? W wielu sytuacjach nie mamy pojęcia. Najemnik nie wyraża zainteresowania rozwiązaniem intrygi, nie poszukuje wskazówek i rzadko kiedy podąża za odnalezionymi tropami. Fabuła wciągnęłaby nas nieco bardziej, gdyby bohater połowę swoich dygresji na temat zmęczenia i nadużywania alkoholu poświęcił na ułożenie jakiegoś małego planu działania. Takiego malutkiego. Naprawdę niewielkiego. Tak się jednak nie dzieje.
Kolejną przeszkodą do zaangażowania się w historię jest fakt, że Galharrow pełni rolę narratora. I jest w tym naprawdę kiepski. Jego relacja z wydarzeń jest chaotyczna i męcząca: często się powtarza, wrzuca przypadkowe komentarze przerywa opisy, wraca do nieistotnych szczegółów i nieustannie podkreśla, jak to go w krzyżu łamie i suszy w gębie. Najwyraźniej nadmiar napitków wpłynął u niego na pamięć oraz koncentrację. Bohater na przestrzeni kilku stron jest w stanie zaprzeczyć sam sobie, bez widocznej przyczyny zmienić postawę czy podzielić się przemyśleniami, które nie mają uzasadnienia w posiadanej przez niego wiedzy. W jaki sposób zaangażować się w wydarzenia mając takie towarzystwo? To pytanie, na które niełatwo znaleźć odpowiedź. Na dodatek podobny brak spójności prezentują sobą dialogi. Postaci zdają się nie słyszeć wypowiedzi innych, urywają wątki, a czasem w rozmowie pojawiają się niewspomniane wcześniej osoby.
Znaczną poprawę dostrzeżemy za to w kreacji postaci drugoplanowych. Tym razem autor poświęca im zdecydowanie więcej czasu, tworząc kilku wyróżniających się bohaterów. U boku protagonisty pojawia się zaradna i twarda Valiya, rozkładająca go na łopatki pod względem błyskotliwości umysłu. Kolejnym urozmaiceniem jest pojawienie się rezolutnej dziewczynki zmiękczającej serce Galharrowa. Zdecydowanie najciekawiej wypada jednak bezczelny gadający kruk, który na każdym kroku (machnięciu skrzydłem?) miesza bohatera z błotem i nie oszczędza mu wyzwisk. Niektóre jednostki znane z poprzedniego tomu zostają nieco rozbudowane i otrzymują własne problemy i wątpliwości. Niestety słabym punktem pozostaje sam protagonista. Nieciekawy charakter w połączeniu z przesadnym szczęściem do wychodzenia z nawet najgorszego fabularnego szamba, sprawia, że bohater jest mało przekonujący, a polubienie go jest niemal niemożliwe. Ot, taka z niego zapijaczona Mary Sue wyglądająca jak smutny i wymemłany wiking.
Niestety poprawione postaci drugoplanowe to największy z nielicznych plusów. Książka w końcówce łapie właściwy rytm, jednak przyjemność z czytania nieustannie psuje niezgrabna narracja. Świat przedstawiony stał się wyraźnie skromniejszy, a mieszanka pomysłów została znacznie ograniczona. Historii nie pomaga także dość przewidywalny wątek główny z jedynie kilkoma drobnymi zwrotami akcji oraz kolejne naciągane rozwiązania ułatwiające bohaterowi wyjście z opresji.
Seria w drugim tomie zawodzi oczekiwania. Poprawa w stosunku do poprzedniej odsłony jest niewielka, a na pierwszy plan wychodzą w zwartym szeregu kolejne słabości. Z ciekawego i mrocznego fantasy z potencjałem na gatunkową zabawę cykl zmienia się w dość przeciętne i niezbyt porywające czytadło, które „dark” powoli przekuwa w „drunk”. A na trzeźwo nie da się tego znieść.
Autor tekstu prowadzi na Facebooku stronę RuBryka Popkulturalna.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Zew Kruka
Cykl: Znak Kruka
Wydawnictwo: MAG
Autor: Ed McDonald
Tłumacz: Robert Waliś
Data premiery: 30.11.2018
Gatunek: Fantasy, dark fantasy