SIEĆ NERDHEIM:

Recenzja książki Twierdza Kimerydu

Twierdza kimerydu cover

Fantasy z dinozaurami stało się ostatnio wyjątkowo modne. Smoki zostały zastąpione przez pterodaktyle, a wiwerny ustępują miejsca allozaurom. Nie potrafię powiedzieć, czy ten nagły trend wywołany został przez Jurrasic World, czy jakieś inne tajemnicze siły popkultury. Grunt, że dosięgnął on i mnie. W moje ręce wpadła Twierdza Kimerydu Magdaleny Pioruńskiej – książka o dinozaurach, polityce i marudzeniu na szkołę.

W Mieście Krokodyli dochodzi do straszliwej rzezi. Anna Guiteerez, ambitna antropolog, wymyka się śmierci, jednak jej jedyną drogą ucieczki jest opanowana przez prehistoryczne gady pustynia. Od kłów tych przerażających drapieżników ratuje ją Tyrs Mollina – tajemniczy mężczyzna, w którego żyłach płynie krew ludzi i dinozaurów. Dzięki jego pomocy udaje jej się dotrzeć do Twierdzy Kimerydu – miejsca, w które tylko pozornie jest dla Anny bezpieczne.

Jak łatwo zauważyć, wszystko to zaczyna się bardzo schematycznie: oto nasza mądra i walcząca o słuszną sprawę bohaterka wplątuje się w straszliwe kłopoty, a jedynym, który może jej pomóc, jest hardy i nieokrzesany bohater. Ponieważ pochodzą oni z innych światów, początkowo pozornie nie przypadają sobie do gustu jednak z czasem… Wszyscy wiemy o co chodzi. I choć początek powieści jest dość sztampowy, wspomniany schemat szybko rozmywa się w miarę wprowadzania kolejnych bohaterów. Zdecydowanym plusem jest też fakt, że przez większość czasu czytelnik nie wie do czego fabuła tak naprawdę zmierza, co jest miłą odmianą po całej masie powieści, gdzie zakończenia można domyśleć się już po pierwszym zdaniu. Historia zawiera kilka niespodziewanych elementów i potrafi zaskoczyć, choć wiele zwrotów akcji można przewidzieć na długo, nim się wydarzą.

Świat przedstawiony jest dość barwny, na tyle, by być bardzo przyjemnym tłem dla opowieści, choć nie dość, by zachwycać swoim bogactwem. Szczęśliwie, pomimo wprowadzania licznych wątków politycznych, autorka zrezygnowała z objaśniania wszystkiego po kolei. Wiedza na temat sytuacji politycznej jest dozowana stopniowo, bez nadmiernego pośpiechu. Muszę też przyznać, że pomimo iż nie jestem fanem wątku przywróconych do życia prehistorycznych gadów, ich obecność bardzo szybko przestała mi przeszkadzać. Choć w pewnym momencie nagromadzenie ludzi-dinozaurów wydawało mi się już przesadą, to z pewnością nie zmusiłoby mnie ono to natychmiastowego przekreślenia tej książki. Żałowałam tylko, że autorka, odwołując się do rzeczywiście istniejących miejsc, postanowiła całkowicie zignorować tamtejsze zwyczaje, w całości zastępując je własnymi wymysłami. Choćby niewielki ukłon w stronę afrykańskiej kultury byłby tu na miejscu.

Anna Niemczak Twierdza Kimerydu

Za ilustracje do książki odpowiada Anna Niemczak

Przedstawioną w Twierdzy Kimerydu historię poznajemy z perspektyw czterech głównych bohaterów: wspomnianych już wcześniej Anny oraz Tyrsa, zblazowanego Tycjana, którego ojciec jest burmistrzem Twierdzy, oraz mającego problemy z określeniem własnej tożsamości Tuliuszem. (Tak, nagromadzenie imion na „t” i „a” jest w tej książce przeogromne.) Rozdziały często zazębiają się wzajemnie, ukazując te same wydarzenia widziane oczyma innych postaci. Zabieg ten pozwala nam lepiej zrozumieć działania i motywacje bohaterów, jednak przez jego zastosowanie fabuła książki – zwłaszcza w pierwszej połowie – rozwija się dość powoli.

Choć we wstępie autorka twierdzi, że nauczyła się omijać dłużyzny, styl pierwszoosobowy raczej jej nie służy. Pioruńska ma bowiem tendencję do nadużywania dygresji. Oczywiście, dygresje w narracji pierwszoosobowej są czymś normalnym – służą lepszemu zaprezentowaniu bohatera oraz podkreśleniu jego uczuć – ale i je trzeba stosować z pewnym wyczuciem. O ile nie piszemy strumienia świadomości, to nadmierne odbieganie od tego, co tu i teraz, bardzo osłabia tempo narracji. Cierpią na tym szczególnie sceny akcji, które stają się nudne i rozlazłe przez ciągłe odrywanie czytelnika od bieżących wydarzeń, na rzecz luźno powiązanych skojarzeń. Do tego ładunek emocjonalny tych skojarzeń też często jest dyskusyjny, co prowadzi do dalszego rozładowywania z trudem budowanego napięcia.

Jak głosi napis na okładce, egzemplarze recenzenckie nie przeszły jeszcze korekty. Osobiście jednak nie przejmowałabym się korektą, bo błędów jest stosunkowo niewiele, za to podesłała tekst do ponownej redakcji. Niestety, Twierdza Kimerydu obfituje w bardzo niezręczne sformułowania („pustynia ciągnęła się już od dwóch upalnych dni” – pierwsze zdanie w książce), kulawe metafory („zmutowany rekin pożerający watę cukrową”) czy zwyczajne masło maślane („czułam się schwytana, bo i zostałam schwytana”). Wiele zdań można by przepisać i uprościć, czyniąc je jednocześnie bardziej informatywymi. Styl autorki wymaga bardzo, bardzo wielu szlifów.

Ciekawym dodatkiem do książki są nieliczne wstawki komiksowe, ilustrujące wybrane sceny. Muszę przyznać, że rysunki, podobnie jak te na okładce, są ładne i dobrze podkreślają nastrój panujący w książce. Jedyne, na co muszę zwrócić uwagę, to fakt, że z okładki oraz opisów w książce wnioskowałam, że ręce Tyrsa są w całości pokryte tatuażami, a jego paznokcie przypominają szpony – tymczasem żadnej z tych rzeczy nie widać w komiksach.

twierdza kimerydu anna niemczak komiks

Bohaterowie są… ciekawi, acz irytujący. Ich charaktery, motywacje oraz problemy potrafią zainteresować. Problem w tym, że jeśli chcemy poznać ich losy, to musimy zacisnąć zęby i przeboleć wiele naprawdę żenujących zachowań. Pełno tam jest pretensjonalności, melodramatyczności i pompatyczności. Najgorsze w tym wszystkim jest chyba to, że niemal każda postać charakteryzowana jest poprzez te same cztery detale: kolor oczu, skóry, włosów oraz to, z kim przed chwilą się przespała. I nie myślcie sobie, że mam tu na myśli wnikliwą analizę seksualności, będącej jakby nie patrzeć integralną częścią ludzkiej psychiki. Nie, Twierdza Kimerydu jest najzwyczajniej w świecie pełna gadania o przysłowiowej dupie. Jeżeli bohaterowie właśnie nie rozmyślają o tym kto z kim i ile razy, to rzucają na prawo i lewo dowcipami naprawdę niskich lotów.

Pod tym względem Twierdza Kimerydu szybko staje się zwyczajnie niesmaczna – pierwszy paskudnie obleśny żart pojawia się już w prologu. Pewnie byłabym skłonna potraktować to z przymrużeniem oka, gdyby wyrażała się tak jedna postać – w końcu ludzie są różni i niektórzy faktycznie nie myślą o niczym innym. Jednak fakt, że problem ten dotyczy niemal wszystkich bohaterów książki, każe mi przypuszczać, że autorka uważa to za coś pozytywnego, dowcipnego lub atrakcyjnego. Szczególnie źle wypadają tu fragmenty życia szkolnego – bohaterowie zachowują się w nich jak przedszkolaki, które niedawno nauczyły się kilku przekleństw i teraz demonstracyjnie używają ich przed każdym napotkanym dorosłym – czyli w tym wypadku, przed czytelnikiem. Przez to ciężko jest traktować ich późniejsze rozterki poważnie, a wziąwszy pod uwagę, ile poświęcono im miejsca, chyba nie na tym autorce zależało.

Odnosiłam też wrażenie, że wszyscy bohaterowie są bardzo kobiecy, choć podejrzewam, że nie zawsze taki był zamysł (czasami tak – ale nie zawsze). Nie jest to jednak powodowane tym, co postacie faktycznie robiły, lecz tym, jak były opisywane. Ponieważ poznajemy bohaterów poprzez ich własną perspektywę, styl autorki bardzo rzutuje na to, jak ich postrzegamy. A ten sam w sobie jest dość „kobiecy” (zawiera liczne zdrobnienia, „chichotania” i inne zwroty, które kojarzymy z postaciami kobiecymi). Właściwie główną cechą odróżniającą od siebie wypowiedzi poszczególnych bohaterów, jest ilość przekleństw. Co więcej, większość z nich stosowanych zupełnie niepotrzebnie; ot, zwyczajnie po to, by podkreślić, jacy to nasi protagoniści są niegrzeczni. Nie mam nic do wulgaryzmów, bo umiejętnie zastosowane potrafią przekazać więcej emocji, niż najlepsze opisy. Ale kiedy w tekście jest ich zbyt wiele, to powszednieją i nie odgrywają już żadnej roli.

Tym, co najbardziej denerwuje mnie w Twierdzy Kimerydu jest to, że nie musiała to być zła książka. Do wybitności jej daleko, ale mogła to być zwyczajnie dobra powieść przygodowa. Niestety, żeby tak się stało, musiałaby zostać napisana w dojrzalszy sposób, a następnie porządnie przeredagowana przez kogoś, kto nie bałby się wykreślić połowy książki. Fabuła potrafi zainteresować, a mogłaby nawet wciągać,  gdyby czytelnikowi pozwolono się nią cieszyć,  zamiast ciągle zmuszać do łapania się za głowę po tym, co właśnie przeczytał. Zakończenie sugeruje, że Twierdza jest dopiero początkiem, wprowadzeniem do jakiejś dłuższej serii. Czy sięgnę po kolejne części? Raczej nie, a jeśli, to prędzej z recenzenckiego obowiązku, niż  faktycznej chęci poznania dalszych losów przedstawionych w książce postaci.

SZCZEGÓŁY:

Tytuł: Twierdza Kimerydu
Wydawnictwo: Novae Res
Autor: Magdalena Pioruńska
Typ: książka
Gatunek: fantastyka, science fiction
Data premiery: marzec 2017
Liczba stron: 443

NASZA OCENA
4/10

Podsumowanie

Plusy:
+ potrafiąca zaciekawić fabuła
+ wstawki komiksowe
+ bohaterowie są interesujący…

Minusy:
– …acz szalenie irytujący
– słaby styl
– dygresje psujące tempo narracji
– często przekracza granicę dobrego smaku
– wulgarność
– ogólna niedojrzałość

Sending
User Review
0 (0 votes)

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Barbara „Libelo”
Barbara „Libelo”
Z wykształcenia programista, w praktyce człowiek-orkiestra. W sztuce ponad wszystko cenię sobie oryginalność oraz nowatorskie rozwiązania. Interesuje się grami, zwłaszcza tymi kładącymi nacisk na fabułę i ciekawe wykorzystanie możliwości, jakie daje interaktywność. Chętnie sięgam też po produkcje w jakiś sposób nietypowe – im dziwniejsze, tym lepsze. W wolnych chwilach lubię roleplayować, poznawać nowe rzeczy i przeczesywać Internet w poszukiwaniu ofert sprzedaży starych konsol.
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki