Parafrazując jednego z moich ulubionych dziennikarzy Mateusza Witczaka (znanego szerzej jako Papkin), suspens nie jest moją mocną stroną. To oznacza, że nie będę trzymał nikogo w niepewności i od razu na początku tego tekstu stwierdzę, iż nie ma lepszej książki w całej sadze Miecz prawdy jak Nadzieja pokonanych. Mimo że nie przeczytałem wszystkich tomów, jakie się ukazały (saga na długi czas została wstrzymana na jedenastej odsłonie, ale po latach autor jednak napisał kolejne), to z dużą dozą pewności stwierdzam – Goodkind osiągnął tutaj szczyt swoich możliwości. Teraz tylko będę wymieniał po kolei powody takiego stanu rzeczy, a jest ich parę.
Historia zaczyna się dość sielankowo, bo Richard z żoną i Carą spędzają czas w lesie, gdzie były leśny przewodnik uczy Mord-Sith swego rzemiosła (rozpoznawania tropów, lokalizowania bezpiecznych miejsc do postojów itd.). Tradycyjnie już dla sagi ta beztroska atmosfera raptownie zostaje przerwana przybyciem jednej z najbardziej niebezpiecznych sióstr Mroku, Nicci, która rzuca czar łączący ją i Spowiedniczkę czymś, co nazywane będzie Matczyną Więzią. Nicci przyrzeka zniwelować zaklęcie, jeśli Poszukiwacz wybierze się z nią do Starego Świata, pozna jego mieszkańców tudzież tamtejszy system wartości, przejrzy na oczy i zrozumie, że Imperialny Ład daje ludziom nadzieję, sprawiedliwość i równość. Richard, nie mając wielkiego wyboru, zgadza się i tym sposobem rozpoczyna się jego wyprawa w nieznane do tej pory rejony. W tym czasie Kahlan i Cara, ignorując sprzeciw Lorda Rahla, robią wszystko, aby powstrzymać inwazję sił Jaganga na Nowy Świat przy użyciu armii Midlandów oraz D’Hary.
Fabuła sama w sobie jest doprawdy przemyślana i stoi na wysokim poziomie. Próżno szukałbym tu nielogiczności czy czegoś, co by mnie nudziło i wytrącało z lektury. Nadzieja pokonanych jest tomem, który po prostu wchłonąłem. Z ciekawością czytałem o wysiłkach Richarda związanych z osiągnięciem jakiegoś poziomu życia mimo fatalnych warunków i jego próbach zbudowania sieci kontaktów. Obserwowałem także walki na froncie dowodzone przez Kahlan. Nie mam na co narzekać w kwestii opowieści serwowanej przez autora.
Nowo poznani bohaterowie to – jak można się domyślić – mieszkańcy stolicy Starego Świata, w której mieszka Poszukiwacz. Na wyróżnienie tutaj zasługuje Victor Cascella, który próbuje jakoś sobie ułożyć życie, a także pomaga Richardowi w jego wielkim zadaniu. Po drugiej stronie barykady mamy Brata Nareva będącego kimś w rodzaju naczelnego administratora Altur’Rang. Zdaje się, że łączy on tę funkcję z byciem najważniejszym duchownym. To on zleca głównemu bohaterowi zrobienie czegoś wyjątkowego ku chwale Stwórcy. Interesujący jest także Kadar Kardeef pałający żądzą zemsty wobec Nicci.
Nie będzie dużym zaskoczeniem, gdy powiem, że Stary Świat jest tutaj jedyną nową lokacją, ale też jedyną potrzebną. Jest na tyle interesujący, iż gdyby autor próbował wprowadzić coś jeszcze, przyniosłoby to tylko rozproszenie. Chciałem jak najwięcej dowiedzieć się o Imperialnym Ładzie, gdy tylko się pojawił w trzecim tomie. Wielokrotnie został przedstawiony w formie opisu. Wiedziałem, czego chcą jego reprezentanci i skąd ta cała wojna, ale nigdy nie mogłem poznać ich dogłębnie od środka i właśnie teraz Goodkind mi to umożliwił. System polityczny Ładu, przekonania, filozofia pracy i tym podobne mocno przypominają komunizm w naszym świecie. Jest to druga z rzędu książka cyklu, która bardziej niż na serwowanej wprost przemocy skupia się na polityce i ponownie jest to krok w dobrą stronę. Teraz wychodzi to jeszcze lepiej niż w Duszy ognia. Może przez to, że komunizm sam w sobie jest ciekawszy niż quasi–demokracja.
Stylistycznie po raz kolejny jest trochę łagodniej ze względu na naturę tomu i mogę potwierdzić, że jest to miła odmiana. Nie żeby Goodkind porzucił zupełnie swoją ulubioną tematykę, czyli opisywanie skutków działania różnych broni czy zaklęć, ale jest tego zauważalnie mniej. Na plus zasługują także dialogi, jakie Richard prowadzi z Nicci, która próbuje mu na wszelkie sposoby pokazać wartość Imperialnego Ładu, a on równie uparcie przeciwstawia się jej argumentom, przedstawiając własne. Te starcia skrajnie różnych od siebie ideologii to wisienka na torcie. Ogólnie większość rozmów z mieszkańcami stolicy w jakiś sposób zasługuje na uwagę.
Jeśli chodzi o bestiariusz, to nie dostajemy zupełnie nic nowego, ale nie przeszkadzało mi to w żaden sposób; nie czuję, aby książka była przez to uboższa. Rzeczy intrygujących i tak jest w niej aż nadto, co tylko świadczy o jakości tego tomu.
Jak widać, wymieniam same zalety Nadziei pokonanych, a co z wadami? Ciężko jest się przyczepić do czegoś konkretnego. Nie powiem, że szósty tom jest idealny czy nawet wybitny. Jest dopracowanym, solidnym rzemiosłem z wciągającą historią i dobrze napisanymi bohaterami, przedstawia pewną ideologię z jej wszystkimi wadami i nielicznymi zaletami. Brakuje tu iskierki geniuszu, czegoś wyjątkowego, aby opiewać tę odsłonę cyklu na kanwach kanonu fantasy, ale ci, którzy po niego sięgną, nie będą zawiedzeni, wręcz przeciwnie. A jeśli i ten tom nie spełni czyichś oczekiwań, to mogę tylko powiedzieć, że lepiej już nie będzie.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł polski: Nadzieja pokonanych
Tytuł oryginalny: Faith of the Fallen
Wydawnictwo: Rebis
Autor: Terry Goodkind
Tłumaczenie: Lucyna Targosz
Gatunek: baśń, epic fantasy
Liczba stron: 696
ISBN: 978-83-7301-010-9