SIEĆ NERDHEIM:

Nie taki tajemniczy nieznajomy. Recenzja książki Królikula przedstawia: Kicająca groza

KorektaLilavati

królikula okładka

Królikulę, małego króliczka-wampira, zapewne większość odbiorców kojarzy dzięki serialowi animowanemu, którego pierwszą serię recenzowałam na naszych łamach ponad dwa lata temu. Chyba nikt nie mógł się wtedy spodziewać, że jakiekolwiek krajowe wydawnictwo pokusi się o wydanie literackiego pierwowzoru. Raz, że kreskówka mimo swoich zalet nie plasuje się na szczycie listy najpopularniejszych telewizyjnych animacji. Dwa, że najstarsza książka z cyklu o Królikuli ukazała się równo cztery dekady temu. Popkulturowe doświadczenie nakazywało mi wierzyć, że sprawa jest już przesądzona, bo coś takiego, jak wiara w niszowe tytuły starsze niż pięć lat, u większości wydawców zdaje się nie istnieć. Dlatego tym milej zaskoczyła mnie jakiś czas temu informacja, że Nowa Baśń planuje wprowadzić cykl o króliczym wampirku na nasz rynek czytelniczy. Słowo stało się ciałem – czy raczej w tym wypadku papierem – i w maju tego roku na półkach pojawił się pierwszy tom pod polskim tytułem Królikula przedstawia: Kicająca groza.

Mały czarno-biały króliczek, ochrzczony przez rodzinę Monroe imieniem Królikula pod wpływem filmu o Drakuli, to – zdawałoby się – typowy przedstawiciel swojego gatunku. Ożywia się nocami, wciska się w każdy, nawet najbardziej niedostępny kąt, a jego ulubionym przysmakiem są warzywa. Jednak jeden z pozostałych pupili państwa Monroe, rozmiłowany w literaturze kot Czesław, dostrzega w zachowaniu zajęczaka oznaki wampiryzmu. Bo nowy przybysz budzi się zawsze dopiero po zachodzie słońca, w niewytłumaczalny sposób wydostaje się z klatki, a objedzone przez niego warzywa są suche i białe. Czesław wciąga kolejnego domowego zwierzaka, poczciwego mieszańca Harolda, w działania mające na celu ustalić, czym lub kim tak naprawdę jest nowy mieszkaniec domu.

Od porównań do serialu animowanego nie sposób uciec, jako że to on pierwszy dotarł do odbiorców w kraju nad Wisłą. A różnice są jednak bardzo duże. W ekranowej adaptacji Królikula mieszka z Arturem i jego nastoletnią córką Niną, która uwolniła zwierzaka z piwnicy nowego domu dzięki kluczowi, odziedziczonemu po ciotce. W literackim pierwowzorze królik trafia do rodziny Monroe – złożonej z rodziców i dwóch synów – po tym, jak podczas wizyty w kinie ich młodsza pociecha prawie usiadła na zawiniątku ze stworzonkiem, porzuconym na jednym z foteli. Serialowa Nina jest pasjonatką horrorów i wszystkiego, co dziwne, zaś jej tata często sprawia wrażenie… delikatnie mówiąc, niezbyt stabilnego emocjonalnie. Książkowi państwo Monroe w zasadzie niczym się nie różnią od przeciętniej rodziny, a ich latorośle to typowi chłopcy w wieku późnodziecięcym łamane przez wczesnonastoletnim, czytający książki przygodowe i dość liberalnie podchodzący do kwestii porządku w pokoju.

królikula książka

Zupełnie inaczej prezentują się również bohaterowie zwierzęcy. Wielkiego psa Harolda w serialu przedstawiono jako wesołego głuptasa, któremu czasem udaje się zabłysnąć jakąś trafną myślą. W książce okazuje się stworzeniem całkiem inteligentnym – wszak to on jest narratorem opowieści i wedle noty wydawcy sam spisał całą historię – a dla każdego swojego psiego zachowania jest w stanie znaleźć racjonalne wytłumaczenie. Podobne zestawienie w wypadku kota Chestera, przechrzczonego w polskim dubbingu serialu na Czesława, wypada na niekorzyść literackiego pierwowzoru. Ekranowy kocur jest nerwowy, sarkastyczny, ale w gruncie rzeczy ma dobre serce. Książkowy wypada o wiele mniej sympatycznie – przemądrzały, zimno kalkulujący swoje działania, wyraźnie umotywowane zazdrością. Chciałoby się rzec, że w sytuacji pojawienia się nowego zwierzaka w domu dość normalną, ale zafiksowany na wizji Królikuli jako zagrożenia kot z biegiem akcji przekracza granice i to mocno, jak na standardy książki dla dzieci, nawet takiej z dreszczykiem. Szczęśliwie, zachowanie Czesława nazywane jest po imieniu i odpowiednio traktowane przez innych bohaterów w psiej osobie Harolda.

Wreszcie tytułowy protagonista. Królikula w serialu nie pozostawia widzom nawet cienia złudzeń, że jest czymkolwiek innym niż stworzeniem nadnaturalnym. Unika parzącego go światła słonecznego, potrafi zmieniać swoje uszy w parę nietoperzych skrzydeł, a wypicie soku z konkretnych warzyw daje mu kolejne nieprawdopodobne moce. Wszystkie te cechy czynią go mocną siłą napędową dla fabuły. Z kolei Królikula w książce jest po prostu królikiem. Puchatym, kicającym i – w przeciwieństwie do Harolda, Czesława oraz swojej ekranowej wersji – niemym. Czy faktycznie jest wampirem? To zostaje pozostawione wyobraźni czytelnika. Z jednej strony trudno racjonalnie wyjaśnić, jakim cudem wychodzi z zamkniętej klatki, dlaczego ma kły zamiast typowych dla zajęczaków siekaczy albo dlaczego skonsumowane przez niego warzywa są wyssane z soku zamiast poobgryzane. Jednak z drugiej każdy, kto choć trochę obcował z królikami, zda sobie sprawę, jak bardzo typowo dla gatunku zachowuje się Królikula. Ta niejednoznaczność daje naprawdę sporo zabawy i chyba – przy całej sympatii dla serialowej adaptacji – wydaje się mocniej osadzona w konwencji horroru niż nawet najbardziej wyszukane dziwne zdolności.

Całość nie jest długa – 140 stron, z czego końcówka to pierwszy rozdział kolejnej części cyklu, załączony w ramach zapowiedzi. Dla małoletniego czytelnika, do którego zasadniczo kierowany jest ten tytuł, to ilość w sam raz. Książka dość długa, aby pozostawiła jakiś ślad w pamięci i dość krótka, żeby się nią nie znudzić. Nastrój grozy jest podobnie odpowiednio wyważony. Na próżno szukać tu klimatów rodem z serii Szkoła przy cmentarzu czy pochodnych – zresztą, Królikula w założeniu przeznaczony jest dla młodszych dzieci niż wymieniony cykl. Pod żadnym pozorem nie czyni to jednak Kicającej grozy pozycją infantylną. O ile młody odbiorca skupi się zapewne głównie na warstwie fabularnej, starszy doceni stworzony z wyjątkową czułością pastisz klasycznego horroru, gdzie historia zaczyna się w deszczowy wieczór przy wtórze wyjącego wichru, a zwroty akcji następują ciemną nocą, przy bladym świetle księżyca… albo otwartej lodówki.

królikula rozdział

Nawet przy omawianiu tłumaczenia Kicającej grozy nie sposób uciec od kreskówki o Królikuli. Choćby dlatego, że odpowiedzialna za polską wersję językową książki Marta Ziegler stanęła przed dylematem – zachować anglojęzyczne nazewnictwo czy wykorzystać jego zregionalizowaną wersję z dubbingu serialu? Tłumaczka postawiła na drugą opcję, co teoretycznie wydawało się naturalne. W praktyce wiązało się jednak z pewnymi problemami. Chociażby takimi, jak oryginalne imię kota Czesława. Chester został nazwany na cześć angielskiego pisarza Gilberta Keitha Chestertona, co w książce zostaje wyraźnie powiedziane. W polskiej wersji Ziegler wprowadza w to miejsce Czesława Miłosza, co było rozwiązaniem tyleż prostym, co genialnym. Po pierwsze kotek wraz z kilkoma książkami był prezentem dla pana Monroe, wykładowcy akademickiego, więc nie burzy to kontekstu oryginału. Po drugie zaś twórczość naszego poety zaczęła ukazywać się w języku angielskim już w połowie lat 60., więc dawanie jej w podarku pracownikowi amerykańskiego uniwersytetu nie jest niczym aż tak nierealistycznym. Ponadto Ziegler jest bardzo konsekwentna – skoro Bunnicula jest Królikulą, a Chester Czesławem, również pozostałe imiona zyskują polskie brzmienie: Ann, Pete i Toby Monroe’owie stali się Anną, Piotrusiem i Tobiaszem. Te wszystkie pozytywy nie zmieniają jednak faktu, że cała ekwilibrystyka, której pani tłumaczka musiała tu dokonać, wyniknęła właściwie tylko i wyłącznie z nie do końca uzasadnionej decyzji osoby, która uznała dość przypadkowe spolszczenie większości imion w dubbingu serialowej wersji za świetny pomysł. Polskiemu tłumaczeniu książki należy jednak oddać honor nie tylko w sytuacjach wymuszonych niuansami franczyzy. Przykładowo mamy w Kicającej grozie wyjątkowo mocno osadzony w fabule żart słowny. Oryginalnie Czesław, zamiast użyć kołka, chce unicestwić Królikulę przy pomocy… steku, myląc angielskie stake ze steak (i tym samym paraliżując rodzinny obiad). W naszej wersji sprytnie z tego wybrnięto, podstawiając na miejsce powyższych kołek i kociołek pełen gulaszu.

Polskie wydanie Królikuli również wizualnie prezentuje się dobrze. Twarda, matowa kredowa okładka z błyszczącym tłoczeniem tytułu serii wygląda zgrabnie, zaś zawartość wydrukowana została na żółtawym papierze, co zapewne ucieszy ludzi, których czytanie kruczoczarnych liter na śnieżnobiałym tle zwyczajnie męczy. Warta uwagi jest strona graficzna. Zarówno w tytule książki, jak i tytułach rozdziałów, wykorzystano klimatyczną, „spływającą” czcionkę. Poza tym zamiast przedruku staroszkolnych, utrzymanych w dürerowskiej stylistyce rysunków Alana Daniela, obecnych bodaj we wszystkich anglojęzycznych wydaniach oryginału, zdecydowano się na całkiem nowe ilustracje autorstwa Marcina Kwaśnego. Jego ekspresyjna, bardziej komiksowa kreska prezentuje się zdecydowanie inaczej, ale nadaje to polskiej wersji, nomen omen, rys indywidualności. Kwaśny umiejętnie operuje kontrastem i teksturami, dzięki czemu jego ilustracje znakomicie dopasowują się do treści – są jednocześnie klimatyczne i zabawne. Ponadto wykorzystane zostaje pole do popisu, jakie daje tu aspekt humorystyczny: mamy takie smaczki, jak elementy tła w niektórych rysunkach czy małe Królikule, bawiące się wśród poprzesuwanych w różnych kierunkach numerów stron.

królikula ilustracja

Kicająca groza to świetny dowód na to, że klasyczna literatura dziecięca jednego kraju może całkiem dobrze przyjąć się w innym, nawet po wielu latach od napisania. Bo ciekawie skonstruowana, oparta na niebanalnym pomyśle opowiastka zawsze się obroni. Tym bardziej cieszę się, że ktoś na fali zainteresowania animowaną adaptacją zdecydował się wprowadzić książkowego Królikulę na polskie półki i z niecierpliwością czekam na kolejne tomy krajowego wydania. W końcu czy może być coś lepszego niż historyjka z przyjemnym dreszczykiem, która rozbawi zarówno dzieci, jak i dorosłych, a w dodatku jej bohaterem jest słodki, mały króliczek?

Serdecznie dziękujemy wydawnictwu Nowa Baśń za egzemplarz recenzencki.

SZCZEGÓŁY:

Tytuł: Królikula przedstawia: Kicająca groza (Bunnicula: A Rabbit-Tale of Mystery)
Autorzy: Deborah Howe, James Howe
Wydawnictwo: Nowa Baśń
Tłumaczenie: Marta Ziegler
Typ: powieść
Gatunek: literatura dziecięca
Data premiery: 06.05.2019
Liczba stron: 140

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Dagmara „Daguchna” Niemiec
Dagmara „Daguchna” Niemiec
Absolwentka filologii polskiej na UWr, co tłumaczy, dlaczego z czystej przekory mówi bardzo potocznie i klnie jak szewc. Niedawno skończyła Akademię Filmu i Telewizji i została reżyserem. Miłośniczka filmu, animacji, dobrej książki, muzyki lat 80. i dubbingu. Niegdyś harda fanka polskiego kabaretu, co skończyło się stustronicową pracą magisterską. Bywalczyni teatrów ze stołecznym Narodowym na czele. Autorka bloga Ostatnia z zielonych.
<p><strong>Plusy:</strong><br /> + ciekawe postacie<br /> + zabawna, niejednoznaczna fabuła<br /> + udany pastisz klasycznego horroru<br /> + bardzo dobre polskie tłumaczenie<br /> + dopasowane, oryginalne opracowanie graficzne</p> <p><strong>Minusy:</strong><br /> - nie stwierdzono</p>Nie taki tajemniczy nieznajomy. Recenzja książki Królikula przedstawia: Kicająca groza
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki