To już piąty tom serii o przygodach niezniszczalnej, niepowstrzymanej i niewydarzonej Dory Wilk. Tym razem Aneta Jadowska sięga po motyw rodem z klasyki horroru. Nikogo jednak nie powinno dziwić, że autorka rozgrywa demoniczne nawiedzenie w charakterystycznym dla siebie stylu – gładko, bezproblemowo i z korzyścią dla przesadnie napakowanej magicznie postaci. W sumie norma. Jednak z tomu na tom dająca nieco lżej po oczach, głowie i narządach wewnętrznych czytelnika.
Dora Wilk ponownie wpada w kłopoty. Nic w tym nowego. Bliskie relacje z władcami piekielnych zastępów kończą się w jedyny możliwy sposób – Dora w końcu złapała demona. O dziwo, nie jest to wcale eufemizm, a przestrzenią chwytaną nie było poroże, włochaty ogonek, ani inny wystający element anatomiczny. Wiedźma najzwyczajniej w świecie nabawiła się opętania – zupełnie jak biedna Emily Rose. Ale po kolei. W Toruniu policja odnajduje zwłoki dziewczyn zamordowanych podczas ewidentnie podłego rytuału. Jedynej osoby mogącej poradzić sobie ze sprawą, chyba nie trzeba przedstawiać. Zebrane ślady prowadzą jednak w pułapkę. Nieprzyjemny typ spod ciemnej gwiazdy torturuje Dorę i aplikuje jej pradawnego demona. Oczywiście opętanie przebiega bez większych komplikacji. Niestety wiedźma nie wygina się pod dziwnymi kątami, nie biega po suficie, nie przemawia głosem tysiąca potępionych dusz, a i dla księży jest niemiła tylko wtedy, gdy ci bezceremonialnie leją jej wodę święconą między oczy. Problemy związane z pasażerem na gapę są niedostrzegalne gołym okiem, ale w końcu to Dora Wilk. Cała reszta przestaje być już tak nieznośnie słodka. Przynajmniej do czasu.
Po trzech tomach wypełnionych po brzegi rozbuchanymi fantazjami i nieprzyzwoitym uwielbieniem dla własnej bohaterki oraz jednym całkiem przyzwoitym Jadowska zaczęła w końcu schodzić na ziemię. Seria, mogąca śmiało ubiegać się o tytuł oficjalnego statutu Stowarzyszenia Miłośników Mary Sou, w końcu osiągnęła poziom klasycznego i przyzwoitego urban fantasy, które nie razi w oczy naiwnymi, bezsensownymi i cukierkowymi rozwiązaniami fabularnymi. No dobra… nie razi aż tak bardzo, jak do tej pory. Już w poprzednim Wszystko zostaje w rodzinie mogliśmy dostrzec zmianę na lepsze. Znacząco spadła przede wszystkim ilość dygresji podkreślających niezwykłość, wytrzymałość i sprężystość bohaterki, fabuła przestała biegać wariacko na przełaj, kręcąc sobie przy tym kark, a postaci poboczne przynajmniej starały wyrwać się z ramion bolesnej powtarzalności. Czwarta odsłona nadal jednak całkiem ochoczo podejmowała nieprzemyślane decyzje, sprawiając, że efekt końcowy był po prostu przeciętny, a seria po raz pierwszy pozbawiona została wyrazu. Nieco inaczej sprawy mają się w piątym tomie.
W Egzorcyzmach Dory Wilk historia nareszcie doczekała się pełnoprawnego i interesującego wątku głównego. Co jeszcze lepsze, nie wystrzelał się on ze wszystkich odpowiedzi już w pierwszych pięciu rozdziałach. Natomiast większość charakterystycznych dla serii elementów, które wywoływały chroniczne przewracanie oczu i intensywne przecieranie czoła z niedowierzania, nie pojawiły się w ilościach hurtowych. Nawet dominująca do tej pory monotematyczność nieco spotulniała i nie wyrywa się z każdego akapitu – postaci drugoplanowe zaczynają rozwijać się w innych kierunkach niż dotychczasowe “Ej, ale weźmy się umówmy. Zrobię Ci tak dobrze, że będzie z tego cały rozdział!”. Natomiast peany pochwalne na cześć Dory nie są już wygłaszane, w co drugiej scenie, a pozbawione fabularnego znaczenia niewinne (czytaj: nachalne jak diabli) flirty przewijają się raz czy dwa w całej książce (nowy rekord). Nawet skrajny marysuizm nie manifestuje się tak ostentacyjnie jak dotąd!
Ufff… Czyli teraz jest już całkiem spoko? Niezupełnie. Nadal znajdziemy tu sporo zbyt prostych rozwiązań czy łatwość wychodzenia z opresji, jednak nie przytłaczają one ilością ani nachalnością. Na całkiem spory plus zasługuje także sięgnięcie po całkiem popularny motyw i wykorzystanie go do, przynajmniej minimalnej, zabawy. Wkońcu wprowadzenie go do świata zdominowanego przez przeładowaną mocami wszelakimi wiedźmę to całkiem zabawna i najbardziej błyskotliwa rzecz, jaką spotkaliśmy po drodze. Szkoda jednak, że potencjał kryjący się za tą zagrywką został sprowadzony do parteru jednym warknięciem Wilk. Egzorcyzmy… całkiem dobrze się czyta. W przedstawionym świecie naprawdę dzieje się coś ciekawego i nie kończy się topo zaledwie jednym “bo zaraz zawołam babcię, Lucyfera, Anioła Śmierci i całą watahę napalonych wilkołaków”. Nic jednak nie trwa wiecznie – szczególnie w Heksalogii.
Jadowska chyba nie byłaby sobą, gdyby przynajmniej na chwilę całkiem nie odpłynęła. Po prostu książka nie mogłaby się obyć bez jednego strzelenia nas w papę zupełnie bezsensowną, niepotrzebną i nieprzemyślaną zagrywką. Dostałaby gorączki i pewnie chorowałaby do następnego tomu, by tam odbić się czkawką. Autorka jednak tym razem okazała litość i wstrzymała się do ostatniej chwili. Historia się kończy, prawie wszystko zostało wyjaśnione i nawet zapowiedź wydarzeń kolejnego tomu zdążyła się przewinąć. Można gasić światło, ostatni zamyka drzwi. I w tym momencie – w ostatnim rozdziale – Jadowska wrzuca jakąś nową postać, porwanie, powiązanie przeznaczeniem i jeszcze jedną chyba-finałową-ale-tak-nie-do-końca walkę (z typem, którego wcześniej nie było), a wszystko po to, by zamknąć na siłę wątek, który kilka akapitów wcześniej został skatalogowany jako “no sorry, ale się nie da”. Jadowska zmieniła jednak zdanie i z wysiłkiem godnym nabuzowanego Hulka naciągnęła fabułę tak mocno, że aż strony w ebooku mi się zrolowały. W ten sposób udało się wyrównać wszystkie dotychczasowe statystyki i nadgonić niedobory. Dzięki czemu można śmiało uznać, że seria trzyma swój poziom.
Autor tekstu prowadzi na Facebooku stronę RuBryka Popkulturalna.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Egzorcyzmy Dory Wilk
Cykl: Heksalogia o wiedźmie
Wydawnictwo: SQN
Autor: Aneta Jadowska
Data premiery (wznowienie): 15.07.2020
Gatunek: Urban fantasy