SIEĆ NERDHEIM:

Po prostu doskonała? Recenzja książki Dom nad błękitnym morzem

Dom nad błękitnym morzem

Słowa widniejące na okładce „po prostu doskonała” brzmią zachęcająco, prawda? Ładna ilustracja także przykuwa uwagę. Ale czy na pewno Dom nad błękitnym morzem to taka doskonała książka? Opowieść jest bardzo wciągająca, pełna poczucia humoru i zawiera ważny przekaz. Lecz sam pomysł na jej powstanie wzbudził kontrowersje. 

Zaczyna się skromnie, tak jak skromny jest Linus Baker, przeciętny człowiek pracujący dla Wydziału Nadzoru nad Magicznymi Nieletnimi. Rzetelnie wykonuje swoje obowiązki, jednak wciąż pozostaje jedynie szarym urzędnikiem, który po monotonnej papierkowej robocie wraca do równie monotonnego wręcz nudnego życia. Kiedy ten znudzony codziennością czterdziestolatek zerka na podkładkę pod myszkę, na której widnieje zdjęcie niebieskiego oceanu i plaży oraz napis „Nie żal Ci, że Cię tu nie ma?” czuje żal za każdym razem. Na zewnątrz ciągle pada, a jedynym kolorowym akcentem są słoneczniki przed jego domem. Choć zanim do niego wejdzie, musi jeszcze wysłuchać wrednej sąsiadki. Wewnątrz czeka na niego kotka Kaliope i kolekcja płyt. Postać Linusa jest uosobieniem wielu ludzi, którzy chcieliby żyć innym życiem, ale nie potrafią zmotywować się, by cokolwiek zmienić. 

Linus Baker w końcu nie ma wyboru i musi postawić pierwszy krok, który okaże się krokiem ku przygodzie. Niezwykle Ważne Kierownictwo zleca mu ściśle tajną misję. Jako kompetentny, pracowity, obiektywny i bez życia towarzyskiego urzędnik zostaje oddelegowany do sierocińca położonego na odległej wyspie. Jego celem jest przeprowadzić kontrolę i orzec, czy tamtejsze dzieci są w dobrym stanie i czy rzeczywiście są tak niebezpieczne, jak wskazują na to ich akta. Kierownictwo najwyraźniej próbuje znaleźć też haczyk na dyrektora sierocińca, Pana Parnasussa, który ewidentnie skrywa jakąś tajemnicę. Od Linusa zależy los całego sierocińca i jego mieszkańców. 

Spośród nich najbardziej urzekła mnie Talia, gnomka z niezwykłym czarnym poczuciem humoru i ciętym językiem, oraz Lucy (mały Lucyfer), który barwnie potrafi opisywać apokalipsę albo czyjś rychły koniec, choć jest tylko dzieckiem. Przy bliższym poznaniu dzieci zyskują i Linus staje przed trudnym wyborem: trzymać się jak zawsze swojej wielkiej księgi Zasad i przepisów i składać rzetelne raporty czy skonfrontować otrzymane akta z rzeczywistością i nie spełnić do końca oczekiwań Niezwykle Ważnego Kierownictwa? Po raz pierwszy przestaje być zimny i obiektywny. Przyjdzie mu także zmierzyć się z mieszkańcami pobliskiego miasteczka. Tam i w wielu innych miejscach można spotkać plakaty głoszące hasło „Widzisz coś, powiedz coś” zachęcające do donoszenia na magicznych, którzy niczym odmieńcy muszą być zarejestrowani i kontrolowani. 

Dom nad błękitnym morzem to przede wszystkim opowieść o tolerancji, odmienności, akceptacji, różnorodności. O wszystkim tym, czego wielu ludzi wciąż nie pojmuje, a brak zrozumienia budzi w nich lęk i agresję. Widzimy, jak główny bohater przechodzi zmianę. Nie wiem natomiast, czy potrzebny był tu wątek miłosny. Jakoś bardzo on nie przeszkadza, ale też nie do końca pasuje mi do siebie ta para. 

Większość ocen, na przykład na popularnym Goodreads, jest pozytywna (cztery lub pięć gwiazdek na pięć). Skąd więc od czasu do czasu ta jedna samotna gwiazdka? Głównie z oburzenia. Osoby, które były nawet zachwycone książką, zmieniły zdanie, gdy dowiedziały się o tym, jak autor wpadł na pomysł, by stworzyć sierociniec dla dzieci o magicznych zdolnościach. Otóż zainspirowały go kanadyjskie szkoły z internatem dla dzieci rdzennej ludności. Jeśli ktoś nie wie, jak ogromna tragedia się za tym kryje, polecam przeczytać reportaż 27 śmierci Toby’ego Obeda. Odradzam to jednak osobom wrażliwym. Wspomnę więc tylko, że działy się tam rzeczy potworne. Rządowy program pozwalał na zabieranie dzieci ich rodzicom i umieszczanie w specjalnych placówkach z internatem, najczęściej katolickich, by „ucywilizować” i przystosować dzieci do adopcji przez białe rodziny. 

Gdybym nie przeczytała wywiadu, to szczerze mówiąc, nie zauważyłabym powiązania, mimo tego, iż znałam wyżej wymieniony reportaż. Zastanawia mnie, czy należy z tego powodu przekreślać od razu całą powieść? Nie oszukujmy się, historia wielokrotnie inspirowała pisarzy i będzie to robić. Czy powinniśmy potępić również książki obyczajowe z drugą wojną światową w tle? Albo fantastykę opisującą totalitarny świat? Wprawdzie w wypowiedziach Klune’a można dostrzec brak wystarczającej wiedzy w temacie i może nawet nieco ignorancji. Więc i tak lepiej, że zamiast pisać reportaż, wziął się za fantastykę i to za jej pomocą przedstawił problem, jakim jest próba odseparowania ludzi o odmiennej kulturze. 

Uważam, że Dom nad błękitnym morzem warto przeczytać. Jest powieścią napisaną lekkim językiem, zabawną, wzruszającą, skłaniającą do przemyśleń i poruszającą ważne tematy. Jako ludzie bywamy uprzedzeni, czasem nawet nieświadomie, bo po prostu kieruje nami lęk, ale wciąż jest szansa, by to zmienić i zdobyć się na więcej życzliwości. 

Dom nad błękitnym morzem
SZCZEGÓŁY: 
Tytuł: Dom nad błękitnym morzem 
Tytuł oryginału: The House in the Cerulean Sea 
Autor: Klune T.J. 
Data wydania: 2022 
Liczba stron: 416 
ISBN: 9788328724952 
Tłumacz: Justyna Szcześniak 
Wydawca: Papierowy księżyc, You&YA, MUZA SA 

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Słowa widniejące na okładce „po prostu doskonała” brzmią zachęcająco, prawda? Ładna ilustracja także przykuwa uwagę. Ale czy na pewno Dom nad błękitnym morzem to taka doskonała książka? Opowieść jest bardzo wciągająca, pełna poczucia humoru i zawiera ważny przekaz. Lecz sam pomysł na jej powstanie...Po prostu doskonała? Recenzja książki Dom nad błękitnym morzem
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki