SIEĆ NERDHEIM:

Ostatni wspólny spacer. Recenzja komiksu Zagubione psy

No mniej więcej taki jest klimat.

Matulu jaki smutek, jaki żal, jaka przytłaczająca elegia za promykami Słońca! Jeśli czytaliście trochę autorskich dzieł Jeffa Lemire, to doskonale zdajecie sobie sprawę, że raczej nie można się po nim spodziewać śmieszków i kaskad pozytywnych emocji. Jak już jest śmiech, to jest to śmiech przez łzy, a przebłyski nadziei z trudem przebijają się przez melancholijne torfowisko. Zagubione Psy jako debiut scenarzysty już wyraźnie zaznacza, jakimi ścieżkami pójdzie jego twórczość. Początek tej trasy jest jednak bardzo wyboisty.

Na początek jest sielanka – coś, co nieczęsto przychodzi w udziale nieludzko ogromnym siłaczom o prezencji norweskich trolli leśnych. Odziany w pasiastą koszulę gigant ma jednak fart, ma swoje miejsce na Ziemi, kochającą żonę, uroczą córeczkę i psa. Według najpiękniejszych sztamp prowadzi życie idealne. Niestety nic nie trwa wiecznie, zwykła rodzinna wycieczka do miasta dowodzi, że nawet łapsko o bicepsie rozmiarów dorodnego arbuza może nie być w stanie utrzymać ulotnego szczęścia.

Don’t be fooled.

Nie silę się na patetyczną powagę, bo i tak nigdy nie byłbym w stanie trafnie oddać ciężaru tej fabuły. Dominatą jest tutaj bowiem rozpacz – Zagubione psy są wypełnione smutkiem tak ogromnym, że buja się on na krawędzi realizmu i niebezpiecznie zbliża do groteski. Dramaty i tragedie wpadają w narrację lawinowo i miałem trochę wrażenie, że doszło tu do specyficznego, smolistego konceptyzmu – treści i fabuły było niewiele, wszystko miało po prostu pogrążyć biednego, dobrotliwego osiłka w totalnej rozpaczy, wraz z czytelnikiem. Trudno przez to mówić o przemyślanej konstrukcji, to raczej parada tanich (ale pieruńsko mocnych) chwytów. Brak wyważenia bardzo przytłumia potencjalne katharsis.

To nie ten dom na wzgórzu.

Mimo to komiks mnie poruszył. Oczywistość zamiarów autora wcale nie uodporniła mnie na jego zagrywki. Przejąłem się losami udręczonego kolosa, zapałałem gniewem przez dotykające go niesprawiedliwości i zapłakałem nad jego cierpieniem. Nawet przy totalnym braku nabytej później ogłady i umiejętności sensownego prowadzenia wątków, Lemire jest alchemikiem uczuć. W późniejszych dziełach ambiwalentnie pozytywne zakończenia stały się jego specjalnością, w debiucie te okruszki ciepła są ledwo widoczne. Nie oznacza to, że nie ma ich w ogóle – skrajni optymiści mogliby nawet uznać finał historii za szczęśliwy. Bzdura totalna, tak bardzo różowe okulary mnie brzydzą, ale te drobinki pozytywności są wyraźną wartością dodaną albumu. Bez nich Zagubione psy byłyby przytłaczającym bagnem. Na szczęście bohater, tracąc wszystko co mu drogie, nie traci siebie. Zręczny unik przed całkowitą dekadencją naprawdę znacznie poprawił moje doświadczenie w kontakcie z tym tytułem.

Śmiechom nie było końca! Chciałbym…

Gorzej wtedy Jeffowi szło też rysowanie, zdecydowanie gorzej. Aktualnie oczywiście nadal nie jest mistrzem ołówkowej szermierki, ale jego bazgroły osiągnęły jakąś stylistyczną stabilność. Można cieszyć się kompozycjami i sympatyzować z bohaterami dzięki trafnie przedstawionej mimice. Zagubione psy to jedynie niepewna zapowiedź jakości, która i tak nadal nie do każdego trafia. Graficzne łachmany pasują jednak do sylwetki fabuły, w bardziej spektakularnej garderobie ta rozpacz wyglądałaby nienaturalnie. Tak to przynajmniej wygląda w oczach osoby przyzwyczajonej do sentymentalnych bohomazów Lemire’a. Przy pierwszym kontakcie węglowa surowość zdecydowanie może odstraszyć.

A ostatecznie szkoda by było, gdyby odstraszyła, bo Zagubione psy warto przeczytać. Warto, jeśli lubicie amatorskie ziny i potraficie spojrzeć na ten komiks jak na stworzony z miłością, bardzo niedopracowany efekt pasji i zwiastun takich tytułów jak Opowieści z hrabstwa Essex, Podwodny spawacz i Twardziel. Wczesny Lemire najwyraźniej nie do końca ogarniał subtelną różnicę między motywowaniem emocji i wymuszaniem ich, ale nawet perfidnie wyciskając łzy z czytelnika potrafił wpisać w swoją fabułę faktycznie poruszającą wrażliwość. Komiks, tak jak i jego bohater, jest w sumie średnio bystry i nie ma pojęcia dokąd powinien zmierzać. Taka nieporadność zwykle mnie irytuje, a tu wzruszyła. Dzieło przesadnie depresyjne, skrajnie pretekstowe. Jak to jest, że uczuciowa amatorszczyzna często zalatuje uroczą szczerością?

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Zagubione psy
Wydawnictwo: KBOOM
Autorzy: Jeff Lemire
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Typ: komiks
Gatunek: dramat
Liczba stron: 104
Data premiery: luty 2021

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
<p><strong>Plusy:</strong><br /> + wzrusza, porusza<br /> + szczery, nieporadny urok<br /> + rasowy Lemire...</p> <p><strong>Minusy:</strong><br /> – ...ale jeszcze bardzo, bardzo nieopierzony<br /> – przesadnie wymuszony smutek</p> Ostatni wspólny spacer. Recenzja komiksu Zagubione psy
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki