SIEĆ NERDHEIM:

Splotów wiele. Recenzja komiksu Saint-Elme, tom 2

Okładka dobrana perfekcyjnie. Przeczytacie, zrozumiecie.
Okładka dobrana perfekcyjnie. Przeczytacie, zrozumiecie.

Wyobraźcie sobie, że jedziecie na wakacje. Wiem, przy obecnej ekonomii to lekka abstrakcja, ale wyimaginowaną wycieczkę zaczniemy skromnie. Lądujecie gdzieś, gdzie psy boją się już dupami szczekać, by nie zwabić wilków. To nie był was pierwszy wybór, przekonały was bardzo pozytywne opinie na Google. Choć nie było ich zbyt wiele i jedną chyba napisał jakiś psychicznie udręczony paranoik (coś o mafii i przekleństwach), to tego właśnie potrzebujecie: przerwy w innym świecie, z daleka od nowoczesnej cywilizacji. Na miejscu okazuje się co prawda, że mieściną interesują się jakieś szemrane typy, a twardoszczęki detektyw bada sprawę zaginięcia. Kit z tym, macie pokój w drewnianej gospodzie i gorąca czekolada wjeżdża na pełnej. Niech was bogowie wszelakiej maści mają w opiece, jeśli wasz życiorys skrywa choćby pierdnięcie po nieprzetrawionej tajemnicy. W świecie Saint-Elme taki drobiazg może was wessać w centrum mrocznej intrygi.

Serge Lehman w drugim tomie podjął kilka decyzji dla mnie osobiście zaskakujących. Zupełnie jakby zobaczył, czego od niego oczekuje i postanowił pokazać mi środkowy paluch. Fabuła tak właściwie nie prze zbyt mocno do przodu, ale macie sporą szansę tego nie zauważyć. Dzieje się bowiem bardzo dużo, w większości to jednak dłubanie w przedstawionych wcześniej postaciach i refleksje na temat intrygujących zdarzeń z części pierwszej. Fakt, lecimy dalej z losami stłuczonego dotkliwie detektywa Francka Sangaré, odpowiedzialni za jego stan deptają po piętach pani Dombre, przyćpany Derwisz odwala maniany i poznajemy kilka nowych twarzy. Status quo zagadki nieszczególnie się zmienia, natężenie tajemnic jedynie rośnie i w serii składającej tyle obietnic mógłby to być duży problem.

Na początek właściwie wracamy do pokłosia wątków otwierających pierwszy tom, mądre.
Na początek właściwie wracamy do pokłosia wątków otwierających pierwszy tom, mądre.

Tak jednak nie jest, a przynajmniej ja nie odczułem żalu z powodu nikłych postępów i tymczasowego braku odpowiedzi. Przy okazji recenzji pierwszego tomu zaznaczyłem, że Saint-Elme to tytuł bardzo obiecujący, może nawet zbyt wiele obiecujący. Jego ostateczna jakość miała zależeć od tego, czy kontynuacje nie wyrzucą zwłok potencjału do mętnego jeziora. Zmieniam jednak podejście, oceniam wszak teraz drugi tom a nie niepewną przyszłość i niech mnie żaby zjedzą, jeśli ten komiks nie jest kapitalny. Serge Lehman (AKA Pascal Fréjean) zapracował już na moje zaufanie.

Udało mi się wreszcie przestać odbierać jego dzieło jedynie jako udaną kalkę Fargo, swoisty pitch na kolejną część serialowej antologii zrodzonej z inspiracji arcydziełem braci Coen. Teraz widać już wyraźnie, że Lehman w swojej fabule postanowił obrać nieco inną drogę. Przede wszystkim wyraża się to w tworzonych przez niego postaciach, które poza skrywanymi tajemnicami łączy wielowarstwowość zaznaczona wyraźnie od przedstawiających je wstępnie kadrów i z czasem jedynie pogłębiana. Autor wyraźnie wie, jak szybko przekazać nam ogrom informacji na temat każdego z bohaterów i ogarnia też, jak utworzone w ten sposób oczekiwania szybko wywrócić na lewą stronę. Wszyscy są w jakimś stopniu pojebani, banałów nie stwierdzono i choć mam ogromną nadzieję, że odrębne na obecnym etapie wątki połączą się w satysfakcjonujący finał, to już teraz zagłębianie się w tą smolistą sieć sekretów jest fascynującym doświadczeniem.

Narracja żabą prowadzona.
Narracja żabą prowadzona.

Odmienny jest też klimat, bo choć zdarzają się jakieś umyślne głupotki wplecione dla rozluźnienia atmosfery, to do komedii (nawet czarnej) i subwersji gatunku detektywistycznego jest tu raczej daleko. Pod względem wchodzenia w buty tropesów nurtu komiks jest dużo bardziej bezpośredni, a nad Saint-Elme wisi złowroga chmura i to ten ciężar jest najbardziej odczuwalny w atmosferze. Miejscem na zaczerpnięcie powietrza są dla czytelnika głównie przejawy karykaturalnej wręcz wyrazistości niektórych postaci. Odsuwając się od porównań z Fargo nie odmawiam też temu komiksowi filmowego – a właściwie bardziej serialowego – charakteru. Struktura narracji powinna wydać się tu znajoma maniakom binge’ującym na Netflixie wszystko otagowane jako „suspens, thriller, tajemnice”. Lehman stopniowo znajduje punkty zaczepne w zainteresowaniu odbiorcy, często przeskakuje między wątkami o bardzo różnej nastrojowości, by nagle przeciągnąć mroczniejszą scenę i od niej podążyć do zamykających ten etap dłuższych sekwencji. Na wylocie dostajemy nawet zlepek kadrów przedstawiających wszystkie postaci przetwarzające wydarzenia minionego dnia, no z automatu zaczął mi w głowie grać jakiś smutny klasyk Maxa Richtera albo, jeszcze lepiej, dowolne gotyckie country. Serio, jeśli powstanie kiedyś ekranizacja Saint-Elme, to zgłaszam You’re Nothing w wykonaniu Get Your Gun na theme song czołówki. Przesłuchajcie po lekturze i powiedzcie mi, czy pasuje. To jeszcze nic, kulminacją jest świetny cliffhanger, bardzo naturalny ze względu na wydarzenia zwiastujące go od samego początku opowieści a jednocześnie ociekający epickością. Bariery mojego umysłu opadły, hype mnie zjadł.

Gęstość atmosfery wspomaga też z pewnością doskonała warstwa graficzna. Frederik Peeters zlikwidował w drugim tomie moje poprzednie zarzuty odchodząc generalnie od scen zanurzonych w nudnawo jednolitych tonacjach. Mrok nie gra już jedynie purpurą, w oszczędnych paletowo kadrach częściej pojawiają się inne akcenty. Fabuła jasno daje nam do zrozumienia, że pomimo względnego braku wątków nadnaturalnych (są drobne wyjątki) mamy do czynienia z konstruktem czysto fikcyjnym, świadomą gatunkowo i uszytą na miarę opowieścią, a nierealistyczne rysunki Peetersa podkreślają tę umowność. Gra kolorystycznych kontrastów, kruczoczarnych cieni i mocnych konturów dodatkowo utwardza wyrazisty fundament narracji podkręconej sprawną sekwencyjnością, która dokłada potężną ilość cegieł do filmowego charakteru lektury. Subtelności nie ma w tym za grosz i dobrze. Jeśli nie zawadza wam lekka dawka stylistycznej kreskówkowości, Saint-Elme będzie jednym z najładniejszych komiksów, jakie w tym roku wpadną w wasze ręce.

Skradanie się z usztywnioną nogą i piskliwym gryzoniem, bo nie może być zbyt łatwo.
Skradanie się z usztywnioną nogą i piskliwym gryzoniem, bo nie może być zbyt łatwo.

Czy Saint-Elme nadal ma szanse nas rozczarować? Coraz większe, bo oczekiwania rosną, ale ani w to szczególnie nie wierzę, ani mnie to za bardzo nie obchodzi. Serge Lehman prowadzi historię z takim wyrachowaniem, że za cholerę nie dopuszczam tu możliwości braku drobiazgowo zaplanowanej osi wydarzeń z przynajmniej satysfakcjonującym zakończeniem. Drugi tom historii sennego miasteczka, które z letargu powoli wybudzają inwazja płazów i kryminalna intryga, nie daje jeszcze praktycznie żadnych odpowiedzi, ale pytania zadaje po mistrzowsku. Jeśli lubicie to nieszczęsne, przywoływane nieustannie w porównaniach Fargo, jeśli jaracie się Lynchem albo wciągnęło was Broadchurch, to nie ma bata, by Saint-Elme nie wbiło się bezczelnie na w waszą strefę popkulturowego komfortu. Nawet jeśli teoretycznie daleko wam do łykania takich klimatów bez popity, to wciąż polecałbym skosztować ten komiks, może poszerzy wam horyzonty. Poprzednią część potraktowałem bardzo ostrożnie, kosztowało mnie to wiele samokontroli i nie mam już siły walczyć z siarczystym urokiem kreacji Serge’a Lehmana i Frederika Peetersa. Kapitalne doświadczenie, potencjalny zawód w przyszłości martwi mnie już tylko troszeczkę.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Saint-Elme, tom 2
Wydawnictwo: Nagle! Comics
Scenariusz: Serge Lehman
Rysunki: Frederik Peeters
Tłumaczenie: Marta Turnau
Typ: komiks
Gatunek: kryminał, thriller
Data premiery: 11.10.2023
Liczba stron: 80
ISBN: 9788367725132

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
Wyobraźcie sobie, że jedziecie na wakacje. Wiem, przy obecnej ekonomii to lekka abstrakcja, ale wyimaginowaną wycieczkę zaczniemy skromnie. Lądujecie gdzieś, gdzie psy boją się już dupami szczekać, by nie zwabić wilków. To nie był was pierwszy wybór, przekonały was bardzo pozytywne opinie na Google....Splotów wiele. Recenzja komiksu Saint-Elme, tom 2
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki