SIEĆ NERDHEIM:

Muchy nie motyle. Recenzja komiksu RIP, tom 4: Albert. Modlitwa o bratnią duszę

Taki miły z niego chłopak był, zawsze „dzień dobry” na klatce mówił.
Taki miły z niego chłopak był, zawsze „dzień dobry” na klatce mówił.

Od zarania dziejów jednym z głównych tematów w świecie sztuki i rozrywki jest, paradoksalnie do idei eskapizmu, śmierć. Danse macabre, ars moriendi i inne mądre zwroty przytaczane zwykle dla wzmocnienia pretensjonalnego efektu w obcych językach kręciły wątkami wokół motywu końca ludzkiego żywota na różne sposoby. Od strachu spowodowanego nieuchronnością zgonu, przez głupoty o „dobrej śmierci” aż po turpistyczne katharsis, koniec końców zawsze chodzi nam chyba o oswojenie się z perspektywą nieistnienia. Co by nie było, drugą drogę przeszliśmy, by wylądować w czasach obecnych, czytając „RIP”. To jedno z dzieł, które udowadniają, że w umieraniu nie ma nic eleganckiego, truchła walą niemiłosiernie, a samo życie niekoniecznie musi być lepsze.

Zakładam, że przy czwartym tomie macie już przynajmniej minimalne pojęcie na temat ogólnych założeń fabuły tej serii, więc odpuszczę sobie szczegóły. To już czwarta perspektywa, z której poznamy zawiłą historię ekipy semi-legalnych sprzątaczy nadgniłych trupów i dramatyczne skutki wysoce nieprofesjonalnego podejścia do dobytku denatki. Pora na Alberta, prawdopodobnie najbardziej niepozornego z zeskrobywaczy, gościa mikrego, wrażliwego i pełnego absolutnie dalekich od makabry niespodzianek, obiecuję! Musicie jedynie wiedzieć, że najważniejszą rolę w jego życiu odgrywa miłość do wyjątkowej kobiety.

To najbardziej... romantyczny tom „RIP”.
To najbardziej… romantyczny tom „RIP”.

Pierwszym tomem zachwycałem się bezgranicznie, chwaliłem też z jakiegoś powodu niepospolitą koncepcję ukazania tych samych wydarzeń z punktu widzenia różnych postaci. Czy takie założenie nie jest jednak zgubne? Czy nieuniknione powtórki się nie nudzą, zwłaszcza gdy sam tytuł jest spoilerem (uwaga, uwaga: wszyscy bohaterowie na koniec swoich opowieści umierają)? To już czwarta część RIP, więc mogę z pełną pewnością stwierdzić, że Gaet’s wybraną formułę wykorzystuje w scenariuszu perfekcyjnie. Pozornie główny wątek wałkowany tu za każdym razem jest jedynie pretekstem do zaprezentowania nam garści wysoce osobistych historii bandy nieszczęśników. Każdy z nich jest postacią mniej lub bardziej antypatyczną, ale w ich obrzydliwych poczynaniach odnajdziemy niepokojąco dużo naturalnej ludzkości. To indywidua, względem których niechętnie odczuwamy empatię, autor z premedytacją kieruje czytelnika w stronę takich wniosków. Albert z kolei, przynajmniej jak dotąd, jest przykładem największych skrajności, najgłębszego dysonansu między wywoływaniem u odbiorcy torsji z odrazy i uczuć cieplejszych.

Dzięki takiemu podejściu do fabuły każda kolejna część raczy nas znacząco odmiennym klimatem. Rzekł bym, że w tym przybytku wypełnionym gnijącymi trupami paradoksalnie najbardziej zachwyca świeżość. W przeciwieństwie do depresyjnych albo złodupnie mizantropijnych poprzedników, Albert zaprasza nas w ramy psychologicznego thrillera w rodzaju Milczenia owiec. To chyba najbardziej wykolejony członek bandy, ale i jego życiorys jest tak skrajnie dramatyczny, że w rzeczywistym świecie stałby się on jednym z topowych tematów podcastów true crime na lata. Nie jest to jednak jedyny plus Modlitwy o bratnią duszę, o nie, to by było scenariuszowo zagraniem zbyt tanim. Powracająca intryga skradzionego pierścionka może i nie zajmuje objętościowo zdecydowanej większości albumu, ale wciąż jest wiodącą nicią treści. Dłubanie w pokręconej łepetynce Alberta jest narzędziem służącym do odkrywania kolejnych niuansów całej makabreski, to labirynt nawiązań do poprzednich tomów, w którym wszystko coraz bardziej nabiera parszywego kształtu. Naprawdę chciałbym z krytykanckiego obowiązku wskazać wam jakieś wady tej serii, ponownie jednak nie mogę ich odnaleźć. Lekturę odradzam jedynie wrażliwym na wszechobecne fuj, ale bez przesady. Trigger warning mimo wszystko ustawiam na poziom średni.

Nie obciął skórek. Widać, że sadysta.
Nie obciął skórek. Widać, że sadysta.

Zastanawiałem się, czy mój brak odruchów wymiotnych w kontakcie z RIP nie jest jedynie efektem psychiki wypaczonej wychowaniem na internetowych protoplastach portalu LiveLeak. Wydaje mi się ostatecznie, że seria pozostaje potencjalnie strawna dla szerszej publiki dzięki gracji twórców. Znaczące tu są dwie cechy. Po pierwsze Gaet’s więcej o okropnościach mówi, a mniej je pokazuje. Po drugie, wciąż obecne tutaj dawki brutalności i trupiego zepsucia łagodzi cartoonowa kreska Juliena Moniera. Wielu mogłoby kwestionować wybór takiej stylistyki do komiksu traktującego o potłuczonych zawodowych hienach cmentarnych, ale ja tu widzę kierunek obrany rozsądnie w drodze do równowagi. W całej swojej obmierzłości fabuła bywa dotkliwie realna, a rysunki spychają ją nieco w stronę przystępnej fikcji bez wpadania w komiczną karykaturę. Monier jest przy okazji zwyczajnie dobrym rzemieślnikiem, łapa chodzi mu za konturem gładko, więc technicznie nie ma do czego się tu przyczepić. Ponownie zwrócę też waszą uwagę na świetnie dobrane kolory, nigdzie nie znajdziecie tylu odcieni bladej, pleśniowej zieleni, syfiastych brązów i zatęchłej szarości. Wszystko tu do siebie pasuje, nawet wyróżniające się czerwienie zdają się kryć za jednolitą, upaćkaną złowrogo powłoką. Takie odrealnienie to strzał w dziesiątkę, fundament wyjątkowej atmosfery.

Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nie był zakochany bez pamięci.
Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nie był zakochany bez pamięci.

RIP, tom 4: Albert. Modlitwa o bratnią duszę to kolejny element tej paskudnej układanki, od której oczy trudno odwrócić. Komiks jednocześnie parszywy tematycznie, ale i przystępny w formie. Dzięki wyjątkowej elegancji i wyczuciu granic dobrego smaku twórcy suną pewnie po turpistycznych szynach, a pasażerowie (w sensie, że my) mogą podziwiać odrażające widoki z bezpiecznej odległości. To ułatwia chłonięcie tragicznych ludzkich historii, które przy innym natężeniu brzydactwa mogły by zaginąć w narracji. Trudno chyba obecnie na naszym rynku znaleźć lepszą propozycję dla miłośników graficznie przedstawionych kryminałów, a i niechętnie spoglądającym w stronę opowieści obnażających społeczne jądro ciemności zalecam dać serii RIP szansę. Rzadko kiedy ma się w końcu okazję empatyzować z psychotycznymi porywaczami i mordercami.

No dobra, w obecnej kulturze dosyć często, ale tu jest to mimo wszystko zrobione ze smakiem i podkreśleniem patologicznej żałości bohaterów. Prosimy się z towarzystwem nie identyfikować.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: RIP, tom 4: Albert. Modlitwa o bratnią duszę
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Scenariusz: Gaet’s
Rysunki: Julien Monier
Tłumaczenie: Jakub Syty
Typ: komiks
Gatunek: thriller, kryminał
Data premiery: 15.11.2023
Liczba stron: 112
ISBN: 978-83-8230-504-3

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
Od zarania dziejów jednym z głównych tematów w świecie sztuki i rozrywki jest, paradoksalnie do idei eskapizmu, śmierć. Danse macabre, ars moriendi i inne mądre zwroty przytaczane zwykle dla wzmocnienia pretensjonalnego efektu w obcych językach kręciły wątkami wokół motywu końca ludzkiego żywota na różne...Muchy nie motyle. Recenzja komiksu RIP, tom 4: Albert. Modlitwa o bratnią duszę
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki