SIEĆ NERDHEIM:

Dziurawe arcydzieło. Recenzja komiksu Potwory

Jedna z lepszych ilustracji w albumie wylądowała na okładce.
Jedna z lepszych ilustracji w albumie wylądowała na okładce.

Ponownie jak ten nieszczęsny Dawid staję naprzeciw Goliata. Może dramatyzuję, bo chodzi przecież tylko o recenzję, ale ja jestem podrzędnym blagierem z menelarskiej Łodzi, a przychodzi mi oceniać dzieło, które jeden z największych mistrzów komiksu tworzył przez połowę swojego życia. Potwory są przedstawiane jako opus magnum Barry’ego Windsor-Smitha i trudno ten komiks rozpatrywać pod innym kątem. Niestety tak wysoko postawione oczekiwania zderzają się z rzeczywistością w dziele łączącym ogromne przebłyski geniuszu z błędami o amatorskim wręcz charakterze. Z ręką na sercu, chciałem być zachwycony, a jestem poruszony, ale skołowany.

Najpierw odrobina wyjaśnień na temat tej okropnej konieczności skrajnie poważnego traktowania Potworów. Komiks zyskał status legendarnego jeszcze zanim doczekaliśmy się jego wydania w 2021 roku, od dłuższego czasu było bowiem słychać, że Windsor-Smith nie zakopuje projektu i sam traktuje go jak najpiękniejsze ze swoich dzieciąt. Zaczęło się w odległej galaktyce i oczywiście dawno, dawno temu. Thanksgiving to tytuł niezwykle ambitnego i poważnego jak na lata 80 komiksu o Hulku, w którym brytyjski mistrz planował ukazać zielonego giganta jako owoc nie jedynie promieniowania, ale głównie dotkliwej krzywdy wyrządzonej przez ojca dotkniętego PTSD. Nie pykło, więc Windsor-Smith zabrał historię do Darkhorse. Tam też nie pykło, tak samo zresztą jak kolejna próba z DC Comics i tym sposobem projekt wisiał przez lata w limbo. Zbawcą okazało się wydawnictwo Fantagraphics z szalonym pomysłem, że może uznanemu na całym świecie tuzowi komiksu warto zaufać i bach, mamy Potwory. Tytuł zbyt mocny i kontrowersyjny dla największych graczy tego biznesu. Chyba głównie przez całkiem dosadnie mendowate zachowanie i dialogi z założenia negatywnych postaci.

Jaki pomocny wojskowy, to na pewno nie skończy się źle.
Jaki pomocny wojskowy, to na pewno nie skończy się źle.

Głównym bohaterem jest Bobby Bailey, chociaż ze względu na okoliczności prędzej można go nazwać główną ofiarą. Chłopak nigdy nie miał łatwo, przynajmniej od kiedy jego ojciec wrócił z frontu II Wojny Światowej. Czuły i kochający człowiek po latach okrytej tajemnicą nieobecności z nazistami w roli głównej stał się tyranem, a jego działania (żeby nie wchodzić za bardzo w spoilery) po długotrwałej gehennie uczyniły z Bobby’ego sierotę. Okaleczony młodzian bez żadnych szans na przyszłość pragnie więc zaciągnąć się do wojska, wiadomo, ale i tam go nie chcą. Z wątpliwą pomocą przychodzi mu pełen dobrej woli sierżant McFarland, to za jego poleceniem rekrut trafia do projektu Prometeusz i wtedy zaczyna się apogeum koszmaru rodziny Bailey’ów. Epickiego i wstrząsającego jednocześnie dramatu rozciągniętego na wiele dekad, w którym mistycyzm przeznaczenia przeplata się z nieetycznymi eksperymentami i psychologicznym ciężarem przemocy domowej.

Czysto z założenia brzmi to cudownie, w makabrycznym sensie oczywiście, bo Potwory nie są z pewnością komiksem lekkim. Z szacunku do autora i celem trafnego przekazania ogólnych odczuć zacznę od tego, co zagrało tutaj dobrze, bo wady wytknę z pewnością bardziej dotkliwie i nie chcę, aby zdominowały wydźwięk tego tekstu. Barry Windsor-Smith dwie rzeczy zrobił tu doskonale. Przede wszystkim fabuła ściska serce, wzbudza współczucie wobec niektórych postaci, zasłużoną nienawiść do innych i mimo wielu potknięć po drodze brnie do celu z niestrudzoną determinacją. To się zdecydowanie udziela czytelnikowi, pochłonąłem tę cegłę w jednym posiedzeniu a wszystkie te mądre, dojrzałe kwestie związane z trudną tematyką potraktowano tu z odpowiednią powagą, wnikliwością i wrażliwością. Podziw budzi też fakt, że udało się całkowicie oderwać klimatycznie od trykociarskich korzeni historii, Windsor-Smith ukrył te konotacje i choć doświadczone oko na pewno wyłapie tu pewne podobieństwa z powszechnym już obecnie trzonem postaci Hulka oraz z kultowym Weapon X tego samego autora, przy lekturze nie czuć praktycznie wcale tego przepoconego spandeksu. To dojrzała opowieść, nawet jako dreszczowiec sci-fi z ogromnym udziałem miłośników swastyk i są w niej znamiona tytułu, który przy lepszej realizacji mógłby stać obok najlepszych komiksów wszech czasów.

Nie mam pojęcia, co tu się stało z twarzą Hitlera. Kompozycja piękna.
Nie mam pojęcia, co tu się stało z twarzą Hitlera. Kompozycja piękna.

Dlaczego więc nie wyszło? Powodów niestety jest wiele i zastanawiam się, jak bardzo Potworom zaszkodził właśnie ten nadający doniosłości fakt powstawania na przestrzeni czterech dekad. Pełno tu nierówności, pomysłów zrealizowanych doskonale, ale i takich kompletnie olanych, dziwnych eskalacji fabularnych i trudnych do ogarnięcia przeskoków czasowych. W jednym momencie, na przestrzeni kilku stron wydarzeń rozgrywających się w jednym punkcie osi czasu niespodziewanie mijają miesiące, by chwilę później w retrospekcji taki sam okres czasu mógł rozciągnąć się na kilkadziesiąt kartek. Teoretycznie można tu mówić o skupieniu na drobiazgowym opisaniu zdarzeń ważnych, czyli tragicznej zagłady domu Bailey’ów, ale jeśli takie było założenie, to zrealizowano je nieudolnie. Nie ma czasu na odczucie skutków tych wspomnień na groteskowe „tu i teraz” Bobby’ego, a wiele bardzo istotnych kwestii nie doczekało się żadnego wyjaśnienia, podczas gdy inne są zbędnie przeciągnięte. Największym problemem są jednak motywy ezoteryczno-duchowe, które robią tu za skrajnie pretekstowe spoiwo wszystkich wydarzeń, wymuszają kompletnie niepotrzebne powiązania między postaciami i niestety stanowią ogromną część fabuły. Miałem przez to bardzo mocne wrażenie, że Windsor-Smith trochę już się poddał i skleił to wszystko na chama, by trzymało się kupy. Wyszło jak układana na kwasie mozaika z fragmentów naprawdę eleganckich płytek połączona modeliną zamiast zaprawy.

Jeden z momentów, w których Windsor-Smith pokazuje talent narracyjny.
Jeden z momentów, w których Windsor-Smith pokazuje talent narracyjny.

Dobra, więc jeden z najbardziej docenianych rysowników komiksowych na świecie ma czelność nie być przy okazji mistrzem scenariuszy, kto by się spodziewał, prawda? Niby tak, ale (zaraz się narażę sporej części czytelników) ilustracyjnie to to też nie jest wcale takie arcydzieło. Wiecie co graficznie jest dla Windsora-Smitha opus mangum? Nomen omen właśnie Opus, również wydane przez Fantagraphics. Niby to raczej autobiograficzny artbook, więc porównanie z tyłka, ale jak posłuży nam za wzór umiejętności autora, to rysunki w Potworach mogą nieco rozczarować. Absolutnie nie twierdzę, że to brzydki komiks, nawet najgorsze rysunki spod ręki tego artysty rozstawiają po kątach przynajmniej 90% konkurencji. Windsor-Smith jest wirtuozem kompozycji z czernią w roli głównej, przestrzeń negatywna nadaje kształtu emocjom i atmosferze scen, obrzydliwości kreślone jego ręką powodują niesmak, a smutek oraz cierpienie wypisane na twarzach bohaterów budzą współczucie. Nie mogę jednak nie zauważyć, że w tym albumie Windsor-Smith potrafi na jednej z sąsiadujących ze sobą stron umieścić cudownie szczegółowy i perfekcyjnie ułożony kadr, by na zaraz obok na drugiej jakiś helikopter albo wcale nie drugoplanową gębę maznąć jak względnie uzdolniony dziesięciolatek. Zabrzmiało strasznie negatywnie, więc sprostuję ponownie – widać, że to dzieło ogromnego talentu, ale trochę lenistwa i pośpiechu też niestety przez powody do zachwytu się przebija.

Zupełnie inną kwestią, choć też powiązaną z narracją wizualną, jest układ dymków. Mistrzowie to do siebie mają, że czasem zachce im się zrobić coś przełomowego. Czasem efektem jest przenicowanie gatunku – jak to było w przypadku Moore’a, Eisnera, czy Krigsteina – a czasem efektem są Potwory. Bo widzicie, zwykle nasze oczy przy lekturze komiksu wędrują z kadru na kadr, w prawą stronę (poza mangą oczywiście) i z góry na dół. Różne zabiegi graficzne i kombinacje w sekwencyjności tych kadrów wspomagają płynność narracji, ale ogólna zasada jest znana. Windsor-Smith, nie tylko tutaj zresztą i nie on jedyny, lubuje się w innym podejściu. Naszym przewodnikiem są same dymki, które często naciekają na sąsiednie kadry albo całkowicie łączą rozdzielone ilustracje, w założeniu to one mają kierować naszym spojrzeniem. W Potworach to bardzo często oznacza konieczność błądzenia wzrokiem w tę i z powrotem. Może to kwestia uwarunkowań neurologicznych, ale dla mnie to było równie intuicyjne jak jedzenie zupy pałeczkami, a we wspomnianym już Weapon X nie miałem takiego problemu. Głupio by mi było poświęcać cały akapit na biadolenie o jednym zgrzycie, gdyby ten sposób narracji nie był tu tak powszechny i tak bardzo znaczący w formowaniu moich ostatecznych odczuć. W ogromnym skrócie – często za cholerę nie wiedziałem, jak to czytać.

Mały przykład dymkowego zamieszania. Bywa dużo gorzej.
Mały przykład dymkowego zamieszania. Bywa dużo gorzej.

Cegła potężna to i recenzja mi się wydłużyła, ale to komiks który zasługuje przynajmniej na szczegółowe omówienie wyroku przed rozstrzelaniem. Już niejednokrotnie pisałem, że podkręcanie oczekiwań to potencjalnie bardzo szkodliwa rzecz dla każdego dzieła, niezależnie od medium. Nawet gdyby jednak Potwory nie były usilnie we wszystkich notkach prasowych opisywane jako dzieło ponad 35 lat pracy komiksowego geniusza, to prawda pozostałaby taka sama. To pozycja zbyt wadliwa, by ją z czystym sercem określić jako bardzo dobrą a z drugiej strony zbyt przejmująca i naznaczona znamionami wirtuozerii, by nazwać ją szmirą. Potwory nie są średniakiem, to jeden z rzadkich przypadków komiksu o amplitudzie jakości wywalonej w kosmos, również w pewnym stopniu pod względem strony wizualnej, co wyjaśnia skrajne opinie na jego temat. Chciałbym być jednym z oczarowanych zapaleńców, ale pozostaje mi ostatecznie umiarkowane zadowolenie. Może byłoby lepiej, gdyby to Thanksgiving doszło do skutku.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Potwory
Wydawnictwo: Mucha Comics
Autor: Barry Windsor-Smith
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Typ: komiks
Gatunek: dramat, thriller, sci-fi
Data premiery: 29.09.2022
Liczba stron: 368
ISBN: 978-83-66589-88-9

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
Ponownie jak ten nieszczęsny Dawid staję naprzeciw Goliata. Może dramatyzuję, bo chodzi przecież tylko o recenzję, ale ja jestem podrzędnym blagierem z menelarskiej Łodzi, a przychodzi mi oceniać dzieło, które jeden z największych mistrzów komiksu tworzył przez połowę swojego życia. Potwory są przedstawiane jako...Dziurawe arcydzieło. Recenzja komiksu Potwory
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki