Zasiądźta, moiściewy, wpodle grillowego niedopału i nastawta słuchy, wydłubawszy z nich wprzódy blutufowe dousznice, bo oto o dziwach prawić wam będę, com to je w kronice suto obrazkami zdobnej wyczytał. I choć tytuł jej – Bajki Urłałckie – zdać się wam może nielicującym z owym słowem, co to zrównuje ją ze świadectwami przez Thietmara, Ibrahima ibn Jakuba czy Gallusa Anonimusa poczynionymi, to wspomnijcie jeno na ową mądrość drzewiej powszechnie płynącą z ust wiekiem zwiędłych, chciwie a skrycie łowioną przez uszy dlań zbyt młode; mądrość, co to wie, że życie to nie je bajka – chyba że to je bajka urłałcka właśnie. A taka prawda płynie z dzieła, w którym to imć Krzysztof Owedyk vulgo Prosiak,wraz skryba i iluminator onego, zebrał bajek owych obfitość niby perzu na ziemniaczysku u leniwego kmiecia czy ameliniowych tacek po majowo-łikendowym wywczasie.
Przyjmijta z szacunkiem pracę tego dziejopisa, boć to musi niełatwo mu było trzydzieści niemal roków spędzić pośród narodu urłałckiego, który to, dochowując tradycji pańszczyźnianych, pędzi żywot smętny i kompostową berbeluchę. Aleć widno też, że chwacki nasz kronikarz, jako człek piśmienny i wytrwały terminator pędzla, który i miano cechowego mistrza w czasie owym zyskał, nie dał k’sobie przystępu pokusie dworskiego mecenatu, a pośród ludu prostego pozostał i jego dolę dzielił uczciwie – na złą, gorszą i gorszącą, prawdziwy obraz przy tym dając żywotności wszelkiego ustroju, tfu, ustrojstwa, co to wystrojone kiej na parafialny odpust zwykło mamić prostaczków.
Pod różną postacią to do dziś czyni i imion jego wiele, zali dzięki naszemu latopisowi diabelskie oblicze jego jawnym się staje. Kierat ucisku i grzech nieumiarkowania tworzą jego wiktorię, której dowodne przedstawienie w historyjach o Kwiecie korpopaproci czy Butach siedmiopromilowych niechaj wam przypomina, że chan od chama jedną kreską się jeno różni, a klechda i klechę w kleszcze weźmie.
Biblia pauperum proroka Prosiaka mieści wszak nie tylko ciężkie jak przednówkowa dieta wieszczby i heretyckie apokryfy. Peregrynując od Zetlejem przez Syfmallarion do Babilądu, pokorny historiograf zaczerpnął i z owej krynicy ludowej imaginacyi baśnią zwanej, a ta widno nie tak krystaliczną się okazała, aliści głęboką, boć ręce po pachy w mule zatęchłym unurzał, a dna nie sięgnął. Wszelako pożytku jej to nie odbiera, bo i jakżeby, skoro zeń dopiero, po odparowaniu tej materii, co to odwieczną winę ponosi za rozcieńczenie właściwej treści legend i baśni, z tej bagiennej melasy ulepione są prawdziwkowe dzieje Kapciuszka, Jenosika, Kota w półbutach czy Królowej Śniegu. Utytułowane i utytłane, dalibóg, trudno pomiarkować, co bardziej.
Bo też język urłałcki rozszczepia się niby u gada, gawędy tak poczęte w gadwędy zmieniając, gdzie staromowa z nowomową się splata, nie dozwalając gwarze sczeznąć na ugorze tudzież socjolektom wyjaławiać umysłowy czarnoziem, noelo… nielo… neologizmom uciesznym a rubasznym plenić się pozwala i wierę zachwyt za chwastem takowym idzie. Wieniec z niego uwity niech po wsze czasy zdobi skroń annalisty Urłałcji, którego owe rekultywacyjne starania niosą tak potrzebną ludowi pociechę, co to się jawi w słowach przychwyconego na ślabizowaniu Bajek pastuszka: „Dobre som take gupie opowieści, bo czowiek by zwariował w robocie. Czasem czeba rozrywki dla muzgu, a nie ino kozy i kozy”. Sprawiedliwie – jeśli już koza, to wżdy najgalanciejsza prosiakoza.
Galancie są i malunki, pierwej niezawielkie, widno z czasów, kiedy to imć Owedyk i kopistą rozproszonych urłałckich bajek był, z którego to zajęcia zwolniła go później, by po dziś dzień wspierać go jednako, choćby w jeden wolumin owe bajki zbierając, życzliwa drukarnia, inicjałami „KG” się sygnująca. Toteż z większą śmiałością, a i kunsztem nie mniejszym, począł on snuć swe oszołomiające historyje, większą ilość pergaminu w tej słusznej sprawie pożytkując. Lubo patrzeć na owe coraz znamienitsze konterfekty plebsu i szlachty, których przynależność do urłałckiej rasy jednako potwierdzają gryzoniowate nosy i uszęta, lubo znaleźć się pośród sielskich ingrediencyj: świerzopów i nieświeżopów, dzięcielin i wydzielin, gumien i gów… gumiaków.
I tak to bajarz stał się nam pożądanym kumem, takim, co to bez niego żadne chrzciny, weselisko, stypa, a i darcie pierza czy łacha się nie udadzą. Zbłądził pod strzechy, zazdrość słuszną wzbudzając XIX-wiecznego wieszcza z sąsiadującej z Urłałcją Litwinii, jowialnym humorem, satyrycznym konceptem, patriotyczną postawą kłam zadając oszczerstwu, jakoby anarchizm zbliżył się do archaizmu. Zapewne znajdą się i tacy, co o Bajkach rzec by byli radzi, jak i owi nieprzychylni sędziowie Krótkiej rozprawy między trzemi osobami, Panem, Wójtem a Plebanem Mikołaja Reja: „iście temu kotki / Darły we łbie, kto pisał ty plotki”, ale my im w zamian radzimy zachować w pamięci, że życie to nie je bajka. Chyba że to je bajka urłałcka.
Drukarni, która pod inicjałami „KG” kryje pełniejsze miano Kultury Gniewu, wielceśmy zobowiązani tytułem udostępnienia nam egzemplarza do recenzyi.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Oszołomiające bajki urłałckie
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
Scenariusz i rysunki: Krzysztof „Prosiak” Owedyk
Typ: komiks
Gatunek: fantastyka/humor/satyra
Data premiery: 13.04.2021
Liczba stron: 140