
Problem wielu komiksów polega na tym, że autorzy w dalszych historiach nie potrafią utrzymać poziomu. Kultowy scenarzysta, jakim jest Grant Morrison, nie raz udowodnił swój kunszt pisarski, utrzymując jakość serii wraz z rozwojem akcji. Sprawa wygląda identycznie w tym komiksie. Nie ma co jednak gdybać na temat ogółu, bo sekret tkwi w szczegółach.

Historia rozpoczyna się w momencie zakończenia poprzedniego tomu. Cassandra Nova, po zrealizowaniu misternego planu i przejęciu ciała swojego brata Charlesa Xaviera, zaczyna siać postrach i powodować coraz większe zagrożenie, kiedy obejmuje kontrolę nad władczynią Shi’ar — Lilandrą. Zwieńczenie tego wątku jednak rozczarowuje. Cała zawiła podbudowa przygotowana poprzednio konkluduje w kilku pojedynkach. Przyznam, że jest tu kilka uroczych komediowych momentów takich jak przerażenie gladiatora, czy rozkazanie krowom, aby przekazały pewną informację drużynie X-Men. Ten pełen akcji wątek, dotyczący walki z galaktycznym imperium i potężną telepatką, zajmuje mniej więcej połowę tomu. Po nim dostajemy zeszyt wytchnienia, o ile w ogóle tak można nazwać smutną historię pewnego mutanta, którego żywot zakończył się przedwcześnie. Takie przełamanie narracji bardzo dobrze działa na czytelnika, bo z jednej strony daje mu odpocząć, a z drugiej brutalnie przypomina o tym, jak traktowani są mutanci w świecie Marvela.

To interludium służy także jako jakość dodana do następnej historii, która jest dość typową opowieścią o flagowej ekipie odmieńców – ot ruszają na ratunek, jest walka, a gdy sytuacja wydaje się patowa, przybywa pomoc. Powstaje więc pytanie o charakterystyczne elementy wątku i tu ponownie odwołujemy się do zdania o szczegółach we wstępie do tego tekstu. Otóż X-Men są przede wszystkim korporacją, która działa na całym świecie. Wreszcie wyszli z cienia i rozszerzyli globalnie zakres działalności. W związku z tym drużyna ruszająca na akcję składa się z Monet, Darkstar, Jamiego Madroxa i innych. W pozostałej części historii przeplata się mnóstwo innych postaci znanych z kart komiksów: Quicksilver, Toad, Polaris, Thunderbird. Moim zdaniem to największa zaleta tego tytułu i przeciwieństwo problemu, który często dotyka inne pozycje o tych bohaterach – używania głównie jednej drużyny i ignorowania bogatej gamy herosów.

Za oprawę graficzną odpowiada cała rzesza twórców. Wszystkie ich prace mi się podobały, ale chciałbym wspomnieć o artystach wyróżniających się na plus i tych, którzy za bardzo się nie popisali. Zacznę od kolorystów, bo tutaj mam najmniej do powiedzenia. Jest ich czterech i każdy pracował z różnymi rysownikami, oprócz Briana Haberlina, nakładającego barwy się tylko w jednym zeszycie. Muszę powiedzieć, że gdyby nie spis treści nie odróżniłbym jego dzieł od tych realizowanych przez innych twórców. W przeciwieństwie do niego HI-FI Design (studio odpowiadające za większość kolorów w tym tomie) potrafiło zróżnicować swój styl między dwoma zeszytami swojego autorstwa. Żywe i pełne kontrastu prace Chrisa Chuckry’ego urzekły mnie jednak najmocniej ze wszystkich. Co się tyczy rysowników, to wszystkie dzieła były w porządku i twórcy, którzy pracowali nad pierwszym tomem, dostarczyli jednakowo jakościowe materiały. Chciałbym jednak wyróżnić dwóch gościnnych artystów – Johna Paula Leona, który narysował wspominany przez mnie wcześniej zeszyt ze smutną historią pewnego mutanta i jeszcze jeden z opowieścią o pogrzebie i terapii, oraz Phila Jimeneza, za genialne rysunki architektury zniszczonej Genoshy. Jak już przy tym wątku jesteśmy, to w trakcie jego lektury rzucił mi się w oczy jeszcze jeden problem. Zdecydowanie za duża seksualizacja postaci. Jest to jednak element tamtych czasów, bo przypominam, że pierwotnie tytuł ten ukazywał się w latach 2001-2004 i nie rozpatruje tego jako wady.

Drugi tom New X-Men realizuje każdy aspekt komiksu na najwyższym poziomie. Wydaje mi się, że pod większością względów wypada nawet lepiej od tomu pierwszego. Jest to pozycja obowiązkowa dla fanów mutantów i z całego serca będę ją zawsze polecał. Oczywiście cierpi z powodu bolączek typowych dla czasów, w których została stworzona, ale nie wydaje mi się, żeby był to element wpływający negatywnie na jej odbiór. Jest warta odkrywania zarówno ze względu na warstwę graficzną, jak i z powodu scenariusza.
Tytuł: New X-Men: Piekło na Ziemi
Wydawnictwo: Mucha Comics
Autorzy: Grant Morrison, Frank Quitely, John Paul Leon, Phil Jimenez, Ethan Van Sciver i Igor Kordey
Typ: komiks
Data premiery: 27.05.2020
Liczba stron: 304