Cześć, nazywam się Kenan Kong, pochodzę z Szanghaju i jestem nowym Super-Manem; tylko nie mylcie mnie z amerykańskim Supermanem (pauza w imieniu jest bardzo ważna!). Jeszcze mnie nie znacie, ale na pewno mnie polubicie – jestem przecież najwspanialszy! A po tym, jak jankeski Supek odwalił kitę, jestem jedynym nadczłowiekiem na Ziemi! Latam, jestem super-twardy, super-silny i w ogóle super, ale najfajniejsze są moje lasery z oczu! Co prawda czasem moje moce się nie odpalają i wtedy jest troszku nie halo (szczególnie jak walczę z superzłymi gośćmi); ale mam dwójkę kumpli – Wonder-Woman i Bat-Mana, którzy zawsze ocalą mój tyłek (chociaż na początku stłukli mnie na kwaśne jabłko). Razem tworzymy Chińską Ligę Sprawiedliwości (oczywiście, ja jestem szefem). Może widzieliście mnie w telewizji? Swoją drogą, ta reporterka – Laney Lang – jest słodziutka… A, mam jeszcze tatę – prowadzi warsztat samochodowy. Jest fanatykiem teorii spiskowych – uważa, że za wszystkimi wydarzeniami w Chinach stoi sekretne Ministerstwo Samowystarczalności, prowadzące tajne projekty, by technologicznie prześcignąć Zachód. Ojciec razem z innymi Januszami spotykają się co tydzień w piwnicy i piszą o tym książkę. Głupio mi powiedzieć mu, że trochę w tym jest racji. Miałem jeszcze mamę, ale zginęła w katastrofie samolotu. Dlatego gnębię grubego synalka prezesa linii lotniczych…
Takie słowa mogłyby paść z ust Nowego Super-Mana – niedojrzałego, narcystycznego nastolatka, nagle nabywającego nadludzkich zdolności. Chiny, w których żyje, to co prawda niedemokratyczne (już nie totalitarne), ale rozwinięte technologicznie oraz gospodarczo państwo – azjatycki tygrys współzawodniczący o palmę globalnego pierwszeństwa z kolebką demokracji. Państwo Środka ściga się z Zachodem nie tylko w komiksowym uniwersum DC – to gigantyczny rynek zbytu dóbr popkultury – sukces finansowy niejednego filmu (szczególnie superbohaterskiego) zależał od wyników tamtejszego box office’u. W wersjach montażowych przeznaczonych na wschodni rynek rozwijane są wątki postaci azjatyckiego pochodzenia – tak było w przypadku X-Men: Przyszłość, która nadejdzie oraz Iron Mana 3. Nic zatem dziwnego, że również w komiksach pojawiają się bohaterowie Made in China. Tym razem DC przywaliło z grubej rury, tworząc skośnooką kopię herosa nad herosami – Supermana. W niniejszym albumie poznajemy wpierw origin tego „klona”, nakreślony na przestrzeni jednego odcinka serii – to wielka sztuka zrobić to w sposób zarazem treściwy i niemiałki, ale scenarzysta Gene Luen Yang (American Born Chinese, Avatar: The Last Airbender, Boxers and Saints) poradził sobie znakomicie.
Na pierwszy rzut oka „chińska podróbka” Człowieka ze Stali jest zupełnie odmienna od amerykańskiego pierwowzoru. Kenan to typowy przedstawiciel „tej dzisiejszej młodzieży” urodzonej po 2000 roku – pokolenia Z. Średnio przystojny, średnio bystry, średnio wysportowany, niemniej sądzący, że jest pępkiem świata. Nie ma problemu z gnębieniem słabszego od siebie i nie wstydzi się mówić kobietom, że „są w jego typie”. W sytuacji granicznej potrafi jednak stanąć w obronie tego samego tłuścioszka, któremu codziennie zabierał puszkę coli. Może postawienie się opancerzonemu złoczyńcy o imieniu Błękitny Kondor nie świadczy zbyt dobrze o inteligencji naszego bohatera, ale z pewnością dowodzi jego odwagi (i braku instynktu samozachowawczego). Relacja wideo z tego „pojedynku” błyskawicznie rozprzestrzenia się po sieci, a życie Kenana nigdy już nie będzie takie samo. Nastolatek trafia do placówki badawczej „nieistniejącego” Ministerstwa Samowystarczalności (Ministry of Self-Reliance), gdzie makiaweliczna Dr Omen (nomen omen – musiałem to napisać!) prowadzi eksperymenty mające na celu skopiowanie mocy największego ziemskiego herosa – Supermana (tego z New 52, bo „stary” nie ujawnił jeszcze swego istnienia); wątek ten zasygnalizowany był już w Final Days of Superman, stanowiąc jeden z ciekawszych elementów tamtego albumu.
Nowy Super-Man musi mierzyć się (tak słownie, jak i fizycznie) z kierowniczką projektu, swoimi kolegami, wrogami (Freedom Fighters of China), bardziej doświadczonymi konkurentami (Great Ten), a przede wszystkim z własnymi słabościami. W Made in China nie ma jednak postaci absolutnie złych bądź dobrych – niejednoznaczność charakterów stanowi odzwierciedlenie dalekowschodniej koncepcji Yin-Yang. Mimo że jest odmienny od swego amerykańskiego „ojca”, Kenan w głębi swego jestestwa wyznaje te same ideały co Kal-El – może poza „American Way”. Brakuje mi nieco wyraźniejszych odwołań do chińskiej mentalności, popkultury oraz bieżącej historii Państwa Środka – być może dlatego, że komiks adresowany jest przede wszystkim do Amerykanów (chyba że wynika to ze strachu przed cenzorami). Większość fabuły mogłaby rozgrywać się w dowolnym kraju (prawdziwym bądź wyimaginowanym). Z drugiej strony przedstawienie Chińczyków jako zupełnie zwyczajnego społeczeństwa stanowi zerwanie z zachodnio-centryczną i postkolonialną, uproszczoną optyką.
Album pełen jest szybkich zwrotów akcji – czasem przewidywalnych, kiedy indziej całkiem nieoczekiwanych, zaś zakończenie wywołuje ciekawość, co będzie dalej – zarówno z głównym bohaterem, jak i jego nowymi kolegami. Termin „Made in China” do niedawna był synonimem taniej, niechlujnej, a niekiedy nawet toksycznej podróbki zachodnich towarów. Przez ostatnie lata stereotyp ten został zrewidowany dzięki sukcesom firm takich jak Xiaomi czy AliExpress. Moim zdaniem marka Nowy Super-Man posiada potencjał do równie imponującego rozwoju.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: New Super-Man Volume 1: Made in China (Rebirth)
Wydawnictwo: DC Comics
Typ: Komiks
Gatunek: Superbohaterowie
Data premiery: 27.07.2017
Scenariusz: Gene Luen Yang
Rysunki: Viktor Bogdanovic, Richard Friend
Liczba stron: 144
NASZA OCENA
Podsumowanie
Plusy:
+ zwarta origin story
+ niejednoznaczne charaktery postaci
+ nieoczekiwane zwroty akcji
+ nieamerykańska optyka
Minusy:
– niewiele odwołań do chińskiej popkultury
No, widzę, że mam kolejny komiks z Rebirth godny zainteresowania! 🙂
O, zdecydowanie! Pierwszy Volume wnosi mocny powiew świeżości do uniwersum.