SIEĆ NERDHEIM:

Wstrząs mózgu. Recenzja komiksu Luther Strode

Turbo Jezus nie istnieje, nie może Cię skrzywdzić...
Turbo Jezus nie istnieje, nie może Cię skrzywdzić…

Dobrze jest być człowiekiem, który jawnie chwali superbohaterskie czytadła, jara się jak pochodnia przy trailerach blockbusterów i bezkrytycznie odkrywa wszystkie znaczki na mapie w grach Ubisoftu. Niewiele mi do szczęścia w popkulturze trzeba, nie uważam tego za powód do wstydu i radość z rzeczy prostych będę polecał z całego serca dopóki to serce będzie bić. W swoim pretensjonalnym samozadowoleniu jestem jednocześnie całkiem przekonany, że potrafię rozpoznać i docenić dzieła wyjątkowe. Czy Luther Strode do nich należy? Tak. Nie. Nie wiem, a komu to potrzebne? Jaki zwyrol szukałby głębi w huraganie juchy i flaków?

Gostek, którego nazwisko przeczytacie w wielkich literach na okładce tego albumu to przegryw, cherlak i popychadło. Kroczy sobie przez to przegrywiaste życie krokiem niepewnym z równie nerdziastym kumplem. Głupi nie jest, ale niczym się nie wyróżnia, a na pewno już nie muskułami i pomysłami na kreatywne wykorzystanie ich w celu krzywdzenia zasługujących na to ludzi. To zmienia się, gdy zaczyna pakować według mistycznej (i znalezionej w komiksie) Metody Herkulesa. Klata rośnie, biceps puchnie, sztuki walki uploadują się do mózgu jak w Matrixie, a punkowa crushyna protagonisty zaczyna jakby mocniej zwracać na niego uwagę. Żyć nie umierać, prawda? No nie, niestety umierania będzie sporo i Luther niekoniecznie będzie tu jego heroicznym sprawcą. Mieszanie się w sprawy kultu istniejącego od zarania ludzkości tak się kończy.

Nie poplamił plakatu Ojca Chrzestnego <3
Nie poplamił plakatu Ojca Chrzestnego <3

Zapomnijmy na chwilę o tym, jak niedorzecznie oczywiste power fantasy wam tu przed chwilą opisałem i odpowiedzmy na pytanie z końca pierwszego akapitu. To ja, ja jestem tym człowiekiem, który w czysto rozrywkowym i skrajnie brutalnym komiksie o nastolatku napompowanym mistycznym sterydem szuka jakiejś mądrości. Jest nawet gorzej, bo udało mi się znaleźć jej ślady. Z trzech opowieści zawartych w tym opasłym tomie pierwsza serwuje tragiczną subwersję oklepanej genezy superbohatera oraz dywaguje całkiem naturalnie o tym, jak to słabość generuje przemoc. Trzecia coś tam niby mówi o odkupieniu i naturze ludzkości, że droga po trupach niewłaściwa jest, ale to właściwie sentymentalne pierdoły na tym etapie. Ogólnie nie jest tak tragicznie pod tym względem, zdarzają się trafne obserwacje na temat zachowań ofiar przemocy nawet i główny bohater do pewnego stopnia zdaje się być tragiczną postacią opadającą szybko w mrok. Fajnie? Fajnie, tylko Justin Jordan co chwilę zapomina o tych drobnych iskrach mądrości.

Ja się mu jednak nie dziwię. Jak niby autor ma się skupić na nawet najprostszych przemyśleniach, gdy ciąży na nim obowiązek wzorowego poprowadzenia scenariusza przez dziesiątki pieczołowicie rozplanowanych kadrów? Jak budować głębię charakterów, gdy praktycznie każda znacząca postać ocieka głównie złodupnością o – jakimś cudem – zawsze nieco innym zabarwieniu? Czytając Luthera Strode’a wyłączyłem wszystkie bardziej złożone procesy myślowe, brnąłem oczyma z ilustracji na ilustrację niemalże instynktownie i bawiłem się kapitalnie. Nawet na chwilę nie zatrzymałem się, by pomyśleć, że kreatywność Jordana w wymyślaniu kolejnych sposobów na rozczłonkowanie ludzkiego ciała powinna być martwiąca, budziła jedynie podziw. Prosta fabuła wystarczyła w zupełności, by utrzymać moje zainteresowanie historią, która ostatecznie okazała się dziwaczną fuzją Wanted Millara z czymś pokroju mangi Baki, gdzie muły różnych właścicieli wyrywają się wzajemnie ze ścięgien w coraz bardziej absurdalnych okolicznościach.

Już lepiej chyba faktycznie brać sterydy.
Już lepiej chyba faktycznie brać sterydy.

Z recenzenckiego obowiązku zaznaczę dwa mocne mankamenty, ale od razu wspomnę też, że miały znikomy wpływ na mój odbiór tej radosnej sieki. Środkowy rozdział niesamowitej wędrówki Pana Strode’a jest trochę zbyt krótki, by mógł służyć za sensowny krok w stronę części trzeciej. Przydałoby się tu więcej miejsca na wewnętrzną przemianę przykokszonego blondasa. Drugim zgrzytem jest jedyny love interest tej historii, czyli Petra. Justin Jordan nie mógł się zdecydować, czy zrobić z niej kolejną, sztampową damulkę w opresji, czy zerwać z szowinistycznymi tropesami i pójść bardziej w kierunku równorzędnej protagonistki. W efekcie Petra sama również się w tej historii miota i bywa irytująca, jakby nie z własnej winy, ale ostatecznie jej obecność dodała w tym albumie sporo humorystycznej świeżości. Gdy przestała być obiektem nastoletnich fantazji potencjalnych czytelników, stała się skuteczną równoważnią śmiertelnej czasem powagi swojego potężnego towarzysza.

Najbardziej ten komiks ubarwia jednak Tony Moore i jego doskonałe ilustracje. Obserwowanie, jak na przestrzeni lat ewoluował styl tego artysty zaabsorbowało mnie bardziej od dynamiki samego charakteru Luthera. Nawet jeśli na początku nie do końca podobało mi się to, jak Moore rysuje twarze, a na koniec zabrnął moim zdaniem nieco za daleko w anatomiczną karykaturalność, przez ani minutę nie przestałem podziwiać jego talentu do obrazowania ruchu. Luther Strode wizualnie to piguła uwalniająca w umyśle czytelnika porażająco intensywny film akcji, w którym perspektywa wygina się w reakcji na siłę potężnych ciosów, akrobacje wywiercają próżnię w rzeczywistości, a wnętrzności wyskakują z ciał z każdej możliwej strony. Do tego rozpoznawalny styl i porządne, miejscami może nawet świetne, kolory. Jordan trafił w dziesiątkę wybierając sobie rysownika do współpracy.

Całkiem niezłe podsumowanie tego, czego możecie się po tym komiksie spodziewać.
Całkiem niezłe podsumowanie tego, czego możecie się po tym komiksie spodziewać.

Właściwie to nie mam pojęcia, czemu ktokolwiek choćby minimalnie świadomie decydujący się na przeczytanie Luthera Strode’a miałby być rozczarowany. Szukacie głębokich przemyśleń? Peszek, jesteście jak sam Luther zanim zaakceptował prawdę o wszechświecie i zaczął rzeźbić swoje ciało w atletyczny ideał oraz cudze ciała w papki uklepanego mielonego mięsa. Ten komiks może chwilami faktycznie stara się przecisnąć jakąś myśl przez pulsujące na kadrach bicepsy, da się te starania zauważyć, przyklasnąć im i odczuć ich wzbogacający wpływ na radosną rozpierduchę. Jeśli jednak macie się zdecydować na postawienie tej cegiełki na półce, to zróbcie to oczekując perfekcyjnie rozegranej wizualnie sieki. Potem zdejmijcie go z półki i połóżcie z powrotem, trzy takie serie po dwadzieścia powtórzeń na każdą łapę. Będą z was jeszcze ludzie.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Luther Strode
Wydawnictwo: Nagle! Comics
Scenariusz: Justin Jordan
Rysunki: Tradd Moore
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Typ: komiks
Gatunek: superbohaterowie, akcja
Data premiery: 11.10.2022
Liczba stron: 544
ISBN: 9788367725149

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
Dobrze jest być człowiekiem, który jawnie chwali superbohaterskie czytadła, jara się jak pochodnia przy trailerach blockbusterów i bezkrytycznie odkrywa wszystkie znaczki na mapie w grach Ubisoftu. Niewiele mi do szczęścia w popkulturze trzeba, nie uważam tego za powód do wstydu i radość z rzeczy...Wstrząs mózgu. Recenzja komiksu Luther Strode
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki