Kapitan Ameryka. Czerwony Łajdak to komiks stojący w rozkroku między dwoma bardzo ważnymi wydarzeniami w historii czołowego patrioty Marvela. To kontynuacja Zimowego Żołnierza, będącego luźną inspiracją do jednego z najlepszych i najbardziej przyziemnych filmów MCU, a także preludium do bardzo głośnego, kontrowersyjnego zgonu. W porównaniu do tak znaczących nawiasów fabularnych trudno nie wypaść miałko, no ale przecież autorem scenariusza jest Ed Brubaker. Jemu słabe komiksy się raczej nie zdarzają.
Bucky odzyskał pamięć i zniknął, Lukin stopniowo traci rozum na rzecz zaborczej świadomości Red Skulla, a Crossbones uskutecznia osobistą vendettę – zaczynając od porwania córki swojego teoretycznie martwego nazistowskiego senpaia. Dzielny Steve Rogers oczywiście nie odpuszcza i rusza w świat, głównie do Londynu, śladami dawno utraconego sidekicka. Z pomocą Union Jacka, Sharon Carter i Spitfire będzie dążył do celu tak uparcie, jak potrafi tylko człowiek, który 66 lat spędził jako mrożonka. Przy okazji obije gęby kilku superludzi przyozdobionych swastykami i rozwali pół miasta, walcząc z antycznym robotem. Jak na fabułę superhero całkiem przyziemna sprawa.
Brubaker chyba nie przepada za tym gatunkiem i chwała mu za to. Dzięki temu potrafi przekuć niedorzeczną opowieść o przebierańcach w całkiem przekonujący, spójny akcyjniak ze szpiegowskim sznytem. Nawet zaliczający gościnne występy bohaterowie faktycznie wydają się po prostu bardzo skutecznymi asami wywiadu, uczęszczającymi jedynie do tego samego, skrajnie szalonego krawca. Crossbones i Sin zaliczają przygodę w stylu Bonnie i Clyde’a, a Lukin (będący coraz mniej sobą) snuje zza kulis swoje złowrogie intrygi. No po prostu kilka filmów z lat 90. na raz, sobotni wieczór z Polsatem, jeden z tych bardziej udanych. Głębsze wnioski pojawiają się sporadycznie i są raczej niezauważalne, ale przyjemność ze śledzenia fabuły jest ogromna, bo dzieje się dużo i tak na poważnie, kryminalnie wręcz.
W tej całej pachnącej prochem i testosteronem intrydze nie pasowało mi jedno – wątek wspomnianej córki Red Skulla. Sama jej obecność niewiele wnosi do fabuły, a w celu przywrócenia biedaczce tożsamości (dobroduszne S.H.I.E.L.D. wyprało jej mózg), Crossbones poddał ją serii wymyślnych tortur. Sadystka stała się na powrót sobą i jej zachowanie było teoretycznie spójne z oryginalnym charakterem, ale motyw dręczonej kobiety wskakującej do łóżka swojego oprawcy trochę mnie odrzucił. Mogła mu wbić nóż w żebra albo od biedy w oko, to też by było wiarygodne i dużo bardziej satysfakcjonujące. Na osłodę tego sadyzmu dostajemy mały retrospekcyjny przerywnik, który w luźniejszej, nostalgicznej estetyce przypomina nam bardziej klasyczne, wojenne przygody Kapitana. Lekka huśtawka klimatu, ale pozbawiona wybijającej z rytmu przesady – Brubaker po prostu wie, jak łączyć różne wątki.
Ta chwilowa wycieczka w przeszłość, stworzona z okazji 65. rocznicy powstania Kapitana, wyróżnia się też graficznie. Marcos Martin i Javier Pulido (którego chwaliłem za podobną robotę w 2 tomie Jessiki Jones <tu link) stworzyli bardzo miodny hołd dla staromodnej komiksowej pulpy, unikając jednocześnie wymuszonej i sztucznej symulacji stylistyki sprzed lat. Mike Perkins i Steve Epting, ilustrując resztę albumu, dostarczyli dopasowanego do atmosfery fabularnej, dobrego technicznie i mrocznego realizmu, ale ich robota to po prostu dobre rzemiosło. Nic wyjątkowego, ot, zwykły, stonowany i zatopiony w cieniach realizm z mądrze poprowadzoną dynamiką i bogatą mimiką. Pasuje do scenariusza, wspomaga tok narracji i cieszy, nie zachwycając jednak absolutnie niczym.
Wypada olać brak naprawdę istotnych wątków i przeczytać tego Czerwonego Łajdaka. Raz, by zachować ciągłość między prawdziwymi bombami fabularnymi, i dwa, aby pocieszyć się talentem Eda Brubakera do prowadzenia poczytnej narracji nawet w momentach przejściowych. Warto znać cały kontekst wydarzeń, które doprowadziły do jednego z najgłośniejszych wydarzeń w całej historii Domu Pomysłów, a przy odpowiednio rozsądnych oczekiwaniach będziecie mieli okazję raczyć się taką po prostu fajną, obrazkową formą filmu sensacyjnego, wydartego bezpośrednio z lat świetności nieco posępnej odsłony tego nurtu. Sam, nawet jeśli nigdy nie byłem wielkim fanem Kapitana Ameryki, nie potrafię mocno psioczyć na żaden komiks, w którym facet ubrany we flagę Stanów Zjednoczonych bije nazistów. Bicie nazistów zawsze na plus.
Serdecznie dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Kapitan Ameryka. Czerwony Łajdak tom 2
Wydawnictwo: Egmont
Scenariusz: Ed Brubaker
Rysunki: Mike Perkins, Steve Epting, Javier Pulido, Marcos Martin
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Typ: komiks
Gatunek: superhero/thriller
Data premiery: 04.12.2019
Liczba stron: 216