Rodzina jest niezwykle ważna dla każdego z nas. To dzięki niej jesteśmy tym, kim jesteśmy, ale akurat to, kim jesteś, nie ma w tym przypadku znaczenia. Każdy z nas ma bowiem jakąś rodzinę, nawet jeśli jest superbohaterem.
Termin „family matters” tłumaczy się zwyczajowo z języka angielskiego jako „sprawy rodzinne”. Jest to podtytuł pierwszego zbiorczego wydania komiksu superbohaterskiego Invincible autorstwa Roberta Kirkmana. Seria odbiła się szerokim echem wśród fanów tego medium, stając się ważnym głosem w dyskursie na temat konwencji i przyszłości gatunku. Pierwszy tom opowiada jednak o czymś zupełnie innym niż to, do czego przyzwyczaiły nas konwencje. Mówi o tym, co kształtuje prawdziwych herosów: o ich rodzinie. Poznajcie Marka Graysona, tytułowego niezwyciężonego, syna Nolana i Debbie Graysonów. Jego ojciec jest przybyszem z innej planety, a matka zwykłą ziemską kobietą, która kocha swoją rodzinę. Debbie jest żoną największego ziemskiego superbohatera – Omni-Mana. Mark chce być superbohaterem, jak jego ojciec. Pragnie być niezwyciężony. Tak naprawdę jest też naszym przewodnikiem i zaprasza nas do swojego domu. Włącza czytelników do swojej rodziny i jej spraw. To tak naprawdę dużo ważniejsze, niż wszystkie inne rzeczy związane z konwencją. Właśnie to spojrzenie z wewnątrz jest silą tego albumu. Chociaż mamy do czynienia z rodzinną, w której ojciec i syn są superbohaterami, może być ona rodziną każdego z nas.
Koncepcja superrodziny w komiksie nie jest nowa. Każdy ma jakieś korzenie, każdy skądś się wywodzi. Batman miał tragiczne dzieciństwo. Superman ma swoich przybranych rodziców: Marthę i Jonathana Kentów. Invincible różni się od większości komiksów tym, że nie zadowala się prostym rozwiązaniem. Robert Kirkman i Cory Walker, twórcy postaci, już w pierwszym tomie wysoko zawieszają poprzeczkę. Po pierwsze: Mark wie, że jego ojciec jest największym herosem Ziemi, praktycznie niezwyciężonym Omni-Manem, który może wszystko. Wie też, że pewnego dnia część mocy ojca może objawić się u niego, więc czeka na to z niecierpliwością. Mark jest również świadomy tego, że jego matka nie ma mocy i prawdopodobnie nigdy nie będzie ich miała. To właśnie Debbie, przynajmniej dla mnie, jest prawdziwym bohaterem Family Matters. Widzicie, ta kobieta sprawia, że wizja Kirkmana jest tak niewyobrażalnie realna. Mamy bowiem do czynienia z sytuacją niezwykłą, z osobą bez supermocy, która stanowi podporę dla najsilniejszej istoty na Ziemi. Jest opoką, na której Kirkman zbudował szczęśliwą rodzinę – coś, co w normalnym życiu jest niezwykle ciężkie. Debbie jest klejem, która spaja ten dom w całość.
Na dobrą sprawę pierwszy tom mógłby być opowieścią o dorastaniu Marka. Chłopak wreszcie wchodzi w dorosłość, jego ciało się zmienia, tak jak u każdego nastolatka. W przypadku Invincible’a wiąże się to również z nabyciem mocy. Oczywiście dla każdego ten etap życia jest trudny. Wyobraź sobie, że jesteś w liceum, przeżywasz swoje pierwsze dramaty, pierwsze miłości i masz do czynienia z burzą hormonów. Dla Marka nie jest to tak duży problem, otrzymał długo wyczekiwaną supermoc, a dodatkowo ma kochającą rodzinę, która go wspiera na każdym kroku. Jest szczęśliwy i może w pełni cieszyć się nowym etapem w swoim życiu. Wszystko to dzięki Debbie – osobie, która zapewnia mu szczęście rodzinne i zajmuje się sprawami rodzinnymi. Jest przy tym najsilniejsza z nich wszystkich.
John Wick, twórca gier fabularnych, zadał kiedyś pytanie: „Kto jest bardziej odważny: ten, który rzuca się w wir niebezpieczeństwa, wiedząc, że nic nie jest w stanie go zranić, czy ten, który czyni tak mimo niebezpieczeństwa?” W Invincible ojciec i syn są prawie niezniszczalni. Wiedzą, że istnieje niewiele rzeczy, które mogą ich zranić, toteż bezustannie ryzykują życiem. Ponoszą odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale również za tych, których chronią. Posiadają też odpowiednie narzędzia: supersiłę, supeszybkość, możliwość latania. Debbie nie ma nic, a mimo to stara się zachować normalność i szczęście swojej rodziny. Każdy rodzic wie, jak trudno jest być bezsilnym, jak bardzo chcemy chronić dobro naszych najbliższych i jak bardzo nie chcemy, żeby oni wiedzieli, ile siły to wymaga. To wszystko pokazują nam autorzy, ale nie robią tego w sposób efektowny i z patosem. W tym tomie nie ma przemów mających uświadomić czytelnika o wadze wydarzeń, które mają miejsce kartach komiksu. Jedynie, czego możecie uświadczyć, to subtelna łza w kąciku oka, cisza podczas kolacji, gdy czekamy na powrót bohaterów do domu. Właśnie to nazywam prawdziwa siłą i dlatego Debbie jest dla mnie prawdziwa bohaterką Family Matters: utrzymuje szczęście rodziny pomimo tego, że nie posiada nadludzkich mocy.
Każdy komiks superbohaterski może opowiadać o niezwykłych pojedynkach i kolejnych przeciwnikach. Tylko naprawdę nieliczne są na tyle odważne, żeby opowiadać o czymś więcej, jak chociażby o zwykłym życiu. Jedym, co wydaje się odstawać od reszty albumu, jest oprawa graficzna. Styl Cory’ego Walkera jest oszczędny i minimalistyczny. Postacie przez niego rysowane nie są zbyt szczegółowe ani przesadnie efektowne. W całym albumie dominuje prostota i rozważne wykorzystanie linii. Jeżeli miałbym porównać oprawę graficzną do czegokolwiek, co odbiorca mógł ujrzeć wcześniej, postawiłbym na paski będące ilustracją żartów i śmiesznych historyjek, co jakiś czas pojawiające się w Internecie. Może do niektórych grafik Mike’a Mignoli, ale bez charakterystycznego wykorzystania światłocieni i masy detali. Problem w tym, ze ta właśnie kreska idealnie sprawdza się w przekazaniu historii i pozwala w sposób maksymalny skupić się na przygodach Invincible’a. Zarówno rysownik, jak i scenarzysta, nie ukrywają, że każdy detal jest mocno przemyślany, a najmniejsza nawet zmiana ma ogromny wpływ na obraz i historię. Kirkman zresztą chętnie dzieli się wstępnymi szkicami swego kolegi oraz ich wspólnymi przemyśleniami w materiałach dodatkowych, w które obfituje tom. Ot, taki dodatkowy smaczek do i tak wysublimowanego komiksu.
Wbrew tytułowi, ten album to nie tylko sprawy rodzinne, bo i miłośnicy dobrej intrygi oraz akcji znajdą tu coś dla siebie. Mamy bowiem pościgi za złoczyńcami, inwazję obcych z innego wymiaru, historię rodem z najlepszych komiksów science-fiction w stylu Jacka Kirby’ego czy klasykę gatunku „nastoletni romans”. Kirkman nie pozwoliłby się zapędzić w kozi róg i otwiera zarówno przed czytelnikiem, jak i przed Markiem, kolejne możliwości. Już w pierwszym tomie poznajemy scenę superbohaterów, do której ciągnie Invincible’a. Poznajemy zespół bohaterów, co daje możliwość zawarcia przyjaźni i zawiązania sojuszy, a także nieśmiałe zaczątki konfliktu i kryzysu w grupie. Wszystko to zamknięte w klasycznej high school drama na cztery akty. Całość podana jest nam w niezwykle wyszukany i zabawny sposób, gdzie normalne przygody stanowią jakby tylko tło do budowanej fabuły. Niewątpliwie dużo ciekawiej jest obserwować rodzący się związek/przyjaźń między Markiem/Invincible’em a jego koleżanką z zespołu/szkoły, Atom Eve, której prawdziwa tożsamość nie jest przesadnie skrywana. Kirkam zdaje się świadomie punktować gatunek, w uroczy sposób pokazując nam jego niedociągnięcia. Dodatkowo robi to, cały czas trzymając się konwencji i pokazując nam zadziwiający świat nastolatków, wraz z ich tajemnicami rytuałami i sytuacjami wyjętymi z życia. Samo to powinno przekonać niejednego fana do sięgnięcia po ten tom. W końcu, czy nie każdy z nas biegł ze swoją „dziewczyną” za śmietniki, żeby skraść chociażby chwilę dla siebie?
NASZA OCENA
Podsumowanie
Plusy:
+ ciepła historia
+ dobra opowieść obyczajowa o super bohaterach
+ nawiązania do klasyki gatunku
+ ambitne rozwiązania intertekstualne
+ materiały dodatkowe
Minusy:
– oprawa graficzna mogłaby być efektowniejsza
User Review
( votes)SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Invincible Volume 1: Family Matters
Wydawnictwo: Image Comics
Typ: Komiks
Gatunek: SUPERHERO
Data premiery: 12.12.2006
Scenariusz: Robert Kirkman
Rysunki: Cory Walker
Liczba stron: 123
NASZA OCENA
Podsumowanie
Plusy:
+ ciepła historia
+ dobra opowieść obyczajowa o super bohaterach
+ nawiązania do klasyki gatunku
+ ambitne rozwiązania intertekstualne
+ materiały dodatkowe
Minusy:
– oprawa graficzna mogłaby być efektowniejsza