SIEĆ NERDHEIM:

Po raz piąty. Recenzja komiksu Gideon Falls tom 5: Niegodziwe światy

Czacha dymi. Hehe.

Rozwijając fabułę, scenarzysta może obrać dwa kierunki, tak w dużym uproszczeniu. Z jednej strony jest opcja pójść głębiej, czyli dociskać istniejące wątki i odkrywać przed odbiorcą kolejne szczegóły w zakresie wcześniej przedstawionych założeń. Z drugiej strony, co już częściej wychodzi słabo, można polecieć na szerokość. Zwykle oznacza to nadpisywanie ustalonych już nitek fabularnych dodatkami i zwiększenie zakresu całej historii do początkowo niewyobrażalnych rozmiarów. Drugi tom Gideon Falls wyraźnie pogłębiał powody udręki toczącej małe miasteczko, trzeci odważnie je poszerzał. W piątym natomiast, tak samo jak i w czwartym, Jeff Lemire z uporem szaleńca ciśnie w obie strony na raz.

Mroczna szopa międzywymiarowej udręki (+5) już nie istnieje. Została rozdupczona za pomocą kilkudziesięciu kilogramów materiałów wybuchowych, z jej złowrogich ścian ostały się same drzazgi, a potwór o urzekającym uśmiechu zakrzyknął boleśnie z pretensją. Nie mam właściwie pojęcia skąd jego niezadowolenie, bo teraz okazuje się, że ta ruina nie była mu do końca potrzebna – wręcz przeciwnie. Na skutek mało przemyślanej akcji wyburzeniowej alternatywne wersje Gideon Falls zaczynają się walić jak kostki domina, obsadę rozrzuca po planszy, a Norton, jak to ma on w zwyczaju, gdzieś sobie ginie. Koniec jest bliski, tylko nikt nie ma zielonego pojęcia co to oznacza.

Rycerstwo nie ma przyszłości.

Naprawdę cieszy mnie fakt, że łopatoligiczne podejście do problematyki anomalii łamiącej granice rzeczywistości odbiło się wszystkim zainteresowanym czkawką. Nie kibicuję strasznemu panu śmieszkowi, ale głupota bohaterów mnie zawiodła. Jej skutek, choć niekorzystny dla samych zainteresowanych, jest spektakularny dla nas, sadystycznych odbiorców. Gideon Falls całkowicie odrzuciło już bowiem fałszywe, kameralne fatałaszki horroru. Teraz to porywająca opowieść science-fiction, faktycznie mroczna, ale zastępująca resztki suspensu widowiskową, stylową makabrą i surrealistycznym settingiem. Małomiasteczkowa groza może się schować, gdy w jednym komiksie dostajemy dziki zachód, cyberpunkowe megamiasto i orwellowską metropolię. 

Oczywiście bajania o alternatywnych światach nie są niczym nowym, więc i postępujący teraz rozwój tego wątku nie powinien szczególnie porywać. Gideon Falls w dalszym ciągu zasługuje na swoją nagrodę Eisnera, bo Jeff Lemire (całkowicie puszczając już wodze fantazji) potrafi zachować integralny charakter i klimat serii. Jednocześnie dobiera teoretycznie oklepane motywy tak, by jako całość stworzyły coś wyjątkowego. Eksperymenty oryginalnego Nortona Sinclaira jako katalizator całego zamieszania, piątka jako najważniejsza cyferka, karalusza formuła opętań – teoretycznie przypadkowych fragmentów układanki jest od cholery. Lemire z piskiem opon zatrzymuje się przed granicą przesady i układa z różnokształtnych cegiełek spójną całość. Tylko jedna rzecz śmierdzi mi przegięciem. Nie potrafię kupić tego, że akurat biedne, małe Gideon Falls jest centrum zamieszania na skalę multiświatową. Równie dobrze mogłyby to być jakieś Popielawy albo inny Pipidówek.

Trzeba było szopy nie palić.

Ponownie o wszelkich problemach skutecznie pomaga nam zapomnieć Andrea Sorrentino. Zwątpiłem już co prawda w swoje bezgraniczne uwielbienie do stylu tego artysty. Trudno bowiem nie zauważyć, o czym już wcześniej wspominałem, że w jego talent polega na czerpaniu z określonej i mocno ograniczonej puli sztuczek. Przeszkadza to jednak dopiero wtedy, gdy w krótkim odstępie czasu zabierzemy się za dwie, różne serie z jego nazwiskiem na okładce. Dopóki trzymamy się jednego komiksu, ta powtarzalna i swobodna żonglerka architekturą kadrów jedynie podkreśla monolityczny fason serii. U Sorrentino, gdy rozpada się rzeczywistość, sypią się też prostokąty na stronach, często też przybierają zupełnie inne kształty i niezależnie od poziomu kompozycyjnego szaleństwa, narracja wizualna pozostaje niezaburzona. Oczywiście poza samym układem trzeba jeszcze lubić tę nieco szarpaną, oszczędnie konturowaną kreskę, która momentami niebezpiecznie trąca kalkowaniem zdjęć – ja już przywykłem. Facet potrafi zagrać te karty ze smakiem, a z kolorami niezawodnego Dave’a Stewarta jego szkice bez wyjątku zamieniają się w dzieła sztuki. Nie mam zielonego pojęcia, jak ten niepowtarzalny charakter wizualny zamierzają oddać w serialu, o ile ten w ogóle powstanie. Coś dawno żeśmy nie słyszeli o nim żadnych nowinek.

Niestety nie ma pojedynków rewolwerowych.

Szczerze mówiąc, na chwilę obecną Gideon Falls to fabularnie bajzel, spazmatyczne telepanie się bez ograniczeń między różnymi pomysłami na temat teorii wieloświatów z dodatkiem ogromu wyrazistych inspiracji. Wygląda to wszystko przecudownie, czyta się doskonale, ale pozytywne opinie wyrażam z ogromnym kredytem zaufania. Jak już być może wiecie, jesteśmy o krok od zakończenia serii i dopiero następny tom tak naprawdę pokaże, na ile to wszystko było ciągiem zamierzonych zagrywek. W przypadku Jeffa Lemire raczej nie obawiam się taniej, leniwej i sensacjonalnej przypadkowości, ale to nie byłoby moje pierwsze rozczarowanie. Póki co, piąty tom dał mi mniej więcej to samo, co poprzednie – mindfuck, rosnące zainteresowanie i głaskanko ośrodków mózgu odpowiedzialnych za estetykę.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Gideon Falls tom 5: Niegodziwe światy
Wydawnictwo: Mucha Comics
Autorzy: Jeff Lemire, Andrea Sorrentino, Dave Stewart
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Data premiery: 28.04.2021
Liczba stron: 120

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
Rozwijając fabułę, scenarzysta może obrać dwa kierunki, tak w dużym uproszczeniu. Z jednej strony jest opcja pójść głębiej, czyli dociskać istniejące wątki i odkrywać przed odbiorcą kolejne szczegóły w zakresie wcześniej przedstawionych założeń. Z drugiej strony, co już częściej wychodzi słabo, można polecieć na...Po raz piąty. Recenzja komiksu Gideon Falls tom 5: Niegodziwe światy
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki