SIEĆ NERDHEIM:

Dobry start słabego rozpoczęcia wydarzenia. Recenzja komiksu Edge of Venomverse

KorektaYaiez
Edge of Venomverse – Okładka komiksu

W trakcie mojej niewdzięcznej misji związanej z poznawaniem wszelkich losów X-Menów w pewnym momencie natknąłem się na potworka zwanego Poison X. Okazało się, że to część wydarzenia zwanego Venomized. No nie będę ukrywał, po lekturze tamtego crossovera z mutantami czułem spore rozczarowanie, ale funko popy z tej serii, które kiedyś widziałem, były interesujące. Czując potrzebę poczytania czegoś innego od przygód bohaterów z szyldu wielkiego X, sięgnąłem po początek tego cyklu, czyli Edge of Venomverse. Komiks nie był aż tak zły, jak początkowo się spodziewałem, ale daleko mu do pozycji wartej polecenia.

Edge of Venomverse – Okładka zeszytu

Trudno tu w zasadzie mówić o zwartej historii. Tomik składa się z 5 zeszytów, z których każdy skupia się na innej postaci, a także zeszytu dodatkowego o tytule War Stories, zawierającego kilka mniejszych opowiastek napisanych na tę samą modłę. Ich cechą wspólną jest schemat fabuły. Czytelnikowi zostaje przedstawiony superbohater, następnie to, jak wygląda jego połączenie z symbiontem i rozpierducha z tego wynikająca, a ostatecznie wątek wieńczą przenosiny do innego wymiaru. Próżno szukać w tym ciekawych dekonstrukcji popularnych archetypów czy jakichkolwiek innych przejawów ambitniejszych treści. Kolejną rzeczą, która łączy całość, są fenomenalne okładki.

Edge of Venomverse – Strona z komiksu

Na pierwszy ogień przyszła stanowiąca obiecujący początek historia autorstwa Matthew Rosenberga. Niestety na stwarzaniu pozorów się skończyło, ponieważ kolejne zeszyty były o wiele gorsze od pierwszego. Fabuła skupia się na X-23, która przy kolejnej próbie ucieczki z laboratorium natrafia na dobrze znaną wszystkim kosmiczną rasę – Klyntarów. Okazują się oni odgrywać kluczową rolę w wolnościowych staraniach bohaterki. Sama szukając schronienia, zyskuje grupę przyjaciół, z którymi dzieli się symbiontem. Przetrzymująca ją poprzednio firma nie daje jednak za wygraną. Skutkuje to sporą ilością scen akcji, prowadzących ostatecznie do wyżej opisanej końcówki. Muszę przyznać – całość została sprawnie napisana, akcja jest wartka i wciągająca. Za rysunki odpowiada Roland Boschi. Szkoda, że komiks ma określoną formułę, bo chętnie przeczytałbym o młodzieńczych przygodach X-23 z grupką przyjaciół.

Edge of Venomverse – Strona z komiksu

No ale jest jak jest i następną rekrutką do wojny o Klyntar jest Gwenpool. Przyznam, że nie miałem zbyt wiele do czynienia z tą postacią, a to spotkanie definitywnie mnie do dalszego kontaktu nie skłoni. Fabuła ma na siebie pomysł i to całkiem niezły, niestety jakoś nie podszedł mi styl pisania Christophera Hastingsa. Historia dotyczy… zauroczenia? To chyba najlepsze określenie. Jak to w przypadku bohaterów bywa, spotykają się oni podczas różnych akcji. W taki sposób Gwenpool poznaje Daredevila.  Pokonywanie zbirów nie zapewnia jednak chleba. W związku z tym, na nudnym spotkaniu podczas normalnej pracy w korporacji, Gwen rysuje ich wizerunki z serduszkami. Problem pojawia się, gdy do szefa protagonistki trafia kartka z informacją o tym, że to Matt Murdock jest mścicielem w czerwonym stroju. Dalszej fabuły nie będę wam zdradzał. Ta część historii jest bogatsza w zawartość, ale jak wspomniałem wcześniej – nie podchodzi mi jakoś forma narracji.  Oprawa graficzna jest dość specyficzna i wydaje mi się, że nie każdemu podejdzie. Odpowiada za nią Irene Strychalski i jest to jej charakterystyczny styl. Przywodzi mi na myśl trochę komiksy dla dzieci.

Edge of Venomverse – Strona z komiksu

Dalsze historie skupiają się na postaciach męskich, a na pierwszy ogień idzie Ghost Rider. Nie jest to jedyna zmiana, bo wydarzenia w tej części obserwujemy nie z perspektywy bohatera, a oczami pewnego szalonego naukowca, który jest transportowany do więzienia. Lista osób (i nie tylko!) chcących wyrównać z nim porachunki jest ogromna. Nadejście symbiontowego Ghost Ridera przynosi inny efekt od spodziewanego przez czytelnika. Komiks potrafi zaskoczyć i to jest bardzo fajne. Szczerze powiedziawszy, z początku nie lubiłem scenariusza autorstwa Simona Spurriera, ale z czasem doszedłem do wniosku, że jest on najlepszy ze wszystkich w serii za sprawą wyłamywania się ze schematów. Rysunki przygotowane przez Tigha Walkera są w porządku. W żaden sposób mnie nie zachwyciły, ale nie wywołały również niechęci, jak to było w poprzednich przypadkach.

Edge of Venomverse – Strona z komiksu

Skoro wcześniej pojawiła się Gwenpool, to nie mogło zabraknąć Deadpoola. Scenariusz autorstwa Claya Chapmana z pozoru może zdawać się prosty, ale za sprawą dosyć umiejętnego pisarstwa jest bardzo ciekawy.  Można go streścić dosłownie jednym równoważnikiem zdania – VenomDeadpool kontra zombie. Oczywiście jest tu dużej więcej niż mogłoby się zdawać na pierwszy rzut oka – pomoc innym, zabawne żarty, opanowujące ludzi pasożyty. Wiem, że to żaden argument, ale ten komiks czytało mi po prostu szybko i przyjemnie, a to dla mnie ogromny plus, zwłaszcza że nie jestem zbytnio fanem tego bohatera. Muszę też oddać Jamesowi Stokoe, że świetnie narysował ten zeszyt. Z jednej strony rzeczy przedstawione w kadrach są przerażające i może troszkę obrzydliwe, z drugiej strony świetnie wpisują się w konwencję humoru. Miejscami autor modyfikuje poszczególne rysunki, by dostosować je odpowiednio do wymaganego kontekstu (horror/komedia). Pod koniec znajduje się jeszcze kilka mini-historii ze schematem fabularnym identycznym do opisanego powyżej, ale dużo krótszych (2-3 strony). W tej części czytelnicy dostają symbiontowe wersje Czarnej Pantery, Punishera, Rocketa oraz Dooma.  

Edge of Venomverse – Okładka komiksu

Edge of Venomverse jest dosyć ciekawym projektem, który zebrał wokół siebie pokaźne grono twórców i nie można im odmówić nietuzinkowych pomysłów. Jednakowoż nie mogę z czystym sercem polecić tego komiksu. Dlaczego? Za dużo tutaj „ale” i całość nijak się nie składa. Dla zainteresowanych sugerowałbym nabycie interesujących zeszytów lub zaznajomienie się z eventem tak samo jak ja, czyli z wykorzystaniem Marvel Unlimited. To zbyt nierówna i mało wnosząca produkcja, przez co nie jest warta zakupu w pełnej cenie.

Tytuł: Edge of Venomverse
Wydawnictwo: Marvel
Autorzy: Matthew Rosenberg, Christopher Hastings, Simon Spurrier, Ryan Key, Clay McLeod Chapman, Roland Boschi, Irene Strychalski, Tigh Walker, André Lima Araújo, James Stokoe
Typ: komiks
Data premiery: 08.11.2017
Liczba stron: 146

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Jurek Kiryczuk
Jurek Kiryczuk
Za dnia programista, w nocy maniak popkulturowy, który ogląda zdecydowanie za dużo seriali. Oprócz tego pochłania masowo komiksy, filmy oraz gry. Nie lubi dyskutować o muzyce, bo uważa, że każdy gatunek ma w sobie coś do zaoferowania, a sama muzyka powinna łączyć, a nie dzielić ludzi. Dusza humanisty zamknięta w ciele ścisłowca dostaje swoją chwilę, pisząc teksty na tym portalu. Oprócz popkultury i nowinek technologicznych lubi napić się dobrego piwa, a także zasłuchiwać się w podcastach.
spot_img
W trakcie mojej niewdzięcznej misji związanej z poznawaniem wszelkich losów X-Menów w pewnym momencie natknąłem się na potworka zwanego Poison X. Okazało się, że to część wydarzenia zwanego Venomized. No nie będę ukrywał, po lekturze tamtego crossovera z mutantami czułem spore rozczarowanie, ale funko...Dobry start słabego rozpoczęcia wydarzenia. Recenzja komiksu Edge of Venomverse
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki