Cycki. Polowania na czarownice. Cycki. Hakerzy. Cycki. Teraz już mniej więcej wiecie, o czym jest Dollface. To kolejna pulpowa propozycja od Action Labu (wydającego Voracious). Pierwszy tom zbiera razem cztery zeszyty przygód nawiedzonej lovedoll i dwójki nerdów z MIT. Tytułowa lalka, Lila, to tak naprawdę córka sławnego łowcy wiedźm z XVII wieku, która umarła w trakcie nieudanego rytuału. Jej dusza weszła w plastikowe, ponętne ciałko zyskując szansę przeprowadzenia vendetty za zamordowaną przez czcicielki Rogatego Pana rodzinę.
Tego wszystkiego nie dowiecie się jednak tak od razu. W pierwszym zeszycie zobaczycie Lilę monitorującą miasto z dachu wieżowca i gadającą z fluorescencyjną bańką: swoim pomocnikiem Ivanem. Komiks otwiera się bardzo mangowo, główna bohaterka ma wielkie oczy, różowe włosy i niezbyt realistyczne proporcje, do tego dokonuje aktów przemocy ze słodkim uśmiechem na pyszczku. Dream team samozwańczych łowców wiedźm pozostaje w stałym kontakcie z błękitnowłosą Emily (czy to odniesienie do wróżki z Pinokia?), uzbrojoną w laptopa z internetem i magicznym oprogramowaniem. Gdy Lila namierzy czarownicę, zacznie się to, co stanowi istotę Dollface: damski wrestling. Skąpo ubrane przeciwniczki będą się na siebie wydzierać, szarpać za włosy, wyrywać kończyny i strzelać mocą. Nikt im nie powie, żeby uważały na język.
Nie jest tak źle, żeby Dollface nie miała pozorów fabuły. W pierwszym tomie chodzi o odzyskanie tajemniczej księgi, dzięki której zostało napisane oprogramowanie do stworzenia Lili i Ivana. Poznajemy także origin stories naszej „Miss Hellsing” i jej przeciwniczki. Pierwszy tom zamyka jeden wątek fabularny, obiecuje dalsze polowanie i wzbudza w czytelniku sporą sympatię do lolitkowego młota na czarownice.
Nie jestem pewna, czy ten komiks jest kompletną głupotą, do tego seksistowską, czy może historią pełną przewrotnego humoru i estetyki jak z najgorszych filmów świata. Akurat tej drugiej opcji spodziewałam się po Danger Zone Action Labu, to wydawnictwo czerpie z popkultury i pastiszu, ile tylko się da. Obecność bohatera dostającego małpiego rozumu na widok każdego biustu też nie jest niczym nowym w komiksie, a zwłaszcza w mandze, do której Dollface odwołuje się w wielu aspektach, i nie oznacza jeszcze, że coś jest z serią nie tak (pomyślcie o takich klasykach jak Great Teacher Onizuka czy Golden Boy). Jednak tym razem… coś mi nie pasuje. Zwłaszcza polowanie na czarownice (pragnące wiecznej młodości i bycia zniewalającymi) prowadzone przez laskę o atrakcyjnym, łatwym do naprawienia i podrasowania ciele. Podobny problem miałam z Suicide Squadem: wiedźma jest zła, bo chce sama przejąć kontrolę nad światem, a Harley jest ok, bo chodzi rozbijać szyby z chłopakami. To uproszczenie, ale bardziej od niego martwi mnie to, że Dollface wywołuje we mnie proste, feministyczne odruchy obronne. Nie mają one przesadnego uzasadnienia w pierwszym tomie, ale w kolejnych zeszytach moje podejrzenia zaczynają się sprawdzać.
Dollface to najnowszy projekt Dana Mendozy i wizualnie stanowi przedłużenie jego Zombie Trampa. Pierwszy tom jest mniej krwawy od tamtej serii, kolejne raczej nadrobią ten brak. Mendozę wspomaga Bryan Seaton, znany na razie jedynie z komiksu dla młodszych nastolatków Miraculum, powstającego na podstawie znanego także u nas japońsko-francusko-koreańskiego anime. Ich wspólne dziełko nadaje się dla spragnionych czarnej magii, damskiego wrestlingu i hakerstwa nastolatków i dorosłych, ale we mnie wzbudza dystans. Trochę za dużo tu cycków, a za mało refleksji nad tym, co robią czarownice i po co z nimi walczyć. Przedstawiony świat jest prosty i jednoznaczny: baby stawiające na urodę i wyzwolenie są złe, fajne mogą być jedynie nerdziary zgarbione nad komputerem i miłe panny. W tym tomie się zgadzam, w kolejnym chyba przestanę…
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Dollface Volume 1
Wydawnictwo: Action Lab – Danger Zone
Autor: Dan Mendoza, Bryan Seaton
Typ: komiks
Gatunek: pulp fiction, supernatural, komedia, horror
Data premiery: 5 lipca 2017
Liczba stron: 142