SIEĆ NERDHEIM:

Moralna wojna. Recenzja komiksu Coś zabija dzieciaki tom 3

Fikasz to znikasz.

Znowu coś zabija dzieciaki, a właściwie wciąż, bo potencjalnie łatwa do rozwiązania sprawa uratowania miasteczka Archer’s Peak przed pokracznym maszkaronem i jego potomstwem rozbiła się o konieczność zadawania trudnych pytań moralnych. Czy to dobrze? Nie mam zielonego pojęcia, wiem tylko, że na etapie trzeciego tomu ta seria już w pełni wyciąga własny charakter z bajorka naleciałości, inspiracji i bzdur, które czasem troszkę karykaturowała. Porzuca przy tym próby subwersji i daje w zamian dużo, bardzo dużo więcej.

Jak pisałem poprzednio, naiwna nieudolność głównej bohaterki w radzeniu sobie z potwornościami sprawia, że okolicę szturmują jej koledzy po fachu, zamaskowani mordulce motywowani w sumie logiczną chęcią ogarnięcia bałaganu i zachowania całej tej masakry w tajemnicy. Dochodzi więc do starcia między buntowniczką i starym porządkiem, łatwego rozwiązania nie ma, bo już zbyt wielu ludzi widziało, co się odwaliło. Całe miasto w trupach, ludność roztrzęsiona, trudne do wyjaśnienia nagrania, ręka, noga, mózg na ścianie. Coś z tym trzeba zrobić, jakoś to trzeba wyjaśnić reszcie świata.

Niby makabra, a kolory takie ładne.

Rozwiązanie tego migrenogennego szkopułu jest jednym z najmocniejszych (i jednocześnie najbardziej dołujących) elementów trzeciego tomu „Coś zabija dzieciaki”. Ogólnie jesteśmy już na etapie odpowiedzi i konkluzji, a wszystkie z nich są satysfakcjonujące. Za bardzo skupiłem się od samego początku na tych aspektach, które James Tynion IV w tej serii tylko delikatnie liznął. Bo dla mnie, za co pluję sobie w brodę, komiks nominowany do nagrody Eisnera musi w jakiś sposób przekręcać konwencję, ironizować, wchodzić w metafikcję, lub urządzać radosną dekonstrukcję. Tak bardzo się na tym skupiłem, że prawie przeoczyłem klawe, brutalne widowisko.

Odchodząc od jakichkolwiek komentarzy skierowanych w inne tytuły i skupiając się na rozbudowie własnego świata, „Coś zabija dzieciaki” tylko zyskuje. To nie jest jedna z tych serii, które irytować was będą ciągłą wymianą jednych pytań na inne, bardziej skomplikowane. Takie zabiegi fabularne często prowadzą do przygaszenia zaangażowania czytelnika, tu dostajemy namacalną nagrodę w postaci cholernie dobrych konkretów fabularnych (ośmiornica!), czasem nawet niespodziewanych. Nie oczekujcie niczego bardzo szalonego, historia w dalszym ciągu jest prosta i ostra jak maczeta, ale skuteczne wykorzystanie tropesów z horrorowatych komiksów, filmów i seriali dla nastolatków czyni ze scenariusza Tyniona coś świeżego. Koleś nie musiał nawet silić się w tym celu na drugie i trzecie dna, wystarczyło do nieprzesadnie ambitnych sztamp dorzucić również nieprzesadnie (żeby pasowało) ambitne pytania moralne i osobiste dramaty.

Nikt w takiej sytuacji nie pachniałby ładnie.

Mam tylko jeden problem. Nie do końca zgadzam się z Ericą i trudno mi nie dostrzec logiki w działaniach jej bardziej bezwzględnych kumpli. Na tym etapie, na którym znajdujemy się teraz, faktycznie ich sposób na poradzenie sobie z problemem byłby już nie do przyjęcia. Prawda jest jednak taka, że Erica zawaliła sprawę i gdyby od początku wykazała się minimalnie większą dyscypliną, ulic Archer’s Peak nie zalałaby krew. Wiadomo, stało się, bez tego fabuła nie rozwinęłaby się w tak interesujący sposób. Gdzieś w internetach widziałem komentarz, że ten komiks to takie połączenie „Stranger Things” i „Deadly Class”, pasuje mi to, dzięki temu rozumiem też jak istotne dla narracji są błędy popełniane przez bohaterów. Trochę przeszkadza mi jednak, gdy trzon fabuły opiera się na zaniedbaniach protagonistki i bez względu na chwalebne motywacje, odebrało mi to nieco radości z czytania.

Z rytmu wybijał mnie też jeden aspekt wizualny i czytając swoje teksty na temat poprzednich tomów, dziwię się, że nie zaznaczyłem tego wcześniej. Werther Dell’Edera ma bowiem od samego początku jeden bardzo brzydki zwyczaj – rzuca bez wyraźnego rozróżnienia strony, które czytamy pojedynczo na zmianę z podwójnymi spreadami. Często naprawdę trudno połapać się, czy mamy kierować wzrok w dół, czy lecieć dalej w prawo. Poza tym wałkiem „Coś zabija dzieciaki” wizualnie niezmiennie satysfakcjonuje, choć nie zachwyca. Skończyła się nuda z poprzedniego tomu, spektakularny rozpierdziel na dużych planszach wychodzi temu artyście najlepiej, ale wciąż najchętniej oddałbym lejce koloryście, Miquelowi Muerto. Gość potrafi spektakularnie stosować mocne barwy, w tym przypadku głównie czerwień, ma jednak dostatecznie dużo profesjonalnego opanowania, by swojego asa w rękawie używać w zasługujących na to momentach. 

Niby lepiej, a nadal źle.

Jestem sceptycznie nastawiony do ciągnięcia odnoszących sukcesy serii na siłę. Ostatnie strony tego tomu sugerują mocno koniec pewnego etapu, równie dobrze mógłby to być koniec całej zabawy w średnio profesjonalne ćwiartowanie paskud, co to robią z dzieciaków sosiste szaszłyki. Już w tej chwili mamy jednak pięć kolejnych zeszytów i mówię z góry – robi się coraz lepiej, a przecież już teraz jest bardzo dobrze, wbrew moim narzekaniom. Jeśli ciągnie was do sztamp teen-adult i dawno nie widzieliście nic naprawdę nowego, warto zainwestować w całą serię. „Coś zabija dzieciaki” potrafi utrzymać zainteresowanie czytelnika przy życiu.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Coś zabija dzieciaki tom 3
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Autorzy: James Tynion IV, Werther Dell’Edera, Miquel Muerto
Tłumaczenie: Paweł Bulski
Typ: komiks
Gatunek: horror
Liczba stron: 144
Data premiery: październik 2021

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
Znowu coś zabija dzieciaki, a właściwie wciąż, bo potencjalnie łatwa do rozwiązania sprawa uratowania miasteczka Archer's Peak przed pokracznym maszkaronem i jego potomstwem rozbiła się o konieczność zadawania trudnych pytań moralnych. Czy to dobrze? Nie mam zielonego pojęcia, wiem tylko, że na etapie trzeciego...Moralna wojna. Recenzja komiksu Coś zabija dzieciaki tom 3
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki