SIEĆ NERDHEIM:

Jednak kolejna pozytywna opinia. Recenzja komiksu Coś zabija dzieciaki tom 2

I’m so special, I’m so unique!

Taka sytuacja – czytacie sobie fajny komiks, bawicie się całkiem dobrze i dostrzegacie w nim jakiś poziom prześmiewczości względem tej męczącej popkulturowej tendencji do stawiania niewyrośniętych moczymajtków naprzeciw kosmicznych horrorów. Jakby urocze nie były te wszystkie retrolubne Stranger Thingsy i Opowieści z pętli (o papierowym erpegu mówię), podrostki nie powinny zawsze wychodzić bez szwanku z nurkowania na główkę w odmęty wygłodniałej ciemności. Cieszycie się więc, że Coś zabija dzieciaki, jakby okrutnie to nie brzmiało. Poza tym fajowym odwróceniem konwencji było to też przyjemne, pulpowe czytadło z ogromnym potencjałem ekranizacyjnym. Potem przychodzi kontynuacja i zdaje się, że sama wpada w szyny pewnych konwencji. Rozczarowanie?

Poprzednio chodziło o to, że w kontakcie z pierwotnym złem gimnazjaliści nie zostają bohaterami – zostają plasterkami ludzkiego salami. Sprawą musi się więc profesjonalistka, czyli nastolatka, której ogarnięcie sytuacji też w sumie wychodzi raczej średnio. Jedyny ocalały zostaje postrzelony, osoby postronne dowiadują się o istnieniu rzeczy skrobiących w okna po północy, a ostateczne zwycięstwo nad maszkaronem nie załatwia sprawy morderczego potomstwa bestii. Spartolona robota przyciąga uwagę mocodawców dziewczyny, co właściwie dla nikogo nie skończy się dobrze.

Zaczyna się w sumie podobnie.

Mam nadzieję, że wszystkim się zdarza czasem zmienić zdanie w trakcie wyrażania go. Właśnie to zamierzam odwalić. Nie byłem pewny, czy drugi tom Coś zabija dzieciaki dalej kombinuje z wątkami modnymi w semi-horrorowych serialach, czy już totalnie sam w nie wpada. Podsumowałem sobie wszystko i zauważyłem, że scenariusz Jamesa Tyniona IV konsekwentnie brutalizuje dobrotliwe i łatwe w odbiorze przyjemnostki. Pojawia się mroczny przystojniak, idealny kandydat na potencjalny love interest w rodzaju takiego niezłomnego bohatera bajronicznego co to trzyma się zasad i wierzy, że cel uświęca środki, a potem mu się odmienia. Fakt, odmienia mu się, ale w zupełnie inny sposób. Typowo, jak w większości bzdur young adult, dorośli mogą wydawać się zbędni. Tylko, że nie są – nawet będąc poza pierwszym planem, są dla fabuły znaczący i stosunkowo trójwymiarowi.

Tynion nadal nie jest jednak mistrzem ciętej riposty, stojącym na czele kontrkultury ironizującym buntownikiem, więc Coś zabija dzieciaki wciąż bawi mnie raczej głównie ze względu na spójny, może lekko krawędziowy klimat. Wszystko w ramach stosunkowo przerysowanej konwencji działa dobrze – ciekawi bohaterowie, lekko zbywana kwestia wyjaśnienia o co właściwie chodzi z potworami i powoli wyłaniający się w tle kształt większej intrygi, co by Erica jakąś przeszłość i motywację miała. Sztampowe w ogólnych podstawach, ale branie tej samej sztampy pod włos w szczegółach narracji zasługuje na częściowe rozgrzeszenie. 

Niewinnie i tak… nastolatkowo?

Machina malkontencji nabrała już jednak rozpędu w moim umyśle i musi w coś walnąć. Rysunki Werthera Dell’Edery nadal mi się raczej podobają – stylistyka pasuje do konwencji, komiks byłby kreskówkowy, gdyby nie był tak mroczny. Zdolna gra w ekstremalne modyfikacje niewinnych klimatów nie zmieni jednak tego, że strony dosłownie zalewają gęby. Gęby często ściśnięte w dosyć brzydkich grymasach. Rysownik potrafi prowadzić akcje dynamicznie, ale większość potencjalnie porywających scen przygasza skupienie na górnej połowie ciała bohaterów. Brakuje tu teł, brakuje złożonych kompozycyjnie kadrów, które mogłyby pociągnąć fun z czytania o poziom wyżej i dać pole do popisu koloryście. Miquel Muerto, bo o nim mowa, powinien w ogóle być głównym ilustratorem tej serii. Sprawdźcie sobie jego robotę, Coś zabija dzieciaki kreślone przez niego byłoby komiksem znacznie bardziej wyrazistym.

Rozczarowanie to to nie jest, po prostu kolejny tom dobrego komiksu, którego nominacja do nagrody Eisnera jest dla mnie nadal lekką przesadą. Bycie zwykłym, rozrywkowym slasherem o kilku świetnych pomysłach na odwrócenie konwencji jest całkowicie wystarczające – lubicie nowomodne baje o grozie nawiedzającej małe, amerykańskie miasteczka, to pokochacie ten komiks. Kontynuacja wydawała mi się właściwie zbędna i może dlatego z początku troszkę grymasiłem. Ostatecznie, poza sporym żalem z powodu marnowania talentu kolorysty, nie mam większych zastrzeżeń. Czekam na rozwinięcie wątku pluszowej ośmiornicy.

Na samej górze podręcznikowy przykład famous last words.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Coś zabija dzieciaki tom 2
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Autorzy: James Tynion IV, Werther Dell’Edera, Miquel Muerto
Tłumaczenie: Paweł Bulski
Typ: komiks
Gatunek: horror
Liczba stron: 144
Data premiery: luty 2021

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
<p><strong>Plusy:</strong><br /> + popkulturowo trochę pod prąd<br /> + fajne postacie<br /> + klimat i akcja</p> <p><strong>Minusy:</strong><br /> – kolorysta byłby lepszym ilustratorem<br /> – na granicy sztampy</p> Jednak kolejna pozytywna opinia. Recenzja komiksu Coś zabija dzieciaki tom 2
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki