Chociaż nie chciałem tego robić, bo do zrecenzowania i opisania jest tyle innych rzeczy, po chwili namysłu zdecydowałem się jednak napisać pierwszą w historii Nie Tylko Gry kontrrecenzję. Ale „kontrrecenzja” to niewłaściwe słowo – chociaż w paru miejscach odnoszę się do recenzji Julii, nie zamierzam jej podważać jako takiej i mówić, że Julia nie ma racji, bo szanuję jej opinię i ocenę. Po prostu Harry Potter i przeklęte dziecko wywołał we mnie takie emocje, że musiałem się nimi podzielić, a że jestem z natury dość wylewnym człowiekiem, rubryka „Okiem redakcji” pod recenzją właściwą okazała się być trochę za mała.
Wiem, że brzydko jest zaglądać komuś w metrykę, ale mam wrażenie, że prezentuję nieco inne podejście niż Julia, ze względu na to, że liczę sobie kilka lat więcej. I nie chodzi wcale o to, że uważam się przez to mądrzejszy od niej albo twierdzę, że moje zdanie więcej znaczy niż jej. Julia, tak jak ja, spędziła z Potterem wiele magicznych chwil, które pozostaną z nią na zawsze, śmiała się z głupkowatości Rona i płakała, kiedy umierał Syriusz, a jej wspomnienia są tak samo ważne, jak każdego potteromaniaka. Wspominam o różnicy wieku ze względu na to, że przygodę z Harrym Potterem rozpoczynaliśmy prawdopodobnie w innym czasie, ale już ponad wszelką wątpliwość w innym wieku. Kiedy po raz pierwszy czytałem Kamień Filozoficzny, miałem naście lat – pi razy drzwi tyle, co Harry w septalogii. Dopiero powoli zbliżałem się do przekroczenia progu dorosłości, jeszcze niespecjalnie przejmując się wieloma sprawami „świata dorosłych”. Przeklęte dziecko pojawia się piętnaście lat później, kiedy prowadzę własną firmę, muszę pamiętać o podatkach i zajmuję się innymi sprawami, o których wtedy się nie myślało. Jestem więc w podobnej sytuacji co Harry, który odstawił figle i brawurę, żeby prowadzić odpowiedzialne dorosłe życie, mając na głowie bezpieczeństwo nie tylko rodziny, ale też całego świata czarodziejów.
Nie można nie zgodzić się z Julią w tym, że trochę zmarnowano potencjał tkwiący w tej historii. Zdaję sobie sprawę, że realizowanie jej jako sztuki teatralnej wymusiło na scenarzystach pewne ustępstwa, bo jednak w teatrze nie da pokazać się wszystkiego, tym niemniej jak dla mnie siada przede wszystkim motyw, na którym osnuto całą historię – [spoiler]podróże w czasie[/spoiler] wydają mi się trochę naciąganym pomysłem, a już zwłaszcza intencje, które bohaterów do tego pchnęły. Przesadzono też z niektórymi postaciami – całkowicie zgadzam się z Julią, że przedstawiony w Przeklętym dziecku Ron stał się parodią samego siebie. Potwierdzam również, że dialogi często trącą tekturą, chociaż porównanie z oryginałem wskazuje, że czasem jest to po prostu wina polskiego przekładu, a nie oszukujmy się – tłumaczenia Andrzeja Polkowskiego też nie były idealne. Inne tego typu niedociągnięcia to już jednak wina scenarzystów. Rowling z reguły udawało się przesadnego uderzania w ckliwo-rzygliwe tony, nie licząc może epilogu Insygniów Śmierci i pożegnania z Dursleyami, w Przeklętym dziecku takich momentów jest jakby więcej. Ciekawostką jest również fakt, że w bardzo wielu miejscach dosłownie cytuje się poprzednie książki – z jednej strony można by to potraktować jako puszczanie oczek do fanów, którym wyłapywanie tych cytatów może dawać radość, z drugiej jednak sprawia wrażenie lenistwa scenarzystów.
Chociaż, jak wspomniałem, motyw [spoiler]podróży w czasie[/spoiler] uważam za naciągamy, to mimo wszystko ma on swój urok. Dzięki temu możliwe było wprowadzenie pewnych postaci, które zostały uśmiercone w septalogii, przeniesienie się do wydarzeń, które znamy z książek i obserwowanie ich z boku, jak również znacznie wcześniej. Pozwoliło to również na zaprezentowanie alternatywnych rzeczywistości, z których każda – chociaż bohaterom przyświecały szlachetne intencje – była jeszcze gorsza niż poprzednia. [spoiler]Rzeczywistość, w której Voldemort zabił Harry’ego i przejął władzę nad światem, w którym Hermiona ze Snape’em i Ronem są ostatnimi niedobitkami ruchu oporu, jest po prostu cholernie interesująca[/spoiler]. Dzięki takim „co by było, gdyby?” historia nabiera rumieńców.
To prawda, że niektóre postaci zostały przerysowane albo zmarnowane, ale mimo wszystko na szczególną uwagę zasługują główni bohaterowie, czyli Albus i Scorpius. Czuć między nimi tę specyficzną chemię (i, mam wrażenie, pewien homoerotyzm, chociaż może to po prostu nieudolność scenarzystów), łatwo jest ich polubić i zżyć się z nimi, toteż wcale nie uważam jak Julia, że przeskoki czasowe negatywnie wpłynęły na postać Albusa. Prawda, można było to zrealizować inaczej, ale wtedy opisywanie pierwszych jego lat w Hogwarcie byłoby materiałem na kolejną książkę – i to pisaną prozą – a sztuka rozciągnęłaby się do kilkunastu godzin. Historię zaczynamy tam, gdzie skończyliśmy ją w Insygniach Śmierci, a potem przeskakujemy o kilka lat do przodu, kiedy Albus ma już za sobą pewien bagaż niemiłych doświadczeń. [spoiler]Chociaż całe jego rodzeństwo i kuzynostwo jest w Gryffindorze, on jako pierwszy i jedyny trafił do Slytherinu. Nie jest ani dobry w quidditcha, ani specjalnie lotny w czarach, za to lepiej radzi sobie od Harry’ego w eliksirach[/spoiler] – jest więc dość dokładnym przeciwieństwem Chłopca, Który Przeżył i trudno jest mu poradzić sobie z tym, że jest synem wielkiego Harry’ego Pottera, ale nie spełnia oczekiwań, jakie mają wobec niego inni. Dzięki kilkuletniemu przeskokowi wszystkie te nieprzyjemności osiągają punkt wrzenia, kiedy Albus osiąga wiek młodzieńczego buntu, wobec czego jego napięte relacje z Harrym mają nieco więcej sensu i mocy. Scorpius również nie ma lekkiego życia, jako syn byłego śmierciożercy bezustannie jest tematem wrednych plotek, toteż obaj chłopcy stają się autsajderami i zaprzyjaźniają się, nawiązując specyficzną i silną więź. Harry, Hermiona i Ron (zwłaszcza Ron) odgrywają tutaj bardziej drugoplanowe role, podobnie jak Malfoy, który dzięki temu odgrywa jednak ważniejszą rolę niż w septalogii. A możliwość zobaczenia, jak rozwinęły się relacje Harry’ego i Dracona po wielu latach niesnasek, to kolejne interesujące doświadczenie.
Książkę można odebrać jako swego rodzaju „wehikuł czasu” – jak wspominałem wcześniej, pierwsze Pottery czytałem jako nastolatek, sztukę zaś już jako dorosły mężczyzna, ale mimo wszystko kontakt z nią przynosi tę samą ekscytację, co piętnaście lat temu pochłanianie trzech pierwszych części. Nie zgodzę się ze stwierdzeniem Julii, że forma dramatu wpłynęła negatywnie na wizualizowanie sobie wydarzeń. Chociaż kilka miesięcy temu pisałem o tym, jak wiek i ekranizacje stępiły moją wrażliwość do wyobrażania sobie świata po swojemu, to Przeklęte dziecko okazało się cudownym remedium! Nie oglądałem sztuki, nie została ona zekranizowana, więc wszystko tworzyłem w swoim umyśle na bieżąco i, niech mnie kule biją, okazało się, że wciąż potrafi kreować on ten świat! Co prawda nieco zmącony, bo zamiast Hermiony widziałem Emmę Watson, a zamiast Harry’ego Daniela Radcliffe’a, ale mimo wszystko ponownie zdziałała ta magia, która sprawia, że czytane słowa wyraźnie materializują się w głowie jako obrazy.
Harry Potter i przeklęte dziecko jako historia osadzona w magicznym świecie z całą pewnością nie jest idealna. Ma swoje wady, które podczas czytania mogą mniej lub bardziej irytować albo powodować, że zadajemy sobie pytanie: „Rowling, coś ty brała, jak to wymyślałaś?” Tym niemniej podczas czytania bawiłem się bardzo dobrze – śmiałem się, wzruszałem, zbierało mi się na wymioty od lukrowatości i ekscytowałem się wydarzeniami. W odróżnieniu od Julii, po skończeniu książki (co zajmuje około czterech godzin) mam jednak na języku słodki, jedynie leciutko cierpki smak. Co prawda ulotny, bo życie płynie dalej, ale mimo wszystko przez krótką chwilę znów czułem się jak podjarany nastolatek, czekający o północy w księgarni, żeby dostać Czarę Ognia. Myślę, że dla tej krótkiej chwili warto sięgnąć po Przeklęte dziecko bardziej, niż dla przedstawionej w nim historii, chociaż i ona ma sporo uroku, jeżeli przymknie się oko na jej wady.
Podsumowanie
Nasza ocena
Plusy:
+ główni bohaterowie
+ możliwość ponownego odwiedzenia świata Harry’ego Pottera
+ z reguły nieźle wyważone humor i dramat
+ światy alternatywne
+ mimo wszystko ekscytuje
+ może sprawdzić się jako „wehikuł czasu”
Minusy:
– nie kupuję motywu wyjściowego dla historii
– niektórzy bohaterowie stali się parodiami samych siebie
– momentami za dużo lukru