SIEĆ NERDHEIM:

Recenzja gry Wolfenstein II: The New Colossus

Wiele wskazuje na to, że rok 2017 w branży gier komputerowych może zostać zapamiętany jako należący do udanych kontynuacji. Jakby nie patrzeć, otrzymaliśmy ich w ostatnich tygodniach całkiem sporo, w tym m.in. South Park: The Fracuted but Whole, Destiny 2, Assassin’s Creed: Origins, Divinity: Grzech pierworodny II… Jedynie Mass Effectowi: Andromedzie jakoś nie do końca się udało. Wolfenstein II: The New Colossus na szczęście idzie tą samą drogą, co gry z tej pierwszej kategorii. Podobnie jak w przypadku recenzowanego niedawno sequela Kijka Prawdy, jego twórcy postawili na prostą, ale sprawdzoną metodę – weź to, co zagrało w „jedynce” i postaraj się ulepszyć to, co jeszcze można.

Gra rozpoczyna się dokładnie w tym samym momencie, w którym kończy się The New Order. Blazkowicz zostaje uratowany ze sztabu Trupiej Główki przez członków Kręgu z Krzyżowej. Odnosi jednak przy tym poważne obrażenia i na kolejne pół roku zostaje wyłączony z użytku. Jego rekonwalescencję przerywa atak nazistów na skradzioną w „jedynce” łódź podwodną Młot Ewy, która stała się ruchomym centrum operacyjnym bojowników o wolność. Okazuje się, że miejsce Strassego jako prawej ręki Hitlera zajęła Irene Engel, chcąca zemścić się na Blazkowiczu i Kręgu. Podczas ataku na kryjówkę ginie bliska Blazkowiczowi osoba, co wywołuje w nim traumę i po części odbiera mu chęci do życia. Czasu na żałobę jest jednak niewiele – Blazko przywdziewa pancerz wspomagany i wyrusza do Stanów Zjednoczonych, żeby skontaktować się z tamtejszymi niedobitkami ruchu oporu i wzniecić rewolucję w swoim rodzinnym kraju.

Jak można było się spodziewać, Wolfenstein II, tak jak poprzedniczka, nie jest strzelanką w stylu Battlefieldów, do której fabułę raczej dopisuje się do rozgrywki na samym końcu. Tutaj bardzo duży nacisk położono na historię, na rozwinięcie postaci Blazkowicza i jego towarzyszy, jak również na relacje pomiędzy nimi. Gra na pewno nie spodoba się tym, którzy narzekali, że The New Order jest nudny, bo za mało w nim strzelania, a za dużo przerywników i gadania. W The New Colossus jest tego chyba jeszcze więcej – twórcy chwalili się przed premierą, że zrealizowano na jego potrzeby około trzech godzin filmików. Najczęściej przewijającym się w nowej odsłonie motywem, nie licząc walki z nazistami, jest rodzina – dowiadujemy się o dzieciństwie i rodzicach Blazko, a i on sam mierzy się z tym, że niedługo zostanie ojcem. Warto również pochwalić aktorów, którzy ponownie świetnie się spisali, tworząc bardzo przekonujące kreacje.

Warto pamiętać, że za jednym podejściem nie poznamy wszystkiego, co oferuje gra – już na samym początku musimy ponownie podjąć wybór, który podejmowaliśmy w pierwszej części: Wyatt czy Fergus? Z jednej strony daje nam to unikatową broń, której nie zdobędziemy w inny sposób, z drugiej – wpływa w jakimś stopniu na fabułę. Kiedy mamy w drużynie Wyatta, wiele dialogów i przerywników różni się od siebie diametralnie niż wtedy, kiedy mamy Fergusa. Nie jest to rozwiązanie z kategorii „dwie postacie, każda ma te same dialogi i przerywniki” – Wyatt i Fergus różnią się od siebie charakterem, nastawieniem, temperamentem i doświadczeniem, tak więc również różnice pomiędzy nimi, nawet jeżeli nie mają wpływu na fabułę jako taką, są jednak zauważalne i wpływają w pewnym stopniu na postrzeganie przedstawionej w grze historii.

Całkiem nieźle sprawdza się wykreowany przez Szwedów świat. W końcu trafiamy do USA, a czy jest lepszy sposób na zapoznanie gracza z tym państwem, niż na dzień dobry rzucić go na ruiny Manhattanu, na który naziole spuścili bombę atomową, zmuszając tym samym Amerykanów do kapitulacji? Miejscówki, które przyjdzie nam odwiedzić, są na szczęście tak samo zróżnicowane i interesujące jak w The New Order, a dla tych, którzy chcą jeszcze bardziej zagłębić się w historię, przygotowano całą masę listów i artykułów z gazet porozrzucanych po mapach. Lubiący poznawać opowieść często będą się też zatrzymywali, żeby posłuchać rozmów postaci niezależnych, które jeszcze bardziej rozbudowują wiedzę o świecie. A naprawdę warto to robić, bo czasem tylko w ten sposób można się dowiedzieć czegoś, co może i nie przyda nam się przy fabule, ale samo w sobie jest ciekawe.

Pod względem mechaniki, The New Colossus nie różni się znacząco od poprzedniczki. Przeniesiono z niej w zasadzie wszystkie rozwiązania, w tym możliwość korzystania z dwóch broni na raz, dodając tylko kilka usprawnień. Ot, przykładowo w połowie gry możemy wybrać dla Blazkowicza jedno z trzech ulepszeń, które pozwoli nam wysunąć szczudła czy skurczyć się, umożliwiając sprawniejsze przemieszczanie się. Lokacje oczywiście upstrzone są znajdźkami – wycinkami, płytami, listami, kartami gwiazd, złotem itd. Chociaż twórcy ponownie starali się zaproponować graczom ciche podejścia, tak naprawdę nie mają one, przynajmniej moim zdaniem, sensu. Raz, że nie tego raczej oczekujemy po grze mającej w nazwie Wolfenstein, a po drugie – każda taka próba i tak zawsze prędzej czy później kończy się rozwałką. Nawet jeżeli jakoś uda nam się jakimś cudem po cichu wyeliminować wszystkich wrogów, to i tak koniec końców trafimy na przerywnik filmowy czy oskryptowane wydarzenie, które zmusi nas do gry „na Rambo”.

Nowością są także „misje poboczne” – zabijając dowódców, możemy zebrać z ich ciał szyfry Enigmy, a potem na pokładzie Młota Ewy spróbować je złamać (co aktywuje minigrę w łączenie „klocków”), żeby poznać położenie überdowódców. Są to aktywności całkowicie opcjonalne, ich wykonywanie wydłuża jednak trochę grę. A ta, na dobrą sprawę, jest tylko nieco dłuższa niż „jedynka”. Rozglądając się dokładnie po lokacjach, próbując znaleźć wszystkie sekrety, wysłuchując wszystkich dialogów i nie pomijając żadnych przerywników, ukończenie gry na średnim poziomie trudności zajęło mi około piętnastu godzin. Jeżeli ktoś będzie pomijał filmiki i zignoruje eksplorację otoczenia, niczym w Battlefieldzie biegnąc tylko w kierunku znacznika i eliminując wrogów, ukończenie zajmie mu prawdopodobnie o połowę miej czasu. Ale to zależy też od poziomu trudności – najłatwiejszy nie stanowi żadnego wyzwania dla osób obeznanych z shooterami, a najwyższy może momentami napsuć krwi, chociaż mimo wszystko nie jest to coś, z czym doświadczony gracz sobie nie poradzi.

Ma się rozumieć, że nie jest to gra pozbawiona wad. Przede wszystkim: nie do końca sprawdza się pod względem technicznym. Chociaż zgodnie z opisami wydawcy powinienem liczyć na pomiędzy 30 a 60 klatek na sekundę w rozdzielczości Full HD na ustawieniach ultra (wcale nie najwyższych, bo są jeszcze dwa wyższe), to jako użytkownik geforce’a w rzeczywistości często doświadczałem dłuższych zwiechów nawet na mininalnych. Sytuację co prawda poprawiły zaktualizowane sterowniki, ale tak czy siak użytkownicy kart Nvidii mogą jeszcze borykać się z problemami.

Inna dość irytująca przypadłość dotyczy niestety fabuły. Twórcy za wszelką cenę chcieli nadać Blazkowiczowi jakichś ludzkich cech, więc przez sporą część gry przeżywa on śmierć pewnej osoby. I może byłoby to w porządku, gdyby nie to, że to przeżywanie polega na tym, że w najmniej spodziewanych momentach zaczyna rzucać do siebie tekstami typu „Daj mi swoje skrzydła, żebym nie upadł”, „Dodaj mi sił”, „Jesteś tam jeszcze i czuwasz nade mną?” Nie wiem, kto odpowiada za te suchary i uznał, że to będzie fajnie rozwijało postać, ale niestety – nie rozwija. Razi swoją czerstwością i zpupizmem i można odnieść wrażenie, że niekiedy bawi nawet bardziej niż przygotowane przez twórców dość liczne momenty komediowe, mające rozluźnić gęsty klimat.

Podobnie jak w przypadku Dishonored 2, gra nie jest łaskawa dla graczy nieznających angielskiego. Co prawda początkowo miała zostać wydana z polskim dubbingiem, ale Bethesda ostatecznie zrezygnowała z tego pomysłu, Polacy są więc skazani na napisy. I nie mam z tym problemu przy dialogach po angielsku, bo nie potrzebuję do nich napisów, ale ponieważ słabo znam niemiecki, to były mi potrzebne przy tym języku. Nie wiem, co kierowało twórcami, kiedy zdecydowali się, żeby użyć maciupeńkiego Ariala. Tym bardziej, że czcionka niemal całkowicie pozbawiona jest obwódki, co w połączeniu z jej kolorem sprawia, że ten maczek nierzadko zlewa się z obrazem. Osoby, które nie znają ani angielskiego, ani niemieckiego, a dodatkowo mają słabszy wzrok, chyba raczej powinny odpuścić sobie tę grę.

Mimo pewnych niedociągnięć, Wolfenstein II: The New Colossus spełnił moje oczekiwania, a oczekiwałem niewiele, „tylko” gry równie dobrej co The New Order. W ogólnym rozrachunku oznacza to, że mamy do czynienia z grą naprawdę dobrą i przyjemną. Z jednej strony mamy dobrą mechanikę (przynajmniej strzelania i walki, bo skradania niekoniecznie), a z drugiej – duży nacisk położony na fabułę i postacie. Osobom, którym spodobała się „jedynka”, „dwójka” również przypasuje. Ci, którzy uznali, że za dużo w niej gadania i filmików, a za mało strzelania, albo wolący raczej mniej rozbudowane strzelaniny w stylu Battlefieldów czy Call of Duty, raczej nie znajdą tutaj nic dla siebie. No chyba że wciskanie przycisku odpowiedzialnego za pomijanie filmików uznają za QTE. Ja jednak czekam cierpliwie na Wolfenstein II z nadzieją, że MachineGames ponownie wyjdzie ze starcia z nazistami z tarczą.

SZCZEGÓŁY:

Tytuł: Wolfenstein II: The New Colossus
Platformy: PC / PS4 / XONE
Producent: MachineGames
Wydawca: Bethesda Softworks
Gatunek: first-person shooter
Premiera: 27 października 2017

Nasza ocena
8/10

Podsumowanie

Plusy:
+ mechanika walki
+ świetny dubbing
+ dobrze zaprojektowane lokacje
+ duży nacisk położony na fabułę i postacie
+ ciekawe realia, dodatkowo rozwijane przez znajdźki i podsłuchane dialogi

Minusy:
– niektóre rozwiązania fabularne trochę drażnią
– może sprawiać problemy na kartach Nvidii
– jeśli nie znasz niemieckiego albo angielskiego, ta mikroskopijna czcioneczka często zlewająca się z tłem będzie cię nawiedzała w koszmarach

Sending
User Review
4 (1 vote)

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Jacek „Pottero” Stankiewicz
Jacek „Pottero” Stankiewiczhttps://swiatthedas.wordpress.com/
Jak przystało na reprezentanta rocznika 1987, jestem zgrzybiałym dziadziusiem, który doskonale pamięta szczękopady, jakie wywoływały pierwsze kontakty z „Doomem”, a potem z „Quakiem” i „Unreal Tournament”. Zapalony gracz z ponaddwudziestopięcioletnim doświadczeniem, z uwielbieniem pochłaniający przede wszystkim gry akcji, shootery i niektóre RPG. Namiętny oglądacz filmów i seriali, miłośnik Tarantina, Moodyssona i Tromy, w wolnej chwili pochłaniacz książek i słuchowisk, interesujący się wszystkim, co wyda mu się warte uwagi. Dla rozrywki publikujący gdzie się da, w tym m.in. czy w czasopismach branżowych. Administrator Dragon Age Polskiej Wiki.
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki