SIEĆ NERDHEIM:

Rzuć, wykreśl, podbij! Recenzja gry Twilight: Inscription

Kiedy dowiedziałem się o grze Twilight Inscription, to moje pierwsze skojarzenie nie było zbyt pozytywne. Delikatnie mówiąc, nie jestem fanem serii Zmierzch. Oczywiście owa gra planszowa z wampirami świecącymi się jak diamenty nie ma nic wspólnego. Co więcej – nie jest to pierwsza odsłona tej gry, a wejście w świat Twilight Imperium, czyli można powiedzieć, jest to taki spin-off pierwowzoru. Czy dla osoby, która nie grała w podstawkę, a lubi gry strategiczne, nie będzie to rozrywką niekompletną?

Otóż nie! Powiem więcej – nabrałem ochoty po tych paru partiach, aby wejść jeszcze bardziej w to uniwersum. Zacznijmy jednak od tego, jakiego typu Twilight jest grą i co może zaoferować graczowi. Mamy przed sobą strategiczną wykreślankę turową, w którą można grać nawet samemu, wykorzystując model SI, czyli sztucznej inteligencji. Ciekawa alternatywa dla introwertyków czy osób samotnych, jednak ja i tak proponuję rozgrywkę w minimum trzy osoby, bo wtedy są prawdziwe emocje.

Omówmy zasady! To zdecydowanie najbardziej upierdliwa część gier planszowych. Nie dość, że trzeba samemu ogarnąć co i jak, to jeszcze zebraną wiedzę przekazać graczom. Oczywiście idealnym rozwiązaniem jest zebranie ekipy, która wie co i jak. Troszkę trzeba poczytać, jednak nie jest to oczywiście fizyka kwantowa, a gdybyśmy chcieli rozegrać szybką partię, to wydawca dorzucił również „szybki start”, czyli zasady w wersji soft. To, o czym warto wiedzieć przed rozgrywką, to fakt, że będziecie potrzebować trochę miejsca. Sugeruję rozłożyć się na podłodze, bo mniejsze stoły nie wchodzą w grę, nawet rozgrywka dla jednej osoby pochłania bardzo dużo miejsca. Twilight Inscription to tytuł nawet dla ośmiu graczy i szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie, gdzie mógłbym pomieścić tyle osób wraz z rozłożonymi planszami. Poniższe zdjęcie prezentuje, jak wygląda idealne rozłożenie wszystkich elementów tej dosyć złożonej gry.

Twilight
fot. Rebel

Przejdźmy w końcu do zasad! Naszym celem jest zdobycie jak największej liczby punktów i zdobycie dominacji w galaktyce. Pionków nie ma, ale za to są cztery szczegółowe plansze, sześć niepospolitych kostek do gry, wiele różnych kart i ścieralne mazaki. Ten ostatni element jest kluczowy, bo bez niego po prostu nie sposób ogarnąć, co już zdobyliśmy. Rozgrywkę zaczynamy od poukładania w odpowiednich miejscach wszystkich kart, wylosowania swojej rasy spośród aż 24, z czego każda ma inny wpływ na nasz rozwój. Początek gry jest taki sam – bez dobrej nawigacji ani rusz i właśnie od planszy Nawigacja zaczynamy naszą przygodę. To na niej będziemy przemierzać kosmos, zdobywać kapitały czy uzyskiwać dostęp do korytarzy nadprzestrzennych. Dzięki kolekcjonowaniu kolejnych planet gracz może przenieść się na kolejną planszę – Ekspansję. Następne dwie to Przemysł oraz Wojskowość. Odpowiednie wydawanie kapitałów, planowanie rozwoju i określanie w głowie, w co najlepiej inwestować, to ważna część rozgrywki. Często takie decyzje pochłaniają dużą część czasu, ale na szczęście inni gracze nie będą zmuszeni czekać na swoją kolej. Co runda następuje odsłonięcie kolejnej karty etapu, która mówi nam, co w danej kolejce się wydarzy. Analizujemy odsłonięte informacje, rzucamy kośćmi i… mazaki w dłoń! Zaznaczamy na naszych planszach podjęte przez nas decyzje.

Twilight
fot. Rebel

Nie będę opisywał wszystkich meandrów gry, bo jest ich całkiem sporo, ale cel jest jeden – zdobyć jak najwięcej punktów na wszystkich kartach, co oznacza dominację w świecie Twilighta. Szczerze mówiąc, nie grywałem w zbyt dużą liczbę gier typu roll-and-write, ale ta pochłonęła mnie bez reszty. Rozegrałem parę partii w różnych trybach: solo, na dwie osoby oraz cztery. Jak dwa pierwsze są do siebie właściwie podobne, bo wykorzystują model SI, to trzeci jest zdecydowanie najbardziej angażujący. Sporo myślenia, dużo opcji i zważając na to, że mamy aż 24 karty z rasami, to dużo różnych kombinacji przed nami. Gra nie powinna szybko się znudzić, tym bardziej jak będziemy obierać różne taktyki. Element walki między graczami to zdecydowanie jeden z ważniejszych momentów rozgrywki, ale też nieco ograniczony przez twórców. Kiedy już wybudujemy sobie chatę na 200 m2 i zaprosimy 7 znajomych, to pole walki zostanie mocno ograniczone. Zasady są takie, że operacje zbrojne odbywają się jedynie z graczem po naszej prawej lub lewej stronie. Przy trzech osobach nie ma to znaczenia, ale gdy jest nas więcej, to mamy pewne obostrzenia.

Od strony technicznej Twilight jest cudownie opakowany. Plansze i karty są szczegółowe, kości wyjątkowe, a używanie mazaków to czysta przyjemność. Posiadają gumkę do zmazywania, ale polecam jednak ściereczkę – szczególnie na koniec rozgrywki. Pewnym ich minusem jest to, że nie będą nieśmiertelne. W końcu wkład się wyczerpie, a my będziemy zmuszeni do poszukiwania odpowiedniego koloru w sklepach, bo ich barwa też jest odpowiednio dopasowana do ciemnej planszy i może być trudno dobrać taką samą. Generalnie jednak myślę, że starczy nam na bardzo, bardzo dużo skreśleń.

Twilight
fot. Rebel

Pomimo tego, że było to dla mnie pierwsze starcie ze światem Twilighta i również nie jestem wyjadaczem, jeśli chodzi o ten typ gier, to bawiłem się świetnie. Jak udało mi się wyczytać, Twilight Inscription to wersja soft Imperium, zarówno jeśli chodzi o cenę, jak i ilość miejsca oraz zasad. I podstawowa zmiana – Inscription to przede wszystkim wykreślanka. Ja jestem ciekawy tego uniwersum, bo poza tym, że wykonanie jest bardzo ładne, to opisy ras i fragmenty historii są tak inspirujące, że chętnie zagrałbym w poprzednią odsłonę. Jak nieco narzekam na ilość miejsca, to pod Imperium naprawdę potrzebuję jakiegoś hangaru. Finalnie – 8/10 i gorąco polecam fanom gier strategicznych.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł:
Twilight: Inscription
Wydawca: Rebel
Autor: James Kniffen
Typ: strategiczna

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Marcin Gontarski
Marcin Gontarski
Ponton lubi pisać i rozmawiać o kinie, o serialach, o popkulturze. W życiu osiągnął zawodowy spokój - pracuje jako kinooperator w warszawskim kinie Iluzjon, gdzie poza nośnikami cyfrowymi ma okazje wyświetlać filmy z taśmy 35mm. Tą wiedzą również lubi się dzielić. W chwilach wolnych gra na PS4, pije piwo oraz marzy o tym, aby spotkać Stevena Spielberga i Petera Stormare'a. Pocieszna mordeczka, która kocha Star Wars, Blues Brothers i Cinema Paradiso. Znalazł swój Nerdheimowy,, redakcyjny dom :) Dojrzał do tego, aby założyć własnego bloga i tak sobie dzierga swoje przemyślenia i publikuje swoje opinie.
Kiedy dowiedziałem się o grze Twilight Inscription, to moje pierwsze skojarzenie nie było zbyt pozytywne. Delikatnie mówiąc, nie jestem fanem serii Zmierzch. Oczywiście owa gra planszowa z wampirami świecącymi się jak diamenty nie ma nic wspólnego. Co więcej – nie jest to pierwsza odsłona...Rzuć, wykreśl, podbij! Recenzja gry Twilight: Inscription
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki