SIEĆ NERDHEIM:

Nieśmiertelne miasto zaprasza każdego. Recenzja gry planszowej Carcassonne

KorektaJustin
Okładka wydania „Big Box” – podstawowa gra i jedenaście rozszerzeń.

Chyba każda osoba interesująca się planszówkami prędzej czy później zwróci uwagę na błękitne pudełko z charakterystyczną (również błękitną) iglicą wieży. Bądź zauważy w knajpach ludzi układających na stołach tekturowe kafelki i rozkładających po nich figurki małych ludzików. Jest powód, dla którego Carcassonne utrzymuje taką popularność po ponad dwóch dekadach od debiutu!

Oczywiście nie mówię o francuskim mieście, a o planszowej grze autorstwa Klausa-Jürgen Wrede, która wzięła nazwę od słynnej twierdzy. Założenia są tak proste, że mieszczą się na tyle pudełka: w swojej turze gracze układają kwadraciki mające oddawać mury tytułowej miejscowości z przyległościami i stawiają na nich swoich podwładnych. Gdyby skompresowano jeszcze trochę miejsca na opakowaniu, to i instrukcji nie trzeba by drukować. Oczywiście żartuję, bo zasady są banalne, ale mają swoje niuanse. Każdy z graczy dysponuje siedmioma podwładnymi reprezentowanymi przez pionki, powszechnie zwane meeplami (mieszanka słów „my people”).

Moje wydanie z 2014 – 72 kafelki, 45 pionków, z czego piątka to opaci.

W swojej kolejce musimy dociągnąć i położyć na mapie żeton, na który możemy oddelegować ludka, aby wypełniał jedną z dostępnych ról. Te są cztery i korespondują z elementami mapy. W miejskich mury będziemy obsadzać rycerzy, na drogach zbójników, w klasztorach zasiedzą się mnisi, a na zielonych polach pracują rolnicy. Kontrola każdego elementu jest punktowana i im go więcej w naszej władzy, tym lepiej. Jedyny warunek: nie możemy ustawić meepla tam, gdzie już znajduje się cudzy. Prawda, że łatwe? Żeby jednak za różowo nie było, kawałki mapy dobieramy losowo, a przeciwnicy przecież też nie będą ułatwiać nam zadania.

Chociaż jest ograniczenie przy stawianiu robotników, możemy przyczaić się i dobudować z czasem do cudzej konstrukcji. Zupełnie normalne jest, że gdy jeden gracz buduje ogromną metropolię, to na jej obrzeżach gdzieś czają się w zaułkach konkurencyjni rycerze, tylko oczekujący na doczepienie. Przy sporze o terytorium decyduje liczba meepli kontrolujących teren i tę samą taktykę może zastosować obrońca, aby upewnić się, że Frankensteinowe miasto (umówmy się, projekty urbanistyczne wychodzą w grze bardzo dzikie) pozostanie w jego rękach. Tak samo walczy się o drogi. Jeśli uda się zamknąć architekturę w spójną całość (otoczyć ciągłą linią murów) lub doprowadzić drogę od jakiegoś startu do końca, to nasze ludki zbierają punkty i wracają do rezerwy. Przelicznik to jeden punkcior za kawałek trasy i dwa za fragment osady plus bonusy za symbole tarcz. Z klasztorami jest nieco inaczej, bo te należy otoczyć możliwie najpełniej kafelkami – podliczamy wtedy wszystkie przylegające płytki (czyli maksymalnie 8 punktów). Wszystkie nieukończone twory sumujemy także na koniec gry. Konkretne sytuacje mogą wymagać doprecyzowywania, ale instrukcja wszystko klarownie wyjaśnia.

Opat zasuwa z łopatą, a mnisi wyciskają punkty.

Wyjątkiem są rolnicy. Z mojego doświadczenia chłopki-roztropki to tak naprawdę ninja ukryci w wysokiej trawie, bo podlicza się ich dopiero na końcu zabawy i potrafią gruchnąć sporą sumą punkciorów. W przeciwieństwie do reszty pomagierów, rolnicy dosłownie leżą na zielonej łączce, ale nie z lenistwa, a dlatego, że nie wracają do rezerwy. Punktują za każde ukończone miasto w zasięgu pól, na których harują. Faktyczny zasięg takiego cwaniaka bywa zwodniczy i warto to mieć na uwadze. Jak zapewne widzicie, darzę rolników z Carcassonne swoistą sympatyczną nienawiścią. Bo nie ma to, jak być dumnym z postawienia sieci klasztorów obok siebie tylko po to, by twój sukces przyćmił jakiś typek leżący brzuchem do góry na drugim końcu mapy, któremu właśnie otworzyło się zieloną autostradę do każdego miasta w grze.

Sieć klasztorów? Miasta w liczbie mnogiej? Można zapytać, jak duża jest ta gra? Otóż tak duża, jak tylko zapragniecie. Lub inaczej, bardziej pragmatycznie: ile wam powierzchni starczy. Oprócz tego, że zawsze jest kafelek początkowy (z odmiennym rewersem) i zasady każą zachowywać ciągłość krajobrazu, to hulaj dusza, piekła nie ma. Możecie rozbudowywać się w każdym kierunku i dopóki nie skończą się płytki. Jest to jednocześnie mój jedyny poważny zarzut do tej gry, bo nie nadaje się na każdy stół i wymaga trochę wolnej powierzchni lub przyjacielskiej umowy, że nie uciekamy na siłę w kąty i nie próbujemy wykorzystać krawędzi na swoją korzyść. Zwykle koniec budowy następuje po nieco ponad pół godzinie, choć wbrew pozorom – gdy więcej graczy to może i szybciej rozrasta się plansza, ale jest tym więcej dumania i kombinowania z układaniem terenu (oraz podkradaniem cudzego).

Mapce poszło trochę w boczki, ale środka to nikt nie chce wypełniać.

Zasady gry da się wyjaśnić w pięć minut, a do stołu może zasiąść każdy. Chociaż na pudełku widnieje zalecenie wiekowe od siedmiu lat, myślę, że bez kłopotu znajdą się młodsze dzieciaczki, które wszystko złapią w mig (może tylko będą potrzebowały wsparcia przy liczeniu punktacji). Carcassonne jest też przejrzyście i atrakcyjnie wydane. Meeple występują w pięciu kolorach i przyjemnie się je układa w stosy. Kafelki są duże i pełne detali, jak np. radosne świnki w chlewiku. Tor zwycięstwa wpisuje się w estetykę całości i jest przejrzysty. Równie czytelna jest rozkładana, skromna instrukcja. Moja wersja ma wykładkę w środku, gdzie wchodzi cała zawartość, a jeszcze zostaje miejsce. Łatwo tylko zgubić punkt startowy – dlatego polecam go trzymać w oddzielnym woreczku strunowym. Uważny czytelnik pewnie już zauważył słowa „podstawowe” i „moja wersja”. Cóż, w chwili, kiedy to piszę, gra ma dwadzieścia dwa lata na karku, co przekłada się na liczne wydania oraz rozszerzenia.

Sam mam pudełko z 2014 roku, gdzie w zestawie był minidodatek „opat”. Ten specjalny meeplek w czapce jest tylko jeden dla każdego gracza. Możemy go ustawiać w zastępstwie mnicha w klasztorze albo kazać mu zająć się ogrodnictwem. Sadzenie kwiatków punktuje się identycznie jak przesiadywanie w kościele, ale tylko szpiczasty jegomość może się nimi zajmować. Ogrody miałem już z kompletem płytek, co w mojej edycji wynosiło łącznie 72 kawałki terenu. To tylko jeden przykład dodatku. Rozszerzeń jest zatrzęsienie. Obejmują one kategorie dodające kolejne meeple i związane z tym sposoby punktowania (np. karczmy przy traktach albo duży jegomość liczący się jako dwóch), ale znajdziecie i bardziej odjechane pozycje, jak strzelanie sługami z balisty czy kontrolowanie smoka wpadającego do miasta jak dzik między parawany. Sporo się nagrałem w różne wersje Carcassonne, ale do tej pory nie zdołałem poznać wszystkich ulepszeń.

Każda tarcza w mieście to +1 punkt za pole, nawet nieukończone.

Moim zdaniem część dodatków powstała wyłącznie dla zapaleńców, bo sama podstawka wystarczy na dużo zabawy. Sam np. nie kupiłbym wspomnianego opata, jeśli nie byłby już dołączony w komplecie. Spragnieni luksusu mogą w ogóle sięgnąć po edycję jubileuszową, gdzie oprócz ładnego wydania znajdą też 104 kafelki. Przy zakupach trzeba pomyśleć o stopniu zaawansowania grających, zanim wprowadzi się nowy element. Szczególnie że jeśli korzystamy z kilku naraz, to zabawa potrafi się poważnie rozrosnąć.

Z zasadami błyskawicznymi do wyjaśnienia oraz prostą, ale wciągającą rozgrywką, Carcassonne podbije serca zarówno podczas domowych imprez jak i familijnych spotkań. Szczególnie młodszych  – w końcu meeple są fajniejsze niż minionki!

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Sebastian "Kerberos" Luc-Lepianka
Sebastian "Kerberos" Luc-Lepianka
Pod obliczami maski trifaccia kryje się student dziennikarstwa, dumny koci tata, a także pasjonat mitologii greckiej oraz wielu aspektów popkultury. Jak Cerber strzegę swojej kolekcji gier, książek, komiksów, figurek Transformersów i Power Rangers. Kiedy tylko jest szansa, oddaję się urban exploringowi z ekipą Pniak, po drodze próbując głaskać uliczne sierściuchy. Najczęściej gram z padem lub kostkami w garści. Piszę, słuchając muzyki ze starą duszą, a kawałek serca bije w Wenecji.
Chyba każda osoba interesująca się planszówkami prędzej czy później zwróci uwagę na błękitne pudełko z charakterystyczną (również błękitną) iglicą wieży. Bądź zauważy w knajpach ludzi układających na stołach tekturowe kafelki i rozkładających po nich figurki małych ludzików. Jest powód, dla którego Carcassonne utrzymuje taką...Nieśmiertelne miasto zaprasza każdego. Recenzja gry planszowej Carcassonne
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki