SIEĆ NERDHEIM:

Przepis na hit. Recenzja filmu Rocketman

KorektaLilavati

Rocketman Cover

Fanem Eltona Johna nigdy nie byłem – gdy jego piosenki leciały w radiu, to nie przełączałem stacji, ale też nie trafiały na moje playlisty. Brytyjski piosenkarz kojarzył mi się z przepisem na muzyczny hit – przewidywalną popową melodią, dobrym głosem, wpadającym w ucho refrenem, świetną produkcją i porządnymi promocyjnymi teledyskami – idealny do konsumpcji. Twórcy filmowej biografii muzyka skorzystali z tej recepty i wyszło im danie prezentujące się olśniewająco, a zarazem lekkostrawne.

Nie oczekiwałem wiele po Rocketmanie, jednak do kina szedłem nastawiony raczej pozytywnie, szczególnie po rekomendacjach Macieja i Dominika z „Watching Closely”. Zobaczywszy pierwsze ujęcie, gdzie w szarą, nudną perspektywę korytarza kliniki odwykowej wkracza skąpany w blasku dnia pomarańczowy, roziskrzony, skrzydlaty demon, pomyślałem „hmm, może być nieźle…”. I było!

Fabuła filmu spięta jest klamrą terapii grupowej, w której uczestniczy muzyk relacjonujący emocjonalnie ważne momenty ze swojego życia. Ten chwyt pozwala na przeskoki czasowe i skupienie się przede wszystkim na relacjach bohatera z innymi osobami. Wiele tu scen dialogów jeden na jeden – z samolubną matką, nieobecnym ojcem oraz wspierającą babcią, a później diabolicznym managerem (zarazem kochankiem) czy kobietą mającą wybawić piosenkarza od wszelkiego zła, a przede wszystkim z Berniem Taupinem, przyjacielem na całe życie – autorem tekstów większości hitów Eltona Johna.

Rocketman mógłby być jedynie kolejną filmową biografią wybitnego artysty zachwycającą castingiem, kostiumami, charakteryzacją i pobrzmiewającą wiązanką The Best of…. Owszem, wszystko to w filmie znajdziemy, jednak to glamowe, odlotowe sekwencje musicalowe wyróżniają obraz na tle innych, podobnych. Nie wiem, czy nie są najlepszymi od czasów Moulin Rouge! Luhrmanna. W jednej chwili przeskakujemy z realności do umowności; aktorzy, zamiast mówić o swoich emocjach – wyśpiewują je, a chronologia szaleje. Dzięki temu przeskoki czasowe są płynne – na przestrzeni jednego utworu mały Elton (wtedy jeszcze Reggie) staje się nastolatkiem, a następnie młodzieńcem o twarzy (i głosie) Tarona Egertona. Mimo zgoła odmiennych warunków fizycznych koncertowo odgrywa swój pierwowzór (pomagają mu w tym olśniewające kostiumy tudzież okulary wykonane z imponującą pieczołowitością).

Rocketman 001

Oczywiście głosy odtwórców nie umywają się do umiejętności wokalnych sir Eltona. Jednak osobista interpretacja piosenek przez aktorów przydaje im o wiele większej prawdziwości i wiarygodności – Goodbye Yellow Brick Road czy I’m Still Standing nabierają głębszego znaczenia, zyskując nowe, biograficzne konteksty odczytywania. Najbardziej zapadła mi w pamięć oniryczna, podwodna sekwencja towarzysząca utworowi tytułowemu.

Nie sposób uniknąć porównań z zeszłorocznym oscarowym Bohemian Rhapsody (w którym również maczał palce Dexter Fletcher, przejmując reżyserię po Bryanie Singerze). Biografia Freddy’ego Mercury’ego i spółki skupiała się przede wszystkim na drobiazgowym odtworzeniu realiów (z koncertem Live Aid na Wembley na czele), stanowiąc polukrowaną, nieco paździerzową laurkę dla Queen. Rocketman tymczasem nie unika trudnych tematów (seks, prochy i rock’and’roll), a główny bohater często zachowuje się jak dupek (choć nie on jeden).

Swoją drogą ciekawe, że losy estradowców toczą się właściwie podobnymi torami: poczynając od trudnych relacji z rodzicami i chęci zmiany swojego losu, odkrywania własnego talentu i pierwszych koncertów w zadymionych klubach, przez podpisanie pierwszego kontraktu, sukces i zachłyśnięcie się sławą prowadzące do upadku, aż po finałowy tryumf. Tutaj przedstawiono to sprawnie, przyjemnie dla oka i ucha, bez potknięć czy szczególnie nadętych dialogów. Jak w kolejnym przeboju sir Eltona Johna.

SZCZEGÓŁY:

Tytuł: Rocketman
Tytuł oryginalny: Rocketman
Typ: film
Gatunek: biograficzny, muzyczny
Data premiery: 31 maja 2019
Reżyseria: Dexter Fletcher
Scenariusz: Lee Hall
Zdjęcia: George Richmond
Muzyka: Matthew Margeson
Obsada: Taron Egerton, Jamie Bell, Richard Madden, Bryce Dallas Howard

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Marcin „Martinez” Turkot
Marcin „Martinez” Turkot
Jestem geekiem trzydziestego któregoś poziomu, a także niepoprawnym fanboyem Supermana. W magisterce pisałem o związkach komiksu superbohaterskiego z mitami. W życiu zajmowałem się redagowaniem czasopisma o grach fabularnych i planszowych, tłumaczeniami gier, moderowaniem forów, pisaniem tekstów dla największego polskiego portalu internetowego oraz do "Tygodnika Powszechnego". Obecnie pracuję w reklamie. Uwielbiam komiks, w szczególności frankofoński, oraz animacje wszelakiego rodzaju (może poza anime, na którym się nie znam). Od ponad 20 lat gram w erpegi. Na gry komputerowe nie starcza mi już czasu...
<p><strong>Plusy:</strong><br /> + sekwencje musicalowe <em>(Rocketman!)</em><br /> + aktorstwo Tarona Egertona<br /> + nieunikanie trudnych tematów<br /> + świetne kostiumy z lat 70. i 80. </p> <p><strong>Minusy:</strong><br /> - dość stereotypowa konstrukcja<br /> - wyświechtany motyw demonicznego managera-wyzyskiwacza </p>Przepis na hit. Recenzja filmu Rocketman
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki