SIEĆ NERDHEIM:

Recenzja filmu Resident Evil: Retrybucja

1

Po pierwsze należy uświadomić tłumaczy, szczególnie polskich tłumaczy, jak złe może być usilne przekładanie tytułów na język polski. Retrybucja? Serio? Nie szło po prostu, jak wcześniejszego Afterlife, zostawić w oryginale? No dobrze, skupmy się jednak na tytułowym dziele. Retrybucja to piąta już odsłona filmu osadzonego w świecie gier Resident Evil. Myśleliście, że czwórka była słaba? Poczekajcie na to, co reżyser postanowił upchnąć w piątce!

Już w poprzedniej odsłonie przygód Alice W.S. Anderson momentami próbował zanudzić widza na śmierć. Również w przypadku Retrybucji można powiedzieć z całą mocą: fabuła nie istnieje. O ile pierwsze trzy części były znośne i oglądało się je z lekkim uśmieszkiem i momentami kręciło głową, tak w przypadku najnowszej części filmu można już walić nią w stół.

Na początku filmu mamy scenę ataku żołnierzy na ocalałych z Arkadii (statek, na którym gromadzono zdrowych ludzi), najwidoczniej Anderson uznał, że powtórka z rozrywki (wszak na początku Afterlife wymordowano klony…) dobrze zrobi widzowi i, cóż, mocno się przeliczył. Sama scena akcji nie jest zła, jeśli jednak spróbujemy rozpatrywać to w kontekście fabularnym, wszystko się sypie. Na plus zasługuje również fakt, że całość została pokazana „od tyłu”, jednakże niestety w ogranym już przez Andersona slow motion.

Efekt ten, jak już pewnie się domyślacie, męczy (tak, męczy, bo jest go zbyt wiele) widza przez cały film. Bo na pierwszej, trwającej może za trzy, maksymalnie cztery minuty scenie, fabuła się kończy. Później bohaterowie rzucają się w wir rąbania, siekania oraz strzelaniny. Nietrudno zgadnąć, że seria z horrorem przestaje mieć cokolwiek wspólnego. Teraz to raczej filmy akcji. W dodatku kiepskie.

2

Kolejnym zabiegiem Andersona jest streszczenie fabuły poprzednich filmów w ciągu następnych trzech minut. Nie bardzo wiem, co to miało na celu, bo chyba mało kto ogląda czwarty film z serii bez choćby pobieżnego zapoznania się z poprzednimi produkcjami.

Największym zawodem okazuje się… Milla Jovovich – nie bardzo wiem, czy odgrywanie stuprocentowej zimnej suki było zamierzone czy nie, pewne jest, że postać Alice przez niemal cały film ma jeden wyraz twarzy, który można określić tylko tak: resting bitch face.

Podobnie jest z resztą aktorów. Jakby tego było mało, Anderson po prostu zabija suchymi, martwymi wręcz dialogami, brnąc w serię pościgów, niezbyt mądrych strzelanin oraz przesytu techniki 3D.

Już w przypadku poprzedniej części można było zarzucić reżyserowi to, że usilnie starał się wpychać do filmu postaci znane nam z gier. Nie inaczej jest i tym razem. Mamy więc Adę Wong, gdzieś w tle pojawia się też Leon S. Kennedy i tu, uwaga!, Leon i Ada nawet przypominają wyglądem postaci z gier, co jest sporym sukcesem. I na tym plusy się kończą.

Ta część w niczym nie przypomina poprzednich odsłon serii. O ile w Afterlife można było pochwalić fakt pokazania brudnej, płonącej rzeczywistości świata postapo, tak w tym wypadku wrażenie sterylności nie odstępuje nawet na krok.

3

Niestety reżyser uznał również, że dobrym pomysłem będzie wskrzeszenie części bohaterów znanych z poprzednich odsłon w zasadzie dlatego, że nikt nie odpowiedział nie zadał sobie trudu, by powiedzieć, dlaczego będzie to złe. Poza tym Alice musi niańczyć nie do końca swoje dziecko i resztę „zmartwychwstałych” bohaterów. Może Anderson uznał, że widz przychylniej spojrzy na serię, jeśli zobaczy znanych i lubianych bohaterów. Otóż nie. A, jeszcze jedno: jeśli fani gier liczą na to, że chociaż Nemezis będzie dobrze wyglądał… to tak, będzie dobrze wyglądał, ale skończy żałośnie. Nie liczcie na wiele, naprawdę.

Całość byłaby znośna jako niewymagająca specjalnego myślenia siekanka, gdyby nie to, że na koniec widzowi serwuje się taki cliffhanger, po którym ma się ochotę wyrzucić telewizor za okno. Sztampa, sztampa, sztampa. Niestety nie przybliżę więcej tego, co tak strasznego dzieje się na końcu, chcąc uniknąć ogromnego spoilera. W każdym razie Anderson w zasadzie wyważa otwarte drzwi, łopatologicznie uświadamiając widza (czy raczej grożąc mu), że to jeszcze nie koniec i szósta część z pewnością powstanie.

Już się boję.

Ocena: 2/10

Plusy
+ niezłe 3D
+ na szczęście się kończy

Minusy
– brak fabuły!
– to nie ostatnia część serii
– ponownie wciskanie bohaterów z gier
– drętwe dialogi
– przesyt slow motion
– żenujący cliffhanger na końcu

Autor: Deneve

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
1 Komentarz
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
sds
sds
2 lat temu

Dla mnie to streszczenie miało sens. Poprzednie części widziałem ze 2 lata temu i nie zamierzam ich oglądać po raz drugi.

Izabela „Deneve” Ryżek
Izabela „Deneve” Ryżek
Studiowałam archeologię, ale nasze drogi w końcu się rozeszły. Wannabe redaktor, pisarka po godzinach. Bloguję, gram, czytam, oglądam. Prawdopodobnie nie starczy mi życia na nadrobienie papierowo-ekranowych zaległości. Kocham fantastykę, kryminały, thrillery. Gdybym mogła być postacią z gry, byłabym Bulbasaurem.
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki