Obecnie zarówno wytwórnie filmowe, jak i deweloperzy oraz wydawcy gier, chcą wycisnąć jak najwięcej z popularności elektronicznej rozrywki. Chociaż kombinują niczym konie pod górę, jak dotąd nie udało się jeszcze stworzyć takiej egranizacji, która dogodziłaby każdemu, a zyski z nich są dla producentów raczej niesatysfakcjonujące. Dawno temu, zanim jeszcze gry komputerowe zostały uznane przez mainstream, Eidos i Paramount próbowały uszczknąć coś na popularności Lary Croft.
Zdaję sobie sprawę, że filmowy Tomb Raider średnio raz do roku powtarzany jest przez którąś z ogólnodostępnych telewizji, jednak unikam tego wynalazku jak mogę. Film po raz ostatni oglądałem w kinie, szesnaście lat temu, i już wtedy uznałem go za chałę. Po latach postanowiłem do niego wrócić i zweryfikować, czy nadal jest tak zły, jak go zapamiętałem.
Tomb Raider cierpi na tę samą przypadłość, co większość egranizacji: mizerną fabułę. Powiedzmy, że sam jej zarys jest taki sobie i można by było na nim osadzić jakąś ciekawą opowieść, jednak scenariusz jest po prostu idiotyczny. Lara na prośbę ojca ma ochronić świat przed zakusami Iluminatów i uniemożliwić im skorzystanie z Trójkąta Światła, tym samym nie dopuszczając do tego, żeby przejęli kontrolę nad światem. A co robi nasza bohaterka, kiedy jej były chłopak podaje Iluminatom błędne rozwiązanie? Oczywiście informuje ich o tym i podaje prawidłowe. Gdyby się nie odzywała, Bardzo Źli Ludzie™ musieliby czekać kolejne pięć tysięcy lat, co dałoby Larze dość czasu na odzyskanie zegara i, ja wiem? Rozebranie go na części, zalanie ich w betonowych blokach dwadzieścia na dwadzieścia metrów i zatopienie w różnych miejscach świata na dnie oceanu? W końcu jest bogata, więc takie przedsięwzięcie to dla niej pikuś.
Mimo dziurawego scenariusza, filmowy Tomb Raider przedstawił światu nową biografię Lary Croft, która w późniejszych latach została wykorzystana przez Crystal Dynamics. Nie była ona już wydziedziczoną przez rodziców panną, a szlachcianką z tytułem, której oboje rodzice zginęli. Film dał kolejnym grom coś jeszcze: wygląd rezydencji Croftów i jej układ, przeniesiony w mniejszym lub większym stopniu do Tomb Raider: Legendy i Underworld.
Czego by nie mówić o fabule, film – nawet mimo szesnastu lat na karku – okazuje się być całkiem ładny. Chodzi nie tyle o efekty specjalne, z których część dość wyraźnie się już zestarzała i może kłuć w oczy, co o lokacje. Wspomniana wcześniej Croft Manor świetnie wpasowuje się w życiorys Lary jako szlachcianki, ale przyjemne dla oka są również miejsca potencjalnie najważniejsze: grobowce, Syberia czy kambodżańska dżungla. Nieźle prezentują się również bohaterowie – nie przepadam za Angeliną Jolie i, w odróżnieniu od większości fanów, uważałem ją za słaby odpowiednik Lary, jednak po latach wydaje się nawet całkiem nieźle pasować. Aktorkę warto pochwalić tym bardziej, że przed wejściem na plan przeszła katorżniczy trening, podczas którego rzekomo rozważała porzucenie roli, a kiedy już rozpoczęły się zdjęcia, sama wykonywała wiele ewolucji kaskaderskich. No i nie można zapominać o tym, że same sceny akcji też zostały zrealizowane dość przyzwoicie i do dzisiaj mogą cieszyć oko.
Chociaż można psioczyć na scenariusz, doceniam to, że twórcy z pewną „nabożnością” podeszli do kwestii tego, co w filmie powinno się znaleźć. Pomijam tutaj może wątek romantyczny, bo znana nam Lara nigdy specjalnie nie angażowała się w romanse, ale nie licząc tego, w produkcji znalazło się wszystko to, co polubiliśmy w grach. Warkoczyki, dwa pistolety, zadziorność głównej bohaterki, nieludzkie akrobacje, złe organizacje, grobowce i świątynie – elementy, które fani kojarzą z serią (a przynajmniej z jej starymi odsłonami), są obecne w filmie i starano się wprowadzić je tak, żeby nie sprawiały wrażenia upchniętych na siłę, a raczej jako integralna części historii. To się mimo wszystko ceni, bo nieraz w przypadku egranizacji bywało tak, że ich twórcy nie mieli pomysłu na to, jak zawrzeć w filmie charakterystyczne elementy gier, więc po prostu ich zabrakło. Bez wątpienia jest to zasługa tego, że same gry z serii Tomb Raider są dość filmowe, inspirowane w końcu Indianą Jonesem, więc przeniesienie tego na ekran nie było jakoś znacząco trudne.
Przez szesnaście lat wzbraniałem się przed oglądaniem recenzowanego filmu ponownie, mając w pamięci wrażenia czternastolatka, który wyszedł z kina, będąc nim wielce zniesmaczony. Powróciwszy do niego po tak długim czasie okazuje się jednak, że nie było to przeżycie aż tak bolesne. Pewnie, pod względem fabularnym film jest idiotyczny jak but z lewej nogi, ale mimo wszystko spodobał mi się ze względu na dość niezłą realizację oraz sensowne wprowadzenie do niego elementów znanych z gier. Być może jest to wynikiem tego, że przez ten czas obejrzałem znacznie więcej naprawdę fatalnych egranizacji, w tym m.in. wszystkie wypociny Uwego Bolla, przy których pierwszy Tomb Raider jawi się niczym jakieś objawienie. Jako film jest to więc produkcja przeciętna, ale jako ekranizacja gry prezentuje mimo wszystko znacznie wyższy poziom.
Nasza ocena
Podsumowanie
Plusy:
+ scenografie
+ postać Lary
+ umiejętne wplecenie w film motywów charakterystycznych dla gier z serii
Minusy:
– idiotyczny scenariusz
– część efektów specjalnych brzydko się już zestarzała
Czy chciałbyś dołączyć do bractwa iluminatów, aby stać się bogatym i sławnym oraz zarabiać 1 milion dolarów jako nowy członek i 500 000 dolarów miesięcznie? jeśli tak, wyślij wiadomość do naszego czcigodnego Wielkiego Mistrza (Lorda Christophera) przez WhatsApp pod numerem +2348054779589 w celu inicjacji online.
Każdy dzwoni, ale niewielu lub skontaktuj się z e-mailem! Johnmark4074@gmail.com