SIEĆ NERDHEIM:

Recenzja filmu Kingsglaive: Final Fantasy XV (Final Fantasy XV: Gwardia Królewska)

Kingsglaive1

Długo czekałam na premierę tego filmu, spodziewając się, że poczekam jeszcze dłużej – w końcu premiera najnowszej odsłony gry Final Fantasy została po raz kolejny przesunięta, a wraz z nią edycja deluxe, mająca zawierać Kingsglaive w wersji na Blu-ray. Ku mojemu zaskoczeniu, film trafił jednak do Internetu już wczoraj – można pobrać go za pomocą iTunes za wcale nie tak zabójczą cenę 16,99€.

Są takie filmy, które powinno się obejrzeć po raz pierwszy na wielkim ekranie, w 3D, najlepiej w IMAX-ie, ponieważ stanowią swego rodzaju przełom w wykorzystaniu efektów specjalnych i CGI. Z pewnością zaliczają się do nich Avatar, Warcraft: Początek i – moim zdaniem – także Kingsglaive. Niestety, w Polsce nie zobaczymy go w takiej odsłonie – pod tym względem wyprzedziły nas Japonia i, co trochę bardziej zaskakujące, Ameryka Północna, która zorganizowała premierę tej produkcji na wielkim ekranie, a po dostrzeżeniu ogromnego zainteresowania filmem zwiększyła liczbę planowanych seansów.

Kingsglaive2

Na czym jednak dokładnie polega przełomowość Kingsglaive? Przede wszystkim, jak już wspomniałam, na wykorzystaniu technologii CGI w niesamowity sposób. Widzieliśmy już inne japońskie produkcje tego typu, chociażby Final Fantasy VII: Advent Children czy Tekken: Blood Vengeance – filmy bez aktorów, nie animowane, ale już nie tak płaskie czy niewiarygodne dla oka. Nie dorastają one jednak do pięt temu, co prezentuje Kingsglaive – a zalążek tego, co czeka widzów, widać doskonale już we wczesnych trailerach. Ja sama z wrodzonej ciekawości pokazywałam je różnym ludziom, nie mówiąc im, że te wszystkie postacie są narysowane i z rozbawieniem obserwowałam reakcje i słuchałam „no co ty” i „żartujesz, prawda?”, gdy po filmiku ujawniałam prawdę.

Niełatwo oglądało mi się gotowy film po raz pierwszy – z przekory bardzo uważnie obserwowałam każdy najdrobniejszy szczegół, próbujący oszukać mój mózg, że to prawdziwi aktorzy, prawdziwe przedmioty i miejsca. Animacja jest doskonała przez większość czasu, ale zdarzają się drobne wpadki, które umniejszają wizualnej perfekcji. Najbardziej zwróciły moją uwagę takie drobnostki jak hamowanie samochodów w jednej ze scen oraz zachowanie włosów i eleganckiej sukni księżniczki Luny, które – wydawało się – jeszcze nieco zbyt sztuczne. Także sceny walk toczonych pod koniec filmu zostały wyreżyserowane w sposób, którego spodziewałabym się raczej po grze – o ile specyficzne ruchy członków Kingsglaive dało się jeszcze uzasadnić użyciem magii, to generał Glauca w pewnych momentach nie tyle biegł czy skakał, co po prostu sunął po ziemi jak japoński pociąg ekspresowy. Zakładam jednak, że był to efekt zamierzony przez reżysera, więc nie czepiam się.

Kingsglaive3

Mówię jednak o jakichś księżniczkach i generałach, o walce, a nie powiedziałam nic na temat fabuły. Po pierwsze, produkcja nie jest zupełnie osobnym tworem. Tak jak za gry, za jej stworzenie odpowiada studio Square Enix, a sam film jest bezpośrednim prequelem do nadchodzącego Final Fantasy XV, opowiada jednak nie o losach naszego przyszłego głównego bohatera, Noctisa, a o tym, co działo się w jego królestwie tuż po jego wyjeździe. W Kingsglaive akcja skupia się na trojgu głównych postaci – członku królewskiej jednostki bojowej Kingsglaive, Nyksie Ulricu (w angielskiej wersji mówiącego głosem Aarona Paula), samym królu Lucis, Regisie Lucisie Caelumie (Sean Bean) oraz księżniczce okupowanego od lat królestwa Tenebrae, Lunafreyi Nox Fleuret (Lena Headey). Poza nimi poznajemy wiele innych postaci, które nie są wrzucone w historię, żeby ładnie wyglądać i czasem namieszać. Charaktery tych pobocznych bohaterów są bardzo wyraźnie nakreślone, twarze i imiona łatwo zapadają w pamięć, a co więcej – zdradzają trochę o samych sobie, wzbudzają w widzu sympatię lub czujność – jeśli wydaje wam się, że któryś bohater wygląda jak dupek, to pewnie się nim okaże. Dodatkowo decyzje każdego z nich mają takie znaczenie dla fabuły, jak kolejne koła zębate w maszynie – widzimy, że pewne sytuacje nie miałyby miejsca, gdyby nie oni, co nadaje wszystkiemu realizmu.

Kingsglaive4

Dla sympatyków Final Fantasy nie jest tajemnicą, że Luna i Noctis mają zostać małżeństwem, ale jeszcze ze dwa lata temu, o ile dobrze pamiętam, było za to tajemnicą, dlaczego Noctis wyrusza w jakąś podróż o niewiadomym celu, zamiast się po prostu chajtnąć. Film w bardzo przystępny sposób odpowiada na te pytania. Mamy królestwo Lucis, będące sojusznikiem Tenebrae, oraz wrogie cesarstwo Niflheim, od stuleci dążące do podboju świata mocarstwo technologiczne. W takim układzie sił konflikt jest nieunikniony i we wprowadzeniu, rozgrywającym się dwanaście lat przed główną linią fabuły, widzimy jak „ci źli” atakują „tych dobrych”, a ich sojuszników czynią swoimi podwładnymi lub więźniami. We właściwej akcji kanclerz Niflheimu, Ardyn Izunia, przybywa do stolicy Lucis, Insomnii, oferować pokój. Jesteśmy jednak inteligentnymi odbiorcami i z jego aroganckiej postawy możemy bez problemu wyczytać, że zwiastuje to jedynie więcej kłopotów.

To oczywiście jedynie bardzo ogólny zarys fabuły, wystarczający jednak, jak sądzę, żeby nie pogubić się w nawale informacji, którym zasypują nas pierwsze sceny filmu. Nie wspomniałam, jaką rolę w tym wszystkim odgrywa tytułowe Kingsglaive, jednak poza tym, że jest jego fundamentalną częścią, nie będę zdradzać zbyt wiele, żeby nie psuć nikomu zabawy z samodzielnego odkrywania coraz to nowszych kawałków układanki tworzącej spójną fabułę produkcji. Do obejrzenia filmu nie trzeba mieć w zasadzie żadnej wcześniejszej wiedzy o uniwersum, dlatego jest dobrą pozycją dla amatorów w świecie Final Fantasy. Wszystkie wątki, które powinny być zamknięte, zostają zamknięte w 110 minutach przepełnionych intrygami politycznymi i dynamiczną akcją, a te, które powinny zostać otwarte, kierują naszą uwagę najpierw na dodatkową scenę po napisach końcowych, a potem na cenę Final Fantasy XV w przedsprzedaży naszego ulubionego dostawcy gier. Poza sprawami związanymi z polityką i obroną królestwa, w filmie porusza się również problem uchodźców, z których składa się cała jednostka Kingsglaive, jednak zawiłości tego wątku mają zbyt duży wpływ na fabułę, żeby je tu zdradzać.

Nieodłączną częścią Final Fantasy są także walki, o których słowo już powiedziałam, oraz magia. W kwestii bohaterów siekących się ostrymi przedmiotami powiem tyle – były napisane na trochę większą skalę, więc czasem ciężko nadążyć, kto z kim się w tym momencie tłucze i dlaczego, ale w gruncie rzeczy oddaje to nieokrzesanego ducha potyczek nie-jeden-na-jednego. Nieco zamieszania wprowadza także charakterystyczna umiejętność teleportacji, która – choć pięknie przedstawiona – czasem okazuje się zbyt szybka dla oczu. Uświadczymy też niezawodnego slow motion, jednak w bardzo uzasadnionej ilości razy dwóch. Poza tym, luźna myśl – w pierwszej ukazanej na ekranie walce Kingsglaive jego członkowie skaczą i biegają po ścianach w tych swoich czarnych uniformach z kapturami… czy komuś jeszcze skojarzy się to z Assassin’s Creed? Koniecznie dajcie znać! W kwestii magii – bardzo to miłe, że nie ma w niej przesadyzmu, ogranicza się do kilku umiejętności zaprojektowanych w bardzo praktycznych celach i pięknie przedstawionych. Koncepcja jej pochodzenia jest całkiem oryginalna i mi osobiście przypadła do gustu. No i z tej okazji aż zacytuję Nyksa, żebyście mieli radochę w szukaniu momentu, do którego odnosi się ta kwestia i uśmiechnęli się potem, oglądając:

Kingsglaive5

Na sam koniec jeszcze słowo o muzyce. Została skomponowana przez Johna H. Grahama w oparciu o dostarczone mu przez Yōko Shimomurę (główną kompozytorkę muzyki do gier Final Fantasy) motywy (w tym i main theme charakterystyczny dla serii) i zaaranżowana pod jego okiem. Momentami jest tak dopasowana do danych scen, że wtapia się w tło i nie zwraca naszej uwagi, jednak w odpowiednich momentach o sobie przypomina. Warto na spokojnie przesłuchać sobie tradycyjną sklejkę na napisach końcowych. Swoje (dosłownie) trzy grosze dorzuciła także Florence and The Machine, nagrywając trzy utwory specjalnie z okazji promocji Final Fantasy XV. Jeden z nich możemy usłyszeć w tle w jednej scenie, puszczany w radiu.

Nie muszę chyba pisać podsumowania, w którym po raz kolejny napiszę, że warto obejrzeć, prawda? Po prostu to zobaczcie!

Kingsglaive6

NASZA OCENA
8.5/10

Podsumowanie

Plusy
+ piękne CGI – postacie jak żywe itp.
+ nie jednowymiarowe postaci
+ konsekwentnie prowadzone wątki

Minusy
– drobne wpadki motionowe
– Lunafreya jest chyba trochę zbyt wysportowana jak na księżniczkę, przez co uśmiechnęłam się raz z ironią

Sending
User Review
4.25 (4 votes)

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Dominika "Mara" Bieńkowska
Dominika "Mara" Bieńkowska
Ja to ta, co umie w polska języka na tyle, by pełnić tu funkcję naczelnego poprawiacza błędów mniejszych i większych. O swoim wieku nic nie mówię, bo to sprzyja szufladkowaniu. Głównie ulegam urokom fantastyki i fandomu m&a, trochę rysuję, trochę cosplayuję. Co do gier – kiedyś grałam dużo, teraz tylko w serię Dragon Age oraz w… gry, o których większość z was pewnie nie słyszała, nie usłyszy i NIE CHCE usłyszeć, więc nie pytajcie. W miarę lubię uczyć się języków obcych, tkwię pod urokiem japońskiego, nienawidzę francuskiego, nie lubię podróżować. Denerwują mnie tylko dwie rzeczy – głupota i brak kultury. Kiedyś zawładnę światem. Tylko poczekajcie.
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki