SIEĆ NERDHEIM:

Nie mylić z Kingsman. Recenzja filmu King’s Man: Pierwsza misja (DVD)

Okładka polskiego wydania DVD.

Wysoki budżet (około 100 milionów dolarów), znane twarze (Ralph Fiennes, Gemma Arterton, Charles Dance), uznany reżyser (Matthew Vaughn). Ponadto – popularna marka (Kingsman). Co mogło pójść nie tak? No cóż – wszystko.

Nowy film Vaughna – specjalisty od przenoszenia komiksów na ekran (Kick-Ass oraz X-Men: Pierwsza klasa) to prequel Kingsman: Tajne służby z 2017 roku. Akcja toczy się co prawda sto lat wcześniej, bohaterowie są zupełnie inni, ale nie sposób uniknąć porównań z oryginałem. Pierwszy obraz serii był dla mnie ogromną pozytywną niespodzianką. Nie spodziewałem się, że ekranizacja komiksowej serii Marka Millara i Dave’a Gibbonsa będzie tak dobrze skonstruowaną (i skoncentrowaną) rozrywką. Twórcy filmu z Matthew Vaughnem na czele stworzyli idealny, samoświadomy pastisz kina „bondowskiego”. Kingsman: Tajne służby był pełen akcji i zabawny – taki 007 bez kija w wiadomym miejscu.  Do tej pory pozostaje jednym z moich ulubionych filmów. Kontynuacja – Złoty krąg, mimo że słabsza, również miała udane momenty. Nic dziwnego, że chciałem obejrzeć również King’s Man. Niestety, z porównaniu z poprzednimi częściami, Pierwsza misja wypada blado. 

Tam, gdzie królowały panował dystans i dekonstrukcja schematów fabularnych, teraz rządzi patos, wyzierający z każdej klatki filmu. A nie, nie klatki – w końcu to cyfrowa produkcja – z każdego piksela. Sekwencje walki nadal są pomysłowe i świetnie zrealizowane, ale między nimi wieje nudą. Bez spójnej opowieści i barwnych postaci dynamiczne sceny to jedynie sztuka dla sztuki.

Odkładając sentymenty na bok – czy King’s Man: Pierwsza misja broni się jako samodzielny obraz? Historia rozgrywa się w przededniu i w trakcie Wielkiej Wojny. To również powód, dla którego reżyser i zarazem autor scenariusza postanowił zmienić ton filmu, tłumacząc się szacunkiem dla ofiar konfliktu z lat 1914-1918. Skorzystał z prawdziwych wydarzeń i postaci, dodając wątek zakulisowych knowań prowadzącej do wybuchu wojny i klęski państw centralnych. Sceny we frontowych okopach i na ziemi niczyjej kręcone są na poważnie. Nawet zbyt poważnie, co w połączeniu z ekwilibrystyczną choreografią walk wygląda jak parodia. Tymczasem osadzenie akcji podczas I wojny światowej nie wyklucza kręcenia komedii – dowodem czwarta seria Czarnej Żmii czy nasi C.K. Dezerterzy, pokazujące absurd wojny bez zbytniej minorowości. Myślę, że ukazywanie ówczesnych przywódców wielkich potęg jako iście operetkowych postaci ulegających wpływom spiskowców odziera tamte wydarzenia z tragizmu. Koncepcja, że Wielka Wojna i powstanie ZSRR to efekt sprzysiężenia takich indywiduów jak Gavrilo Princip, Mata Hari czy Grigorij Rasputin, to jawna kpina.

Tom Holleader jako Kacper, Melchior i Baltazar, to znaczy Jerzy V, Wilhelm II oraz Mikołaj II.

Wiele postaci King’s Man ma swoje historyczne pierwowzory. Wiele epizodów wydarzyło się naprawdę. To, że w każde z nich zamieszani są fikcyjni protagoniści i antagoniści mogłoby być ujmującym smaczkiem – w końcu cały Forrest Gump na tym stoi. Jednak siłą filmów „bondoidalnych” jest to, że dzieją się w świecie niejako równoległym do naszego, gdzie odwiedzamy miejsca i spotykamy postaci podobne do istniejących, ale z nimi nie tożsame. Dzięki temu heros może dać w mordę środkowoamerykańskiemu generałowi, nie będącemu od razu Noriegą. Nie trzeba też znać ogromnego kontekstu historycznego, żeby przy takich sytuacjach się dobrze bawić. A przy King’s Man lepiej orientować się w tamtych wydarzeniach.

Od pierwszych chwil wiadomo, że lekko nie będzie. Wraz z głównym bohaterem – Orlandem, diukiem Oksfordu (Ralph Fiennes), jego żoną i małoletnim synem odwiedzamy bowiem obóz koncentracyjny dla Burów w południowej Afryce. Nie będzie nam dane nacieszyć oczu pięknymi widokami ludzkiego cierpienia, zaraz bowiem diuszesa pada od kuli strzelca wyborowego – ku rozpaczy męża i dziecka. Potem dostajemy leciutką w tonie scenę sparingu na noże przetykaną ciętymi słownymi ripostami, w której udział bierze starszy już Oksford, syn (Harris Dickinson), ochroniarz (Djimon Hounsou) i guwernantka (Gemma Arterton). Sinusoida taka działa przez przez cały film: pompatyczność – bezpretensjonalność, powaga – lekkość, teatralne kwestie – dowcipne riposty. Jakby King’s Man miał problemy z gatunkową tożsamością, a reżyser nie wiedział, czy kręci komedię, czy wojenny dramat. 

"King's Man: Pierwsza misja". Na zdjęciu Gemma Arterton,  Harris Dickinson, Djimon Hounsou.
Leciutki sparing zanim zrobi się poważniej. Na pierwszym planie obnażone torsy Harrisa Dickinsona i Djimona Hounsou. W tle zapięta pod szyję Gemma Arterton,

Kingsman szydził z tropów kina szpiegowskiego. Omawiany film rozlicza się z niepomiernie trudniejszym tematem – imperialną przeszłością Wielkiej Brytanii. Ale robi to powierzchownie. Ot, przyzwoity arystokrata ma dwójkę asystentów – czarnoskórego z nożem i kobietę z rewolwerem, więc temat rasizmu i seksizmu w Imperium Brytyjskim mamy rozwiązany. Patrzcie, jaki światły, progresywny i ludzki pan, traktujący ich jak równych sobie. Nie uważam, że postacie zagrane są źle (może poza totalnie drewnianym Conradem, synem diuka), po prostu są płytkie i jednowymiarowe. Większość aktorów stara się jak może, żeby co nieco wykrzesać ze schizofrenicznego scenariusza, ale efekty są w najlepszym razie przyzwoite. Wyjątkiem jest Rhys Ifans (Notting Hill, Radio na fali, Niesamowity Spider-Man). Ten Walijczyk w roli Rasputina zupełnie świadomie aktorsko przeszarżowuje i kpi ze sztywniackiego sztafażu. Scena walki z szalonym mnichem jest absurdalnie zabawna, przywodząc na myśl scenę w kościele z Kingsman oraz walkę z lassem ze Złotego kręgu

"King's Man: Pierwsza misja". Rhys Ifans jako Grigorij Rasputin
Klękajcie przed Rasputinem, robaki!

King’s Man: Pierwsza misja to film nijaki – kolejny produkcyjniak akcji do obejrzenia po ciężkim dniu i zapomnienia. Dla fana serii (takiego jak ja) będzie wielkim zawodem. Kompletnie mnie nie obchodzi, skąd się wzięły arturiańskie pseudonimy bohaterów Kingsman, co wytłumaczono w tym filmie. Dużo chętniej obejrzałbym perypetie młodego Harry’ego Harta (postać z pierwszej części) w, dajmy na to, Berlinie lat osiemdziesiątych XX wieku. Od ostatecznej oceny pod tym tekstem miłośnicy oryginalnego Kingsmana mogą odjąć co najmniej dwa punkty.

Logo Galapagos

Za udostępnienie filmu do recenzji dziękujemy Galapagos.

SZCZEGÓŁY: 
Tytuł: King’s Man: Pierwsza misja (DVD) 
Tytuł oryginalny: The King’s Man (DVD) 
Rok produkcji: 2021
Kraj produkcji: USA 
Wytwórnia: 20th Century Studios
Czas trwania filmu: 125 min 
Wersje językowe filmu: angielska, niemiecka, włoska, polski lektor
Dźwięk wersji oryginalnej filmu: Dolby Digital 5.1 
Napisy: angielskie, polskie, czeskie, niemieckie, włoskie
Wersja dla niesłyszących: angielska 
Dodatki: brak
Reżyseria: Matthew Vaughn
Scenariusz: Matthew Vaughn, Karl Gajdusek
Zdjęcia: Ben Davis
Muzyka: Matthew Margeson, Dominic Lewis
Obsada: Ralph Fiennes, Gemma Arterton, Rhys Ifans, Matthew Goode, Tom Hollander, Harris Dickinson, Daniel Brühl, Djimon Hounsou, Charles Dance i inni

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Marcin „Martinez” Turkot
Marcin „Martinez” Turkot
Jestem geekiem trzydziestego któregoś poziomu, a także niepoprawnym fanboyem Supermana. W magisterce pisałem o związkach komiksu superbohaterskiego z mitami. W życiu zajmowałem się redagowaniem czasopisma o grach fabularnych i planszowych, tłumaczeniami gier, moderowaniem forów, pisaniem tekstów dla największego polskiego portalu internetowego oraz do "Tygodnika Powszechnego". Obecnie pracuję w reklamie. Uwielbiam komiks, w szczególności frankofoński, oraz animacje wszelakiego rodzaju (może poza anime, na którym się nie znam). Od ponad 20 lat gram w erpegi. Na gry komputerowe nie starcza mi już czasu...
spot_img
Wysoki budżet (około 100 milionów dolarów), znane twarze (Ralph Fiennes, Gemma Arterton, Charles Dance), uznany reżyser (Matthew Vaughn). Ponadto - popularna marka (Kingsman). Co mogło pójść nie tak? No cóż - wszystko. Nowy film Vaughna - specjalisty od przenoszenia komiksów na ekran (Kick-Ass oraz X-Men:...Nie mylić z Kingsman. Recenzja filmu King’s Man: Pierwsza misja (DVD)
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki