SIEĆ NERDHEIM:

Nieruchliwe fabularne zdechlaki Zacka Snydera. Wersja rozjechana. Recenzja filmu Armia umarłych

KorektaYaiez
Armia Umarłych Zacka Snydera - plakat filmu
Armia Umarłych Zacka Snydera – plakat filmu

Gdyby dodać do Armii umarłych masę przekleństw pełniących funkcję znaków interpunkcyjnych oraz sceny nieokrzesanego seksu i przemocy byłbym w stanie uwierzyć, że Patryk Vega właśnie nakręcił film o zombie. 

Zack „Puść to pan jeszcze trochę wolniej” Snyder posiada dość charakterystyczny styl reżyserski. Ładuje do swoich produkcji slow motion w takich ilościach, że w trakcie każdego widowiskowego skoku, uderzenia czy szpagatu moglibyśmy na spokojnie wyjść do kuchni, zrobić sobie kawę, herbatę, tuzin kanapek i zdążylibyśmy jeszcze umyć okna. Reżyser często i gęsto dorzuca do tego masę teledyskowych cięć i dynamicznych ujęć, przynajmniej jednego smutnego bohatera w strugach deszczu, mnóstwo patosu oraz całkiem nieźle dobrane kawałki muzyczne. Ten komiksiarski styl, noszący znamiona srogiego przesytu, ma jednak w sobie pewien urok – pod warunkiem, że nie zostaje nieprzyzwoicie rozwleczony do rekordowych 4 godzin seansu. Grupa wyszkolonych najemników walcząca z hordami zombie pośród ruin zdewastowanego Las Vegas na wieść o tym, że mogłaby się taplać w tym wizualnym przesadyzmie, zapewne z radości zaczęłaby merdać nawet uszami. My natomiast dostalibyśmy ponad dwie godziny absurdalnej rozrywki dewastującej godność oraz szare komórki. Najbardziej powolne potwory w popkulturze masakrowane hurtowo w niekończącym się slow motion? Kupuję to i przepijam colą.  

Niestety Snyder zwija swój cyrk, zanim ten zdąży się w ogóle rozkręcić. Armia umarłych jest zupełnie pozbawiona własnego charakteru – okazuje się niemiłosiernie niezdecydowaną produkcją, która za swój cel obrała zdobycie tytułu najbardziej nijakiego filmu o żywych trupach. To ponad dwie godziny miałkiego akcyjniaka, rozwleczonego niczym zombie przejechany przez buldożer na drodze ekspresowej. Jest to tym bardziej imponujące osiągnięcie, że reżyser zaczął z ekwipunkiem pełnym ciekawych elementów. 

Synek kurde? Komu świecisz? Mnie czy sobie?
Synek kurde? Komu świecisz? Mnie czy sobie?

Film jest prosty jak budowa dzidy bojowej. Fabuła jest całkowicie pretekstowa i nawet wszechobecny brak logiki wydaje się nie mieć najmniejszego znaczenia. Mamy oddział wojaków, jedną wymyślną piłę mechaniczną oraz miasto pełne ruchliwych truposzy. Snyder miesza konwencję heist movies z ekipą spod znaku rozwścieczonego Rambo, a wszystko obsypuje hordami inteligentnych i potężnych zgnilców. To aż prosi się o kawał porządnej rozwałki podawanej z dużym przymrużeniem oka oraz pokazowym przeginaniem pały we wszystkich możliwych kierunkach. Tylko że nic takiego nie dostaniemy. Armia umarłych jeszcze na samym początku znajduje w sobie na tyle pewności siebie (lub może raczej zwykłej bezczelności) i próbuje nam wmówić, że naprawdę zaoferuje nam masę dobrej zabawy. Po krótkim wstępie dostajemy kilkuminutową chaotyczną czołówkę pełną dziwnych akcji: nadgniły sobowtór Elvisa Presleya buja się pośród hordy zombiaków, w tle rośnie grzybek kolejnego wybuchu, banda striptizerów zaraz zagryzie staruszka, a dramatyczne i rzewne momenty zostają zwieńczone niedorzecznymi zgonami. Jucha leje się jak z fontanny, a substancji mięsopodobnej jest tu więcej niż w magazynach sieci fast foodów. Wszystko to natomiast w rytm coveru „Viva Las Vegas”. Wygląda to naprawdę piękne i fascynująco. Niestety cała ta sekwencja jest dla filmu niczym strzał w tył głowy z granatnika. Może i wygląda zjawiskowo, jednak chwilę później produkcja całkowicie zdycha, by od czasu do czasu spazmatycznie wyrzucić z siebie jeszcze jakiś fajniejszy kawałek. 

Po wybrzmieniu ostatnich nut utworu, jak na komendę, przestaje działać tu dosłownie wszystko. Scenariusz tego filmowego sztywniaka jest po prostu koszmarnie dziurawy, a w fabularne nieścisłości mogłaby się wcisnąć cała Nevada. Bohaterowie zostają wynajęci przez właściciela kasyna, aby wyciągnąć jego kasę przed zbombardowaniem miasta, jednak koleś nie podaje im kodu do sejfu. Widać zapomniał albo zostawił karteczkę w innych spodniach. Ekipa zabiera ze sobą pilota, żeby wylecieć z miasta helikopterem, ale do miasta już wlecieć nie mogą… bo im nie wolno. Do poziomu zidiocenia scenariusza szybko dopasowują się sami bohaterowie, którzy okazują się przerażająco powolni intelektualnie. I tu nawet nie chodzi o to, że na wzór każdego popcornowego horroru popisują się całkowitym brakiem instynktów samozachowawczych. Oni po prostu momentami są głupsi, niż konwencja nakazuje i powinni mieć problem z uzyskaniem zezwolenia na otwieracz do konserw, a co dopiero na broń palną. Wszystko dlatego, że gdy Snyder chce mieć w swoim filmie jakąś scenę, to ją tam po prostu wsadza, nie zachowując przy tym najmniejszych nawet pozorów logiki. Produkcja o zombie nie mogłaby się obyć bez poruszającego momentu, gdy jeden z bohaterów ginie, a reszta z bezsilności jedynie macha ofierze z daleka obiecując, że nigdy jej nie zapomną. Klasyka. Tylko że u Snydera przyszła ofiara stoi 4 metry od kumpli, którzy zamiast jej pomóc, postanawiają przesunąć się w kąt i poczekać, aż koleżanka wyzionie ducha. Inną prawdziwą perełką jest sekwencja walki w podziemnym korytarzu. Najemnicy, profesjonaliści psia jego mać, strzelcy wyborowi, nie radzą sobie z przeciwnikiem, który… zakłada na czoło kawał blachy. Żaden debli nie pomyśli, że zamiast ładować całe magazynki w ten zakuty caban, mógłby najpierw strzelić w kolano. To jednak okazało się zbyt skomplikowane. Na dodatek, gdy zombie już zdejmuje ten domowej roboty kask z błotnika oderwanego od Stara, to nasi najemnicy postanawiają się z nim bić na pięści. Brawo, po prostu komando Foki Wyrzucone na Brzeg. 

Sprzedam piłę do koszenia budynków oraz eksterminacji zombie. Nieużywana.
Sprzedam piłę do koszenia budynków oraz eksterminacji zombie. Nieużywana.

Między pojawiającymi się na ekranie postaciami nie ma najmniejszej chemii. Snyder nawet nie próbuje wykrzesać z drużyny osiłków kilku zabawnych dialogów czy kumpelskich relacji. Wszyscy są spłaszczeni niczym facjata emerytowanego radzieckiego boksera i zupełnie pozbawieni wyrazu. Jedyny wyjątek stanowi tu nieogarnięty złodziej oraz jedna chodząca klisza – reszta jest tak przeciętna, że pokryci większą ilością kurzu zlaliby się całkiem otoczeniem. Zapamiętanie ich imion stanowiło prawdziwe wyzwanie, chociaż mieliśmy ponad 2 godziny, aby je poznać. Nawet prowadzone przez nich rozmowy były zupełnie kartonowe i często nie zawierały żadnej treści. Jak na złość bohaterowie gadają całkiem dużo. Snyder w pewnym momencie uznał, że do tej absurdalnej i kiczowatej fabuły będą pasowały kolejne dramaty bohaterów. Niestety zupełnie nie pasują, jednak nie przeszkadza to postaciom prowadzić kolejnych sztucznych i wymuszonych dialogów o uczuciach i tragediach. I tutaj reżyser wieńczy swoje bezsensowe combo, bo te dramaty… nie mają znaczenia nawet dla osób zainteresowanych! Koleś rozwodzi się nad koszmarem z przeszłości, by w pewnym momencie usłyszeć: ale tato, nie o to chodziło. Super. Wątek zostaje zamknięty w połowie filmu i w żaden sposób nie odbija się na uczestnikach dialogu. Po filmie pałęta się zresztą cała masa dziwnych motywów niepasujących zupełnie do niczego – jak chociażby wygrzebana z jelita grubego wzmianka o pętli czasowej. 

Kicia, w całej tej fabularnej kuwecie, wypadłą najlepiej.
Kicia, w całej tej fabularnej kuwecie, wypadłą najlepiej.

W zasadzie tu wszystko trzyma się na ślinę, słowo honoru i resztki mózgów. Snyder nawalił do filmu masę klisz i oczywistych elementów, dodał do tego schematy kina typowo rozrywkowego, przerzucił kilka nawiązań, tonę smutnych dialogów, inteligentne społeczeństwo zombie, kosmitów… i nic z tym nie zrobił. Nazbierał sobie zabawek do piaskownicy, a potem po prostu przestał się nimi bawić. Cała Armia umarłych to jeden wielki środkowy palec pokazany widzom – bo mogę, bo mnie stać i taką miałem artystyczną wizję. Film nie próbuje bronić się nawet akcją czy humorem, których jest niewiele, a jak już się pojawiają, to nie robią prawie żadnego wrażenia. Boję się nawet pomyśleć, jak mogłaby wyglądać wersja rozszerzona tego wypatroszonego filmowego zdechlaka. Na wieść o tym, że internet by sobie takiej zażyczył, najpewniej przebiłbym się czołem do Las Vegas, po drodze znajdując Złoty Pociąg i tamte prywatki. 

Autor tekstu prowadzi na Facebooku stronę RuBryka Popkulturalna.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Armia Umarłych
Data premiery: 21.05.2021
Typ: film
Gatunek: Horror komediowy
Reżyseria: Zack Snyder
Scenariusz: Zack Snyder, Joby Harold, Shay Hatten
Obsada: Dave Bautista, Ella Purnell, Garret Billahunt, Ana de la Reguera, Theo Rossi, Nora Arnezeder, Tig Notaro, Hiroyuki Sanda, Omari Hardwick i inni.
Author

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Wojciech Bryk
Wojciech Bryk
Student dziennikarstwa, który ma w sobie Zagubionego Chłopca. Uwielbia intertekstualność, easter eggi, zabawy skojarzeniami, popkulturowymi tropami oraz wszelkie dwuznaczności. W wolnych chwilach rozmyśla, co stało się z baśniowymi postaciami, oraz regularnie dokarmia rosnącego w nim geeka. Z radością wsiąka w fantastykę każdego rodzaju. Nieustannie pragnie odkrywać nowe rzeczy i dzielić się znaleziskami z innymi... a jeżeli przy tym wywoła u kogoś uśmiech, będzie całkiem spełniony. Stara się dorosnąć do prowadzenia własnego bloga. O horrorach pisze na portalu Mortal, a o popkulturze dla #kulturalnie.
Gdyby dodać do Armii umarłych masę przekleństw pełniących funkcję znaków interpunkcyjnych oraz sceny nieokrzesanego seksu i przemocy byłbym w stanie uwierzyć, że Patryk Vega właśnie nakręcił film o zombie.  Zack „Puść to pan jeszcze trochę wolniej” Snyder posiada dość charakterystyczny styl reżyserski. Ładuje do swoich produkcji slow motion w takich ilościach, że w trakcie...Nieruchliwe fabularne zdechlaki Zacka Snydera. Wersja rozjechana. Recenzja filmu Armia umarłych
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki