Historii o przeniesieniu bohaterów do obcego, wrogiego względem nich świata jest mnóstwo. W ciągu ostatnich kilku lat zauważyłem – może to mylne wrażenie – że owy motyw niezwykle rozprzestrzenił się w przypadku mang i anime. Nie ma z resztą, co się dziwić. Zupełnie nowe środowisko, które wymyka się ziemskim prawom, otwiera przed twórcą multum możliwości. Niestety w zdecydowanej większości autorzy, sięgający po wspomnianą tematykę, nie radzą sobie z wykreowaniem wciągającej fabuły. Jak jest w przypadku High-Rise Invasion?
Do świata składającego się wyłącznie z dachów drapaczy chmur i ich najwyższych pięter trafia licealistka Yuri, i jak się okazuje nie tylko ona. Nikt z przybyłych do owej rzeczywistości nie ma pojęcia, skąd się tu wzięli i dlaczego. Co poniektórzy tylko wspominają coś o byciu kandydatami i potrzebie zostania nowym bogiem, ale nawet oni nie znają prawdziwej natury otaczającego ich wymiaru. Aby było ciekawiej, spacerują tam zamaskowane postaci – nazywane Aniołami – których celem jest doprowadzenie ludzi do desperacji i w konsekwencji do popełnienia samobójstwa. W tym niebezpiecznym otoczeniu głównej bohaterce wraz z przypadkowo poznaną Mayuko przyjdzie zmierzyć się z innymi, którzy starają się osiągnąć boskość. We dwie spróbują też odnaleźć Rikę, brata Yuri.
Od strony koncepcyjnej High-Rise Invasion wydaje się dość ciekawym tytułem. Niestety jednak szybko zaprzepaszcza on szansę na zostanie może nie wyśmienitą, ale zwyczajnie dobrą produkcją. Spokojnie można wskazać trzy grzechy główne, które ciągną anime w dół do półeczki oznaczonej średniakiem. Pierwsza rzucająca się w oczy wada to niewyobrażalna wręcz liczba fanserwisu. Co chwila bowiem, nawet w momentach, w których ewidentnie budowany jest poważny klimat, można zobaczyć majtki lub stanik jednej z bohaterek. To z kolei całkowicie psuje napięcie, jakie teoretycznie powinno towarzyszyć danej scenie. Często też silenie się na ukazanie choćby skrawka kobiecej bielizny wygląda żałośnie. I jasne, zapewne część widowni przywykła już do tego w japońskich animacjach, ale mnie z każdym kolejnym rokiem przeszkadza to coraz bardziej, a w przypadku High-Rise Invasion było tego zdecydowanie za dużo.
No dobra, ale powiedzmy, że komuś fanserwis nie przeszkadza i pragnie obejrzeć anime pełne akcji, dynamicznych i emocjonujących walk – bo przecież tytuł na taki właśnie jest promowany. Niestety czeka owego widza rozczarowanie. Nie mogę zaprzeczyć, że w produkcji pojawia się wiele starć między ludźmi lub zamaskowymi postaciami, ale zdecydowana większość z nich jest zwyczajnie nudna. Często przyłapywałem się na tym, że chociaż główni bohaterowie stają przed zagrożeniem, sięgam po telefon lub myślę o przyśpieszeniu odtwarzania do 1,5. Brak umiejętności budowania napięcia i reżyserii scen akcji najbardziej dostrzegalny jest w ostatnich odcinkach, kiedy to teoretycznie stawka powinna być największa, a każdy pojedynek ekscytujący. Nic z tego jednak nie ma miejsca.
A trzecia wada? Niekonsekwencja w kreowaniu Yuri. Jak jeszcze Mayuko, Rika, Zamaskowany Snajper lub pozostałe postaci zachowują się zgodnie z przypisanymi im przez twórców cechami charakteru, tak nie można tego powiedzieć o głównej bohaterce. Ukazywana jest bowiem jako osoba, której myślenie nie sprawia trudności, lecz zachowuje się także całkowicie bezsensownie. Do tej samej kategorii niedociągnięć można by zaliczyć również brak zaufania pomiędzy Yuri a Mayuko. Te, chociaż za każdym razem ratują się wzajemnie i powoli zakochują się w sobie, cały czas myślą, że ta druga ucieknie i pozostawi ukochaną na pewną śmierć. Na samym początku sezonu ukazanie takich wątpliwości miało sens, ale po kolejnych pięciu odcinkach już nie.
W takim razie, czy serial ma jakieś plusy? Z pewnością zalicza się do nich oprawa graficzna. Animacja utrzymana jest w klasycznej, dwuwymiarowej stylistyce, co cieszy, tym bardziej że produkcje Netflixa często wykorzystują pełne CGI. W dodatku jest ona na wysokim poziomie. Wydaje mi się jednak, że wynika to z braku szczegółowego zajmowania się przez rysowników tłem, które w tym tytule stanowi zazwyczaj niebo lub gładka ściana korytarzy. Na pochwałę zasługują też projekty zamaskowanych – no może oprócz Pływaka – i bohaterów. Również dobór jasnych, intensywnych kolorów nie pozostaje bez znaczenia. Przyjemnie kontrastuje to z brutalną rzeczywistością, jaką przychodzi oglądać widzowi. Nie rozumiem za to decyzji, by przy niektórych scenach, na przykład, kiedy postaci strzelają, przyciemniać obraz, tworząc tym samym czarne obwoluty przy krawędziach ekranu.
Z innych, mniej znaczących zalet mogę wymienić chociażby sposób, w jaki prowadzona jest relacja między parą głównych bohaterek. Pomijam wspomnianą już kwestię, przyjemnie jednak oglądało się, jak ich znajomość ewoluuje, jak zaczynają uzupełniać się wzajemnie i odkrywają o sobie nowe rzeczy. Z tym też związany jest kolejny atut omawianej produkcji. Obie dziewczyny nie są kreowane na „damy w opresji”.
Czy po pierwszym sezonie High-Rise Invasion skuszę się na ewentualną kontynuację? Wątpię. Chociaż świat przedstawiony w anime zainteresował mnie i chciałbym dowiedzieć się, czym tak naprawdę jest dziwny wymiar, do którego trafili bohaterowie, to nie wyobrażam sobie bym po dotychczasowych obejrzanych dwunastu odcinkach zabrał się za kolejną część.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: High-Rise Invasion
Rok produkcji: 2021
Reżyser: Masahiro Takata
Scenarzysta: Tōko Machida
Autor oryginału: Tsuina Miura, Takahiro Oba
Studio: Zero-G
Liczba epizodów: 12