SIEĆ NERDHEIM:

Powtórka z Księgi życia? Recenzja filmu Coco

Coco

Pixar nie tylko przyzwyczaił mnie do wysokiej jakości swoich animacji, ale też nauczył, że dla własnego komfortu i bezpieczeństwa, wybierając się na nie do kina, powinnam mieć ze sobą paczkę chusteczek, bo spocą mi się oczy, a łez w żadnym wieku nie wypada ocierać rękawem. Nie ukrywam, że oczekiwania wobec tego filmu miałam wysokie. Nie ma się co dziwić, za reżyserię odpowiadał bowiem Lee Unkrich, mający na swoim koncie takie produkcje jak Gdzie jest Nemo? oraz drugą i trzecią część Toy Story. Zapał studziły jednak głosy podnoszące zarzuty, że Coco będzie po prostu pixarowskim remakiem, skądinąd świetnej, Księgi życia – animacji z 2014 roku, o której nie było szczególnie głośno (w tym miejscu podkreślę, że i ona warta jest waszego czasu i naprawdę powinniście ją obejrzeć, zwłaszcza, jeśli do gustu przypadnie wam Coco). Jak to jednak jest z tym najnowszym filmem Pixara?

Coco

Zdecydowanie nie jest to perfidna kopia Księgi życia – owszem, obie produkcje łączą pewne podobieństwa, związane jednak z faktem, że ich fabuły koncentrują się wokół tego samego święta. Siłą rzeczy, każda z nich pokazuje nam jego przebieg, wierzenia z nim związane, a skoro ich akcja toczy się po części w zaświatach i dotyczy zmarłych, to i ich przedstawienie jest podobne. Nie mówimy o kopiowaniu w kontekście setnego filmu o Bożym Narodzeniu lub tysięcznego, w którym pojawiają się duchy i zombie, nie widzę więc podstaw, by podnosić podobny zarzut wobec Coco i Księgi życia. Zamiast tego, warto przyzwyczaić się do myśli, że coraz częściej popkultura sięgać będzie po wierzenia i zwyczaje nam obce, do tej pory nieeksplorowane i pachnące nowością. Oba filmy poruszają również podobne tematy: sporu z rodziną, która chciałaby narzucić nam co mamy robić, oraz walki o to, by dany nam czas przeżyć po swojemu. Motywy te są na tyle częste, że tutaj też nie ma co się pieklić, tym bardziej, że każda produkcja zabiera się do nich odrobinę inaczej.

Coco

Zanim przejdę do właściwej recenzji animacji, poruszę jeszcze dość istotną kwestię. Wbrew powszechnej opinii, Coco to produkcja, która niekoniecznie może trafić do widza w każdym wieku. Jeśli będziecie chcieli zabrać na nią dziecko lub młodsze rodzeństwo, to miejcie na uwadze, że akcja filmu w znacznej części toczy się w świecie zmarłych, a na kinowym ekranie pojawiają się kościotrupy, które może i mają podobną do ludzkiej mimikę i dorosłym mogą się wydać urocze, jednak najmłodszych mogą przestraszyć lub zaniepokoić. Dodatkowo film poprzedza długa, bo trwająca ponad dwadzieścia minut, animacja – Kraina Lodu. Przygoda Olafa, całkiem przyjemna i związana tematycznie z nadchodzącymi Świętami Bożego Narodzenia. Rozważcie jednak, czy dla waszej pociechy dwie godziny w kinie nie okażą się zbyt wielką katorgą – może warto darować sobie krótkometrażową animację, by dziecko nie straciło nic z Coco.

Coco

Dia de los Muertos to jedno z najważniejszych meksykańskich świąt, czas spędzany wspólnie z rodziną na wspominaniu tych, którzy już odeszli, a jednak wciąż pozostają żywi we wspomnieniach swoich najbliższych. Na groby zmarłych zanosi się jedzenie, w domach ustawia ołtarzyki z ich zdjęciami i pamiątkami po nich. Wszystko to jest niezwykle ważne w kontekście fabuły Coco. Rodzina meksykańskiego chłopca, Miguela, przygotowuje się do tego święta, wspominając wszystkich zmarłych bliskich, z wyjątkiem prapradziadka, który tak bardzo chciał zostać sławnym muzykiem, że opuścił swoją żonę i córkę, by ruszyć w świat w pogoni za marzeniami. Od tej pory rodzina chłopca szczerze nienawidziła wszystkiego, co łączyło się z tą dziedziną sztuki i starała się zapomnieć o mężczyźnie. Uraza była tak głęboka, że próbowano ją zakorzenić również w Miguelu. Nieszczególnie pokrywało się to jednak z tym, czego pragnął chłopiec, którego marzeniem było zostać muzykiem równie sławnym jak jego idol – Ernesto de la Cruz.

Coco

Na skutek kilku niefortunnych decyzji, połączonych z niesamowitym zbiegiem okoliczności, na dodatek wzmocnionych magią tego szczególnego dnia, nasz bohater trafia do krainy zmarłych, i to jeszcze za życia. Sytuacja wydaje się poważna. Okazuje się jednak, że jest z niej pozornie proste wyjście – chłopiec musi dostać błogosławieństwo od swoich krewnych, ci zaś udzielą go chętnie, pod pewnym warunkiem. Coco to przemyślana i świetnie przedstawiona historia, opowiadająca o spełnianiu własnych marzeń i walce o możliwość życia w zgodzie z samym sobą, poruszająca też temat trudnych relacji z bliskimi i radzenia sobie z ich oczekiwaniami wobec nas. Nie zabrakło również rozważań na temat tego, jak ważna jest dla nas przynależność do rodziny i jak wpływa ona na tożsamość jej członków. To kolejna animacja Pixara, poruszająca tematy ważne, i to w sposób nie tylko przystępny dla dzieci, ale również angażujący dorosłych. Dawno nie wyszłam z kina tak bardzo poruszona i… wzruszona.

Coco

To nie tylko produkcja, która podle wywoła w naszych oczach łzy. Zanim to zrobi, zaoferuje nam całkiem sprawiedliwą wymianę i pozwoli cieszyć wzrok niesamowitą warstwą wizualną, nie jest bowiem żadnym zaskoczeniem, że animacje Pixara wykonane są pierwszorzędnie. Przepełniony barwami świat zmarłych nie wydaje się wcale takim złym miejscem, a niesamowicie kolorowe widoki zapierają dech w piersi. Wszystko wykonane jest z dbałością o najmniejsze szczegóły, nie widać tu żadnej niedoróbki – zwróćcie uwagę chociażby na duchy opiekuńcze. W produkcji, która opowiada o miłości do muzyki, nie sposób pominąć ścieżkę dźwiękową – jest absolutnie fenomenalna, a płyta z piosenkami bez wątpienia wyląduje pod moją choinką. Takie perełki warto mieć w swojej płytotece. Przyznam też, że polski dubbing tej animacji jest pierwszorzędny – Maciej Stuhr w roli Hektora i Agata Kulesza jako Mama Imelda to absolutne perełki, na oklaski zasługuje jednak cała obsada.

Coco

Coco opowiedziane jest tak, że nie sposób poczuć nudę lub znużenie tempem akcji. Świetne wyważenie pomiędzy scenami poważnymi (i niezwykle ważnymi dla całej historii), a tymi o bardziej humorystycznym wydźwięku sprawia, że po wyjściu z kina nie mamy wrażenia, że ktoś przejechał po naszych emocjach walcem. Animacja uderza w odpowiednie struny, wygrywając na nich z niezwykłą wirtuozerią melodię uczuć, które powinniśmy poczuć. Co więcej, żadna scena nie jest tu zbędna, a wszystkie, nawet rzucone mimochodem informacje i tropy zostają wykorzystane do snucia tej opowieści. Przygotujcie się zatem na niesamowitą produkcję, która zabierze was w barwny świat, poruszając przy tym niezwykle ważne kwestie, jak strata bliskiej osoby, podążanie za własnymi marzeniami, poczucie zdrady oraz wybaczenie. Jednocześnie przedstawi nam obcą kulturę, która zdecydowanie zasługuje na to, by poznało ją więcej ludzi. W końcu o przemijaniu i śmierci można mówić na wiele sposobów, dlaczego więc nie w ten radosny? To, że coś jest inne, wcale nie oznacza, że gorsze.

Coco

Szczegóły:

Reżyser: Lee Unkrich
Scenariusz: Adrian Molina, Matthew Aldrich
Gatunek: animacja, familijny, przygodowy
Produkcja: Stany Zjednoczone
Premiera: 24 listopada 2017 (Polska), 20 października 2017 (świat)
Główne role (w polskiej wersji językowej): Michał Rosiński, Maciej Stuhr, Bartosz Opania, Agata Kulesza, Ewa Szykulska, Marian Opania

Nasza ocena
10/10

Podsumowanie

Plusy:
+ genialnie opowiedziana historia
+ porusza poważne tematy, także w zabawny sposób, nie uderzając przy tym w banał
+ cudowna warstwa wizualna, dopracowana w najdrobniejszych szczegółach
+ ścieżka dźwiękowa to istna perełka
+ świetny polski dubbing
+ wszystkie tropy i informacje zostają w odpowiednim czasie wykorzystane

Minusy:
– niekoniecznie dla każdej grupy wiekowej – najmłodsi mogą się przestraszyć

Sending
User Review
4.67 (3 votes)

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
1 Komentarz
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Deneve
Deneve
6 lat temu

Tak bardzo się nie zgadzam. Trochę się tą animacją zawiodłam. xD Dla mnie takie 7/10. Była ładna, ale mocno przewidywalna. A ta z Olafem w ogóle pozostawiła mi uczucie zażenowania w serduszku.

Martyna „Idris” Halbiniak
Martyna „Idris” Halbiniak
Geek trzydziestego poziomu. Wyznawca Cthulhu i zasady, że sen jest świetnym substytutem kawy dla ludzi, którzy mają nadmiar wolnego czasu. Kiedyś zginie przywalona książkami, z których zbudowała swój Stos Wstydu™. W czasie wolnym od pochłaniania dzieł popkultury, pracuje i studiuje, dorabiając się już odznaki Wiecznego Studenta™. Znajduje się również w zacnym gronie organizatorów Festiwalu Fantastyki Pyrkon. Absolwentka psychokryminalistyki i studentka psychologii, nałogowo przetwarzająca kawę na literki.
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki