Rammstein to ponad wszelką wątpliwość zespół, który wie, jak zrobić dobre show. I nie mówię tego tylko ze względu na fakt, że to moja ulubiona kapela. Każdy, kto miał kiedyś okazję być na koncercie Niemców, powie wam, że ich występy na żywo mają moc. Chociaż zespół od ośmiu lat nie wydał żadnego albumu studyjnego, uraczył fanów kilkoma wydawnictwami koncertowymi. Ostatnim jest właśnie Rammstein: Paris, zarejestrowany 26 marca 2012 roku w paryskim Palais Omnisports podczas trasy koncertowej „Made in Germany”.
Fani Rammsteinu mający szczęście mieszkać w większych miastach, 26 marca tego roku mogli oglądać koncert w niektórych Multikinach. Byłem na takim seansie, z recenzją postanowiłem się jednak wstrzymać do momentu premiery DVD, mając nadzieję, że wydanie będzie zawierało dodatkowe treści, tak jak poprzednie wydawnictwa zespołu. O tym jednak później, na początek mięsko, czyli samo przedstawienie.
Kto był kiedyś na koncercie Rammsteinu albo zapoznał się z którymś ze wcześniejszych DVD, ten wie, że ich występy na żywo to prawdziwy spektakl. Przede wszystkim pirotechniczny, zabawy z ogniem to w końcu jedna z cech rozpoznawczych zespołu. Oczywiście nie zabrakło tego elementu i w Paryżu, podobnie jak stroboskopowych świateł i innych, które mogą wywołać napady epilepsji. Trzeba mieć to na uwadze, sam początkowo – zarówno w kinie, jak i oglądając zapis z krążka – miałem pewne problemy z nadążeniem za tym, co się dzieje. Do często zmieniających się świateł da się jednak przyzwyczaić, a kiedy już tak się stanie, możemy w pełni cieszyć się widowiskiem wyreżyserowanym przez Jonasa Åkerlunda.
A jest się z czego cieszyć. W przeciwieństwie do Rammstein in Amerika, gdzie zespół prezentował przede wszystkim utwory z Liebe ist für alle da, w Paryżu skoncentrowano się głównie na największych szlagierach. Ogromnie cieszy obecność „Mein Herz brennt”, mojej ulubionej piosenki Rammsteinu. Niestety, na ostatnim koncercie, na którym byłem (Impact Festival w odległym 2013 roku) wykonywana była jej wersja na fortepian, w Paryżu wykonano normalną. Chociaż nawet jeżeli część „choreografii” do poszczególnych utworów może być widzowi dobrze znana, to mimo wszystko Rammstein: Paris nie da się oglądać biernie. Na twarzy pojawia się ogromny banan, kiedy podczas wykonywania „Pussy” Till wsiada na wielką armatę imitującą penisa i „ejakuluje” na publiczność pianą albo kiedy podczas „Mein Teil” goni Flakego z mikrofonem stylizowanym na nóż rzeźnicki. Podczas „Du hast” widz zaczyna mimowolnie pląsać i śpiewać razem z zespołem i całym stadionem, na którym odbywał się koncert. Ba, proste słowa i melodia tego utworu sprawiły, że w marcu śpiewała go nawet cała sala kinowa.
Poza tym, co stworzono na koncercie, zapis wspierany jest również dodatkowymi efektami naniesionymi podczas postprodukcji. Przykładowo przy „Wollt ihr das Bett in Flammen sehen?” na twarz Tilla naniesiony został efekt rodem z horroru, mający zrobić dodatkowe wrażenie. Ujęcia z wielu kamer i kątów bardzo często zmieniają się, tworząc niekiedy wrażenie collage’u stworzonego z sekundowych migawek. Najwidoczniej podczas postprodukcji pozostano wiernym idei zespołu, że muzyki można posłuchać z płyty, koncert ma być jednak czymś niezapomnianym. Jak widać, odnosi się to również do jego zapisu. Dodatkowo każda piosenka zaczyna się planszą z jej tytułem, która w jakiś sposób nawiązuje do tekstu, stylistyki czy rytmiki utworu.
A dodatki? Owszem, wydanie je zawiera, są jednak bardzo skromne i ograniczają się do trzynastominutowego materiału typu making of, w trzech częściach dostępnego na YouTubie. Mówiąc szczerze, nieco się zawiodłem. Völkerball z 2006 roku zawierał godzinny dokument o zespole, półgodzinny o powstawaniu Reise, Reise plus inne materiały wideo. Rammstein in Amerika podobnie – dwie i pół godziny dodatków poświęconych innemu aspektowi historii zespołu i powstawaniu Liebe ist für alle da. Rammstein: Paris pod tym względem niestety nie rozpieszcza. Brak dokumentu o powstawaniu nowego albumu jest zrozumiały, skoro nie było go od ośmiu lat, szkoda jednak, że zabrakło dokumentu o przygotowaniach do koncertu – w końcu to prawdziwe spektakle.
Co do samego wydania, pochwalić można dźwięk – bardzo przyłożono się do tego, żeby był jak najlepszej jakości. Nieco gorzej jest już z obrazem, ale bądźmy szczerzy: format DVD ma swoje ograniczenia. Przy dwugodzinnym materiale, przy którym liczyła się przede wszystkim jakość dźwięku, taka jakość obrazu jest zrozumiała. Zakładam, że na Blu-rayu taki problem nie występuje.
Rammstein: Paris to dobre wideo koncertowe. Jeżeli kojarzysz zespół tylko z nazwy, ale nigdy nie widziałeś scenicznego show Niemców, warto rozważyć zapoznanie się z nim. Dodatkowym atutem dla nieobeznanych z Rammsteinem jest tracklista, składająca się głównie największych przebojów, z których część prawdopodobnie znasz. Dla fana, rozpieszczonego wcześniejszymi Völkerball i Rammstein in Amerika, zawierającymi co najmniej półtorej godziny materiałów dodatkowych, Paris może być nieco rozczarowujące. Przypuszczam, że każdy fan doskonale zna „choreografię” tego spektaklu i widział ją już niejednokrotnie. I co prawda to samo oglądane po raz kolejny nadal ma moc, szkoda jednak, że nie uzupełniono tego jakimś konkretniejszym dokumentem.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Rammstein: Paris
Gatunek: koncert
Data premiery: 23 marca 2017
Reżyseria: Jonas Åkerlund
Obsada: Till Lindemann, Richard Z. Kruspe, Paul Landers, Oliver Riedel, Christoph „Doom” Schneider, Christian „Flake” Lorenz
Nasza ocena
Podsumowanie
Plusy:
+ tracklista
+ widowiskowość
+ świetny montaż
+ bardzo dobre audio
Minusy:
– przeciętna jakość obrazu (ale to już wina ograniczeń formatu DVD)
– bardzo skromne materiały dodatkowe