Ślepe Stado to kolejna pozycja z Artefaktów wydawnictwa Mag – jest to debiut tej powieści na polskim rynku. Czy wydawnictwo zaliczyło wpadkę, czy jednak zaprezentowało nam niepozorny majstersztyk? Skłaniam się ku tej drugiej opcji, ale nie jest to też książka, której ominięcie sprawi, że wasze życie będzie znacznie uboższe. Powieść Brunnera to solidna pozycja science fiction, która być może nie wejdzie przebojem do klasyki gatunku, ale na pewno warto spędzić z nią czas.
Autor prezentuje nam pojedynczy tytuł bez jakichkolwiek kontynuacji czy tomów wprowadzających. Jest on dystopią, co oznacza pesymistyczną wizję przyszłości. Dla nas – czyli obecnych czytelników – to w tym momencie niedaleka przeszłość (około roku 2002, sama książka powstała w 1972). Na szczęście ta ponura wizja nie ziściła się do tej pory. Pozostaje ważne pytanie – jak daleko od niej jesteśmy i czy w jej kierunku zmierzamy, czy wręcz przeciwnie.
Brunner zakłada katastrofę ekologiczną na skalę globalną. Rzeki są doszczętnie zanieczyszczone, a wodę do użytku codziennego trzeba wielokrotnie filtrować. Brzegi oceanów pokryte są ropą i olejami różnego rodzaju, na których leżą dodatkowo zwały śmieci w postaci plastików, papieru itd. Atmosfera tak bardzo przypomina smog, że oddychanie bez maski tlenowej jest niemożliwe. Zarazy i epidemie są na porządku dziennym. Jakby tego było mało, to jeszcze znacznie wzrasta częstotliwość trzęsień ziemi, wiele dzieci przychodzi na świat z wadami wrodzonymi – a jeśli nawet jakimś cudem są one ich pozbawione, to w krótkim czasie nabawiają się alergii, chorób dróg oddechowych i innych utrudniających życie schorzeń.
Wyjątkowo trudno mi pisać w przypadku tej powieści o bohaterach, bo zapamiętanie któregokolwiek z nich jest niezwykle trudne, gdyż jest ich cała masa – zwłaszcza na początku autor rzuca regularnie kilka nazwisk na każdej stronie, a potem ostatecznie z całej tej ilości śledzi losy paru osób. Nie potrafię właściwie nazwać jednostki, która by się rzeczywiście wyróżniała, i na której rozdziały czekałbym z niecierpliwością. W żadnym wypadku nie uznaję tego za wadę, po prostu to nie jest ten typ utworu, którego miarą jakości są opisani bohaterowie. Jedynym wyjątkiem od tej reguły, który mi przychodzi do głowy, jest Philip Mason, pojawiający się nadzwyczaj często w historii. Można go nazwać – nieco na siłę – protagonistą, ale nie posiada on żadnej niespotykanej zdolności czy cechy. Tutaj wszyscy są po prostu ludźmi, którzy starają się przeżyć i jakoś przetrwać w tej trudnej rzeczywistości. Warunki do lekkich nie należą, żyje się z dnia na dzień, bez konkretnych planów, nie ma też ambicji wykraczających poza przetrwanie kolejnej doby – ciężko się wyróżnić w takich okolicznościach. Pojawia się w tu jednak grupa osób zdeterminowanych walczyć z takim stanem rzeczy – są to zatwardziali ekolodzy, którzy uświadamiają korporacjom skutki dalszej eksploatacji zasobów. Firmy oczywiście próbują ich uciszyć przy użyciu jakiekolwiek sposobu i zamieść sprawę pod dywan w imię ekonomicznego zysku. Jeśli potraktować tę grupę jako bohatera zbiorowego, to śledzi się ich losy z zainteresowaniem, ale pojedynczo nie ma co ich rozpatrywać – żadne z nich nie jest na tyle charyzmatyczne, by przyciągać naszą uwagę.
Od stylistycznej strony dzieło Brunnera jest koncepcją, w której cała akcja dzieje się na przestrzeni roku, a każdy rozdział to miesiąc, na który składają się – często wyjątkowo krótkie – podrozdziały opatrzone podtytułami. Niewielką ich długość możemy zauważyć na przestrzeni całej powieści – często każda strona jest osobno nazwana, a niekiedy te fragmenty to tylko jedno zdanie. Regularnie dostajemy także doniesienia z różnego rodzaju mediów (oprócz Internetu, którego wynalezienia autor nie przewidział). Dla czytelnika wszystko to, co się dzieje w książce, sprawia wrażenie obszernego reportażu z historią pewnych ludzi – i cały czas w ten sposób to odbierałem.
Całość akcji dzieje się na terenie USA, z małymi wzmiankami o świecie w postaci chociażby Morza Bałtyckiego, Atlantyku itd. i ich obecnej kondycji. „Zwiedzamy” Denver, Los Angeles i inne metropolie tego kraju. Autor często rzuca nas w różne miejsca, aby pokazać nam skalę zjawiska i stan środowiska poszczególnych lokacji, który dodatkowo często zmienia się na gorsze pomimo wszelkich prób naprawy. Wiele jest tam rzeczy zapadających w pamięć i wyjątkowo obrzydzających – jak chociażby masy szczurów, czy też obraz slumsów i biedoty ludzi, którzy nie pracują w korporacjach i skupiają się na metodach oczyszczania tego świata czy też medycynie. Brunner nie oszczędza czytelnika, rzucając w niego takimi obrazami, co pokazuje skutki działań ludzkości.
Po tym opisie macie wyobrażenie o powieści Ślepe Stado. Mnie ona w pewien sposób przestraszyła, a ogólny wydźwięk całości jest bez wątpienia pesymistyczny. Jednocześnie dała wiele do myślenia – uświadomiła mi fakt, że wykorzystanie miejsca, w którym żyjemy, jest niezwykle istotne i wpływa na naszą codzienność. Pokazuje, jak ważna jest równowaga w używaniu tego, co nam daje nasza planeta, i że ta nadmierna eksploatacja zasobów będzie nas sporo kosztować, zwłaszcza jeżeli nie będą podejmowane działania mające na celu ich ograniczenie. To wszystko brzmi jak program ekologiczny dla dzieci w gimnazjum – i są to w gruncie rzeczy truizmy – ale nie takie, które można zupełnie zbagatelizować. Dodatkowo pojawia się jeszcze optymizm i nadzieja na lepsze jutro. Jak dla mnie to książka o szczególnej wartości, napisana w bardzo intrygującym stylu, z którym wcześniej nie miałem styczności. Pozycja raczej ambitniejsza, niezawodząca na żadnym polu. Artefakt wart ceny i czasu na jego przeczytanie.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Ślepe Stado
Wydawnictwo: Mag
Autor: John Brunner
Data Premiery: 03.02.2016
Gatunek: dystopia, science – fiction
Liczba stron: 432
ISBN: 978-83-7480-633-6