SIEĆ NERDHEIM:

Recenzja książki Lion. Droga do domu

Lion. Droga do domu

Sześcioletni Saroo Brierley zgubił się w wielkiej Kalkucie. Nie umiał wrócić do domu, pozbawiony jakiejkolwiek opieki tułał się po ulicach, aż po kilku miesiącach trafił do domu dziecka, a potem do adopcji. I tak wyrósł na Tasmańczyka. Jednak nigdy nie mógł do końca zapomnieć o swojej biologicznej mamie i rodzeństwie. Zaczął ich ponownie szukać już jako dorosły człowiek. I odnalazł. Opowiedział o tym w licznych rozmowach i wywiadach, a w końcu spisał w Drodze do domu. Powstała z tego bardzo stonowana i zaskakująco pogodnie napisana autobiograficzna książka o dramatycznych zdarzeniach z dzieciństwa autora i ich znaczeniu dla jego obecnego życia.

Opowieść Brierleya jest wielkim podziękowaniem jego dwóm rodzinom, biologicznej i przybranej, obu równie prawdziwym i kochanym, oraz koordynatorce indyjsko-australijskich programów adopcyjnych. Autor jest wdzięczny także losowi czy karmie. Jego dzieciństwo było biedne, potem przeżył traumę oderwania od bliskich i zupełnej obcości w obojętnym mieście, ale nigdy nie trafił do ulicznego piekła, co spotkało wiele innych indyjskich sierot, w tym jego przybranego brata. Saroo spotkał na swojej drodze mnóstwo życzliwych i zafascynowanych jego historią ludzi, którzy wspierali go w długotrwałych i wyglądających czasami na beznadziejne poszukiwaniach utraconego domu.

 „Podczas mojej włóczęgi przytrafiło mi się wiele dobrych i złych rzeczy, podejmowałem zarówno dobre, jak i złe decyzje” (s. 64). W Drodze nie znajdziecie taniej sensacji, użalania się nad sobą czy wymuszania na czytelniku współczucia. Narrator wydaje się być ciągle, po tylu latach, zdziwiony tym, jak wiele osób chciało poznać jego historię, i że skłoniono go aż do wydania książki. Rzetelnie i drobiazgowo opisuje swoje wspomnienia z małego indyjskiego miasteczka, gdzie się urodził i wychowywał z dwójką starszych braci i malutką siostrzyczką. Ich matka musiała ciężko pracować, a mimo to byli na skraju nędzy. Ich ojciec założył nową rodzinę, nie przejmując się zupełnie losem tej czwórki. Swojego drugiego życia, luksusowego i szalenie bogatego w porównaniu z pierwszym, Brierley nie analizuje tak dokładnie, za to z mnóstwem ciepła opowiada o swoich przybranych rodzicach. Brierleyowie zdecydowali się na adopcję dziecka z Indii, choć mogliby mieć swoje. Nie podjęli się tego z powodów ideologicznych, choć faktycznie zależało im na zrobieniu czegoś dobrego. Udało się, skoro ich syn pisze o nich z taką czułością i stwierdza: „Zawsze będę głęboko wdzięczny moim rodzicom za życie, które mi podarowali” (s. 119).

Wątkami przewodnimi Drogi są zgubienie się małego Saroo i późniejsze poszukiwania drogi powrotnej do domu przez dorosłego Brierleya: przeczesywanie satelitarnych map Indii miasteczko po miasteczku, w nadziei znalezienia swojego. Zajęło mu to kilka lat, ale pozwoliło wrócić do siebie i spojrzeć oczyma dorosłego Tasmańczyka na codzienność jego pierwszej ojczyzny, tłumy, wśród których łatwo się zagubić i rozległość tego kraju, jakiej nawet nie przeczuwał w dzieciństwie. Mógł w końcu zwrócić biologicznej rodzinie spokój i swoją miłość. Dowiedział się także, jak wiele zapomniał lub przekręcił, choć całe życie powtarzał sobie te wspomnienia jak mantrę, by ich nie utracić.

Spokój i pogoda narracji Brierleya nie czynią jej mniej wzruszającą, moim zdaniem świadczą o jej szczerości. To, że znalazł w sobie tyle siły i optymizmu, żeby objąć całe swoje życie, a nie jedynie jego indyjski czy australijski kawałek, pokazuje ogromny sukces jego adopcyjnej rodziny i może dawać nadzieję parom wychowującym przybrane dzieci. Droga stała się na tyle sławna, że powstała film nią inspirowany (na ile jest on adaptacją, przekonamy się po 2 grudnia, ale obecność partnerki głównego bohatera na plakacie i trailer skłaniają mnie do oczekiwania raczej luźnej interpretacji). Saroo został zagrany przez Deva Patela, gwiazdę Slumdoga, więc obie produkcje czeka wiele porównań.

Dziękujemy wydawnictwu Znak za recenzencki egzemplarz książki.

7/10

Podsumowanie

Plusy:
+ pogodny, czuły ton
+ drobiazgowe, analityczne wspomnienia autora
+ żadnej taniej sensacji
+ porównanie Indii z lat 80. i z 2012 roku

Minusy:
– potencjalnie za spokojna narracja

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
2 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
ina / smakwolnosci.pl
7 lat temu

Czytałam o historii Saroo, widziałam trailer filmu, ale nie wiedziałam, że powstał na podstawie książki. Książki zawsze są lepsze od filmu dlatego na pewno po nią sięgnę. Recenzja mnie zachęciła 🙂

Agnieszka Czoska
Agnieszka Czoska
Reply to  ina / smakwolnosci.pl
7 lat temu

Książka jest naprawdę nieoczekiwanie spokojna, prosta i szczera. Myślę, że dobrze ją sobie przeczytać też po angielsku, nawet w ramach nauki 😉 A filmu jeszcze nie widziałam, bo byłam w podróży. W tym tygodniu muszę nadrobić.

Agnieszka „Fushikoma” Czoska
Agnieszka „Fushikoma” Czoska
Mól książkowy, wielbicielka wilków i wilczurów. Interesuje się europejskim komiksem i mangą. Jej ulubione pozycje to na przykład Ghost in the Shell Masamune Shirow, Watchmen (Strażnicy) Alana Moora czy Fun Home Alison Bechdel, jest też fanem Inio Asano. Poza komiksami poleca wszystkim Depeche Mode Serhija Żadana z jego absurdalnymi dialogami i garowaniem nad koniakiem. Czasem chodzi do kina na smutne filmy, kiedy indziej spod koca ogląda Star Treka (w tym ma ogromne zaległości). Pisze także dla Arytmii (arytmia.eu).
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki