SIEĆ NERDHEIM:

Nieporęczne fantasy. Recenzja książki Lewa ręka Boga

KorektaLilavati

Czytelnicy literatury fantasy zapewne już dawno przywykli do tego, że młody bohater swoją podróż musi rozpocząć od długiego procesu nauczania, najczęściej w jakimś zamkniętym i niedostępnym ośrodku szkoleniowym. Po drodze niemal na pewno nawiąże pierwsze przyjaźnie na całe życie, zrobi sobie niejednego wroga, zostanie ulubieńcem jednego członka grona pedagogicznego, by zaraz zniechęcić do siebie innego. Odkryje tajemnicę, zdemaskuje spisek i uratuje wszystkich w pobliżu. Zdarzy mu się być nieposłusznym, wpadnie w kłopoty, a wszystkie swoje porażki przekuje w życiowe lekcje. Rozpoczęcie przygody w tym miejscu to również świetna okazja, aby przedstawić czytelnikowi bohaterów, świat oraz obowiązujące w nim zasady i wartości, czy nawet zarysować strony przyszłego konfliktu. W sumie można do tego przywyknąć (o ile wspomniany dzieciak nie jest przesadnie utalentowany i zapatrzony w siebie). W przypadku, gdy główny bohater ma aplikować na stanowisko profesjonalnego skrytobójcy lub czarodzieja trudno wyobrazić sobie pominięcie tego elementu, prawda? To teraz poznajcie Thomasa Cale’a.

Paul Hoffman w swoim książkowym debiucie przenosi nas do świata, w którym dominuje wiara w Powieszonego Odkupiciela. Jego oddani słudzy szkolą w zimnych kamiennych murach spowitego mgłą Sanktuarium młodych chłopców – sieroty z ulicy pozbawione domu i przyszłości. Mają się oni stać bronią w walce z heretykami i swym poświęceniem zmazać z siebie wszelkie grzechy. Jednym z akolitów w tym miejscu jest Thomas Cale. Piekielnie inteligentny, przebiegły i pewny siebie nastoletni chłopak. Grzech pychy nieustannie przynosi na plecy chłopca kolejne uderzenia karcącej dłoni surowych opiekunów, ma on w sobie (a jakżeby inaczej) odrobinę współczucia. Ratuje młodą dziewczynę przed śmiercią z ręki jednego z kapłanów. Zabijając swojego przełożonego, wydaje na siebie wyrok śmierci. Wraz z dwójką kompanów oraz niedoszłą ofiarą opuszczają mury Sanktuarium i spróbują odnaleźć dla siebie nowe miejsce w świecie.

W zasadzie tyle można dowiedzieć się z opisu znajdującego się na okładce. Sanktuarium jest okrutne i pozbawione miłosierdzia. Główny bohater natomiast inteligentny, czarujący i zdolny do okrucieństwa. Zestaw takich cech z automatu powinien wpisać Thomasa do grupy oziębłych młodych bohaterów z wadliwie funkcjonującym kompasem moralnym i systemem wartości dalekim od rycerskiego. Czego chcieć więcej? Mrukliwy skrytobójca kryjący się w cieniu na belkach stropowych i niemający najmniejszych skrupułów przed wbiciem komuś ostrza w nerki nadal jest typem bohatera, który wzbudza sporo sympatii. Tyle że ja bym Cale’a z tej grupy od razu wykopał. Cały problem polega bowiem na tym, że z samej książki nie dowiemy się nic ponad to, co przeczytamy w jej opisie.

Dość łatwo można się domyślić, że świat przedstawiony przez Hoffmana jest alternatywną rzeczywistością, wariacją na temat naszej historii i przebiegu kluczowych wydarzeń religijnych. W Inkwizytorze Piekary Jezus zszedł z krzyża, by nieść ogień, śmierć i sprawiedliwość. W Lewej ręce Boga Odkupiciel nie został ukrzyżowany, ale powieszony. Co za tym idzie, głównym religijnym symbolem jest szubienica. Wyznawców owej charakteryzuje fanatyzm, umiłowanie cierpienia i chwalebnego męczeństwa oraz wiara w zepsutą duszę ludzką niegodną stanąć przed obliczem Boga. I to w zasadzie tyle. Hoffman wcale nie bawi się w podsuwanie tropów i wskazówek. Raczej skąpi wszelkich informacji na temat świata i zmian, jakie mogły w nim nastąpić.

Wątłe wyobrażenie możemy skleić ze zdawkowych i raczej przypadkowych wzmianek w dialogach. Mamy wspomniane Gdańsk, Norwegię, Odessę czy Polski Las, a Jezus z Nazaretu w tej wersji historii okazuje się prorokiem uwięzionym w brzuchu wieloryba. Tylko że nawet te skrawki nie stanowią opowieści na temat świata, a jedynie słowa przewijające się w rozmowach. Również ważniejsze dla samej fabuły elementy są skromnie zarysowane. W opozycji do obowiązującej religii stoi herezja, której wyznawcy nazywani są… antyodkupicielami. To tylko jedna z perełek prezentująca skromną wyobraźnię autora.

O ile niedokładny zarys świata (a raczej jego absolutny brak) można przełknąć, to w przypadku samego bohatera stosowanie skrótów, niedopowiedzeń i unikanie wyjaśnień w takich ilościach jest już całkowicie niezrozumiałe. Cale szkoli się w Sanktuarium, lecz tajemnicą dla czytelnika pozostanie, w jaki sposób przebiega jego nauka. Czy to morderczy trening z bronią mający stworzyć bezmyślnego siepacza, czy może medytacja połączona z ziółkami i cuchnącymi naparami gwarantująca wyostrzenie zmysłów i koncentracji, a może w Sanktuarium najważniejszy jest intelekt, który pokona miecz, katapulty, pióro, wściekłą gawiedź i wszystko, co stanie odkupicielowi na drodze? Od początku autor skupia się na nieważnych wątkach, ma problem z dobraniem właściwej (w tym przypadku po prostu ciekawej) perspektywy i pomija rzeczy naprawdę istotne. Fabuła pozbawiona jest jakiegoś sensownego kierunku, w którym mogłaby zmierzać. W obliczu kolejnych zagrożeń Cale okazuje się cudownym dzieckiem obdarzonym przydatnymi w danym momencie umiejętnościami. Jak dowiadujemy się w końcówce książki, są one efektem jego wcześniejszego szkolenia. Łatwo odnieść wrażenie, że Hoffman pracował bez planu, a kolejne elementy dodawał, bo było to akurat wygodne.

Długo można wyliczać niedopracowane elementy. Bohaterowie pozbawieni głębi i charakteru. Relacje między nimi przedstawione są niedbale, a wiele dialogów jest pustych i wymęczonych. Świat zaprezentowany został maksymalnie powierzchownie, a niektóre z jego elementów brzmią wręcz komicznie: władca przestępczego półświatka znany jest pod pseudonimem Kicia Zając, jedna z bohaterek nosi miano Łabędzioszyjej, a jedyny arystokratyczny ród przewijający się w ogromnym Cesarstwie to Materazzi… i wygląda na to, że wszyscy do niego należą.

Lewa Ręka Boga nie tylko nie wnosi nic nowego do gatunku, ale nie reprezentuje przyzwoitego poziomu w realizowaniu wybranego utartego schematu. Bohaterowi brak porządnej historii, a kolejne elementy przeciągają na siłę nieskładną całość. Hoffman nie włożył najmniejszego wysiłku, aby przekonująco przedstawić swój świat i pomysł i trudno sobie nawet wyobrazić, żeby działał zgodnie z jakimkolwiek planem.

Szczegóły:

Tytuł: Lewa Ręka Boga
Wydawnictwo: Albatros
Typ: powieść
Gatunek: fantasy
Data premiery: 2011
Autor: Paul Hoffman
Tłumaczenie: Izabela Matuszewska

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Wojciech Bryk
Wojciech Bryk
Student dziennikarstwa, który ma w sobie Zagubionego Chłopca. Uwielbia intertekstualność, easter eggi, zabawy skojarzeniami, popkulturowymi tropami oraz wszelkie dwuznaczności. W wolnych chwilach rozmyśla, co stało się z baśniowymi postaciami, oraz regularnie dokarmia rosnącego w nim geeka. Z radością wsiąka w fantastykę każdego rodzaju. Nieustannie pragnie odkrywać nowe rzeczy i dzielić się znaleziskami z innymi... a jeżeli przy tym wywoła u kogoś uśmiech, będzie całkiem spełniony. Stara się dorosnąć do prowadzenia własnego bloga. O horrorach pisze na portalu Mortal, a o popkulturze dla #kulturalnie.
<p><strong>Plusy:</strong><br/> + alternatywna wizja historii</p> <p><strong>Minusy:</strong><br/> - powieszchony opisa świata</br> - brak pomysłu na fabułę</br> - źle przedstawieni bohaterowie</br> - historia pchana do przodu przypadkowymi elementami</br> - w oczy rzuca się zupełny brak planu</p> Nieporęczne fantasy. Recenzja książki Lewa ręka Boga
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki