SIEĆ NERDHEIM:

Sprawdzam, jak się miewa nasz drogi psychopata. Recenzja książki Król Cierni

Jorg na tronie swego królestwa.
Jorg na tronie swego królestwa.

Drugi tom trylogii Marka Lawrence’a Król Cierni najprościej można podsumować w następujący sposób: w tych aspektach, w których było dobrze, jest jeszcze lepiej, a te złe prezentują się jeszcze gorzej. Komplikuje to sytuację w sprawie ostatecznej oceny tegoż dzieła, niemniej jednak spróbuję się podjąć tego karkołomnego przedsięwzięcia. Tak więc zabieram się do roboty.

Siła magnetyczna poprzedniego tomu, a mianowicie odmienny stan umysłowy Jorga staje się wybiórczy. Tylko momentami jakby przypomina sobie dawnego siebie, podejmując działania wbrew wszelkiej logice. Bohater wyraźnie dojrzewa i zmienia swą postawę wobec wielu rzeczy, i to widać. Co ważne, wcale nie zmniejsza to zainteresowania tą postacią. To, że postępuje bardziej inteligentnie, nie oznacza, że nagle zmienił się jego kodeks moralny. Dalej jest zepsuty, skrzywiony, bez skrupułów. Jego kamraci jakby znikają w tej odsłonie cyklu, odzywając się sporadycznie, ale zachowują swój charakter z poprzedniego tomu. Do głosu dochodzi wiele nowych postaci i trzeba przyznać, potrafią one utrzymać zainteresowanie. Prym tutaj wiedzie Katarzyna, której listy dają nam nowy punkt widzenia na wydarzenia z książki. Ona i reszta wprowadzonych z tym tomem postaci to na pewno jasny punkt powieści.

Fabularnie książka jest czymś w rodzaju wielkiej retrospekcji opowiadającej o tym, jak Jorg znalazł się w sytuacji, która jest przedstawiona w pierwszych rozdziałach Momentami jest to poprzeplatane rozdziałami o rozwoju zdarzeń w teraźniejszości, ale zdecydowana większość powieści to wszelkiego rodzaju wspominki. Dopiero pod koniec dramat bohatera zostaje rozwiązany. Przypomina to zabieg stosowany przez scenarzystów filmowych i rzeczywiście można się tak poczuć, czytając tę pozycję. Jednak nie poczytałbym tego za wadę. To się zdecydowanie sprawdza.

Stylistycznie jest właściwie identycznie jak w poprzednim tomie. Jest on może trochę bardziej stonowany, ale to ze względu na zmianę charakteru przodującego bohatera. Dalej znalazłem w powieści wiele interesujących, sadystycznych pomysłów. Niektóre te działania nie są także do końca podejmowane jako akt czystej wolnej woli bohatera. Jest on w pewnych momentach sterowany. Wyjaśnienie tej kwestii co prawda nie do końca mnie satysfakcjonuje. Szkoda, bo to był nad wyraz intrygujący wątek, a ostatecznie przez to zakończenie stracił część swej atrakcyjności.

Na razie przeważnie chwalę dzieło pana Lawrence’a. Czas przejść do tego co „leży”. Panie Marku, z całym szacunkiem, ale dodanie nowej krainy o nazwie Cantanlona ze stolicą w Barlonie, wcale nie pomoże panu obronić się przed zarzutem niepotrzebnych, mym zdaniem, zmian w nazwach miast w stosunku do oryginału znanego z rzeczywistości – ani „dorzucenie” Romy czy też Lionu. Miejsca same w sobie też nie są szczególnie charakterystyczne. Nie znalazłem w nich nic godnego zapamiętania. Co zdarza się, notabene, po raz kolejny.

Przejdę do gwoździa do trumny, który praktycznie pogrzebał poprzedni tom. Tutaj otrzymujemy pewne wyjaśnienia co do niektórych spraw z pierwszej odsłony cyklu. Problem z tymi wyjaśnieniami jest tylko taki, że nic nie tłumaczą, a rodzą kolejne pytania. Zacznę od tego, że pada konkretna data w pewnym momencie powieści, a mianowicie rok 1908. Panie Marku, jeśli to jest mniej więcej rok, w którym rozgrywa się ta trylogia, to po kiego grzyba te zbroje i kusze, skoro od wiek wieków jest broń palna? Gdzie elektryczność, zdjęcia, filmy, rewolucja przemysłowa? Wiemy, że to się dzieje na Ziemi z naszą historią, więc czemu tego wszystkiego nie ma (wiem, był kataklizm, ale skoro wiedza została zachowana, to pewne rzeczy można odtworzyć). Autor próbuje „przeszmuglować” pewne elementy nowoczesności, jak chociażby prąd czy też pistolety, i próbuje to wyjaśnić dość nieudolnie tajemniczą rasą Budowniczych, która – uwaga – była na Ziemi przed epoką faraonów i właściwie tyle o nich wiadomo. Aha, i to, że teraz ich nie ma, i od tego okresu historii Egiptu nikt nigdy już ich nie widział.

Przy takich założeniach mam do Brytyjczyka parę pytań. Po pierwsze, panie Marku, skąd oni się wzięli? To są w ogóle ludzie czy kosmici z przyszłości z jakiejś tajemnej machiny czasu? Dali technologię, powiedzmy, tym mieszkańcom Ziemi nad Nilem: „o, tutaj macie, sobie tam, przykładowo, aparat fotograficzny” i uciekli? A jeśli byli na tej Ziemi i rozwinęli tak zaawansowaną cywilizację, to jakim cudem zostali pokonani? Egipcjanie na rydwanach z włóczniami podbili ludzi, co mogli już mieć karabiny maszynowe? Co prawda Etiopia podczas drugiej wojny światowej bardzo długo stawiała opór dzidami czołgom Mussoliniego, no ale mimo wszystko jakoś mnie to nie przekonuje. Które dokładnie rozwiązania technologiczne zostały przekazane, zachowane, jeśli już, i dlaczego akurat te? A co z resztą? Budowniczowie na nie nie wpadli? Zdecydowanie brakuje wyjaśnień, a to boli. I cały czas mój postulat o ujednolicenie tego wszystkiego i konkretyzację wisi, a jeśli już mieszamy jedno z drugim, co jest ciekawym pomysłem, to musi być to lepiej przedstawione i mieć po prostu większy sens.

Ogólnie jest lepiej w drugim tomie, ale pan Mark być może jednak nie potrafi wyciągnąć wniosków z poprzedniej części i jej krytyki. Wątpię, abym był jedynym, który zgłaszał tego typu wątpliwości, a jeśli gdzieś już się pojawiły materiały na czymś w rodzaju forum czy spotkaniu autorskim, dlaczego po prostu nie umieścić tego na kartach powieści? To by wszystkim czytelnikom znacznie ułatwiło życie. Zalet utworu mimo wszystko zebrało się na tyle, że można przez to przebrnąć, nie odkładając książki gdzieś „po drodze”. Bohater dalej jest mocną stroną, styl też pomaga w odbiorze i fabularnie jakoś to się wszystko trzyma na przyzwoitym poziomie. Dlaczego tylko Brytyjczyk „strzela sobie w kolano” tym galimatiasem czasowym – tego nie potrafię rozgryźć. Mam nadzieję, że w ostatnim tomie autor zrozumie moją potrzebę i dowiem się co i jak, i „będzie pan zadowolony”. Wybór pozostawiam wam, ale jeśli przekonał was tom pierwszy, to drugi jest na nieznacznie lepszym poziomie, więc możecie śmiało iść do księgarni.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł polski: Król Cierni
Tytuł oryginalny: King of Thorn
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Autor: Mark Lawrence
Tłumaczenie: Anna i Jarosław Fejdych
Gatunek: fantasy
Liczba stron: 621
ISBN: 978-83-6138-631-5
Author

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Krzysztof "Kazio_Wihura" Bęczkowski
Krzysztof "Kazio_Wihura" Bęczkowski
Niepoprawny optymista, do tego maniak fantastyki. Czyta i kupuje kompulsywnie wiele książek. Gra we wszelakie tytuły (przede wszystkim RPG, strategie, można tu też wymienić parę innych gatunków). Nie patrzy na datę wydania danego dzieła i pochłania wszystko, co ma na swej drodze. Przekroczył magiczną trzydziestkę. Po cichu liczy, że go ominie kryzys wieku średniego.
Drugi tom trylogii Marka Lawrence’a Król Cierni najprościej można podsumować w następujący sposób: w tych aspektach, w których było dobrze, jest jeszcze lepiej, a te złe prezentują się jeszcze gorzej. Komplikuje to sytuację w sprawie ostatecznej oceny tegoż dzieła, niemniej jednak spróbuję się podjąć...Sprawdzam, jak się miewa nasz drogi psychopata. Recenzja książki Król Cierni
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki