SIEĆ NERDHEIM:

Pożoga czy iskierka? Zobaczmy, jak Paolini rozpala ogień. Recenzja książki Brisingr

Trzeci tom i kolejny smok na okładce
Trzeci tom i kolejny smok na okładce

„Brisingr” oznacza „ogień” w pradawnej mowie – zapomnianym języku, który służy przede wszystkim do rzucania zaklęć. To także tytuł trzeciej, przedostatniej odsłony cyklu Dziedzictwo Christophera Paoliniego. Czy autorowi udało się jeszcze bardziej rozpalić czytelników przynajmniej równie dobrą książką jak Najstarszy? Czy raczej skutecznie ugasił ich oczekiwania? Odpowiedź na to pytanie nie jest tak oczywista.

Największy problem z tą częścią jest taki, że praktycznie rzecz biorąc, nie posuwa fabuły naprzód. Czuję się, jakbym oglądał Między słowami młodej Sofii Coppoli, gdzie w samym filmie właściwie nic się nie dzieje i obserwujemy grę ujęć między bohaterami, a akcja jest jakby obok. O ile obrazowi reżyserki nie można ująć sporej dozy artyzmu, za którą go doceniamy, o tyle u Paoliniego nie można powiedzieć, żeby podobna rzecz miała miejsce. I tu właśnie jest pies pogrzebany. Niestety, ale trudno mi wymienić zdarzenia, które bym kojarzył z tą książką – znalazłyby się może trzy, które zrobiły na mnie wrażenie na tyle, aby warte były porcji mojej pamięci (najazd Eragona na siedzibę jednej z jego nemezis, oblężenie dowodzone przez Rorana czy pobyt jeźdźca w Ellesmérze i jego skutek). Pod koniec znalazłem dramatyczną i wstrząsającą (w zamiarze autora) rozmowę smoczego jeźdźca z nauczycielem, dotyczącą pochodzenia Eragona, ale trudno byłoby mi powiedzieć, abym był szczególnie zszokowany tą genezą. Taka skromna liczba ciekawych wątków w tak obszernej pozycji, to trochę za mało jak na mój gust. Dla porównania – z Najstarszego pamiętam znacznie więcej.

Zastanawiam się jednak, czy to trochę nie sztuka – napisanie ponad sześciuset stron właściwie o niczym i zrobienie tego na tyle atrakcyjnie, aby od razu nie rzucić tekstu w kominek, wymaga pewnej subtelności w manipulowaniu uwagą czytelnika. Największe wyzwanie to jak go nie znudzić i to się akurat autorowi udało. Nie czułem potrzeby zmiany lektury na coś ciekawszego. Jak Paolini to zrobił – do dzisiaj nie mogę rozgryźć.

Może przyczynił się do tego jeden z bohaterów. Tym razem, mimo mych najszczerszych intencji, nie mogę powiedzieć, aby był to nasz drogi protagonista Eragon, który wpada w sidła sztampy i z niej nie wychodzi długi czas, przez co staje się zdecydowanie mniej interesujący. Za to z nawiązką wybija się na pierwszy plan Roran, jego kuzyn , którego losy śledziłem z nieudawaną uwagą. Uważam, że to jedna z nielicznie dobrze napisanych od początku do końca postaci u Paoliniego, a to już coś. Taki rodzynek na tle całej reszty. Pozostałe dramatis personae – czy to elfy, czy ludzie – sprawiają dokładnie takie samo wrażenie jak we wcześniejszych tomach historii. Na tym polu trudno też mówić o jakichkolwiek zmianach.

Utrzymanie ciekawości czytelnika nie jest na pewno zasługą stylu, który jest taki jak w Najstarszym. Najwidoczniej pisarz postanowił trzymać się tego, co się sprawdziło i spodobało czytelnikom w drugiej części. Dalej mamy wszystko ujęte w dość prostych zwrotach bez wyszukanych hiperboli, metafor czy też górnolotnego słownictwa. Przyznam, że przy tej fabule, którą nam autor prezentuje, jakiś postęp w tej sferze też by się przydał, ale go najzwyczajniej w świecie jednak nie uświadczymy.

Świat przedstawiony także zostaje w dużej mierze taki sam. Poznałem trochę nowych miejsc (jak chociażby wspomniana siedziba wrogów czy oblegane miasta, mamy okazję też zwiedzić parę miejsc w stolicy elfów), ale żeby one były szczególnie charakterystyczne, to bym nie powiedział. Brakuje mi lokacji, które wryłyby mi się pamięć, a w Najstarszym było ich parę.

No cóż, nie ukrywam, że oczekiwałem więcej, a dostałem właściwie to samo, tylko dodatkowo gorzej fabularnie. Druga część rozdmuchała moje nadzieje jak balonik, a jednak w którymś momencie Paoliniemu skończył się hel. Nic, w porównaniu do drugiego tomu, się nie rozwija. Nie ma żadnej nowej jakości, o ciekawych postaciach nie wspominając. Nie pozostaje nic innego tylko czekać i liczyć na to, że finale grande będzie punktem zwrotnym i jednak zobaczymy krok do przodu.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Brisingr
Wydawnictwo: Mag
Autor: Christopher Paolini
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Gatunek: baśń, fantasy
Data premiery: 14.11.2008
Liczba stron: 651
ISBN: 978-83-6640-902-6

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Krzysztof "Kazio_Wihura" Bęczkowski
Krzysztof "Kazio_Wihura" Bęczkowski
Niepoprawny optymista, do tego maniak fantastyki. Czyta i kupuje kompulsywnie wiele książek. Gra we wszelakie tytuły (przede wszystkim RPG, strategie, można tu też wymienić parę innych gatunków). Nie patrzy na datę wydania danego dzieła i pochłania wszystko, co ma na swej drodze. Przekroczył magiczną trzydziestkę. Po cichu liczy, że go ominie kryzys wieku średniego.
„Brisingr” oznacza „ogień” w pradawnej mowie – zapomnianym języku, który służy przede wszystkim do rzucania zaklęć. To także tytuł trzeciej, przedostatniej odsłony cyklu Dziedzictwo Christophera Paoliniego. Czy autorowi udało się jeszcze bardziej rozpalić czytelników przynajmniej równie dobrą książką jak Najstarszy? Czy raczej skutecznie ugasił...Pożoga czy iskierka? Zobaczmy, jak Paolini rozpala ogień. Recenzja książki Brisingr
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki