SIEĆ NERDHEIM:

Kikuty nie odrastają. Recenzja komiksu Stumptown tom 2

Na okładce tona klimatu, który powinien się znaleźć w środku.

Przejdę do rzeczy, żebyście mogli spokojnie zająć się czytaniem innych komiksów – nie jest lepiej, nic a nic i wcale mnie to nie bawi. Podrzucam szybki skrót recenzji pierwszego tomu: zachowawcza i boleśnie sztampowa średniawka, w której grająca pierwsze skrzypce pani detektyw niezbyt wiele detektywuje. Stumptown vol. 2 co z jednej strony poprawi, to z drugiej naknoci i nadal nie ma na siebie absolutnie żadnego pomysłu.

„Sprawa maleństwa w aksamitnym futerale” nie opowiada na szczęście o porwaniu dziecka. Nie jestem rodzicem, ale futerały nie wydają mi się odpowiednim sposobem przechowywania małoletnich. Tytułowe maleństwo to gitara należąca do artystki grającej w pewnym stosunkowo popularnym zespole. Kradzież instrumentu oczywiście owocuje kolejnym zleceniem dla Dex – detektywki i utracjuszki o niesamowitym talencie do zbierania soczystych cięgów i unikania śmierci o włos. Proste podpierdzielenie sprzętu przez porąbanego fana byłoby zbyt proste, więc afera szybko eskaluje, angażując wydział antynarkotykowy, gang skinheadów i masę innych irytujących przeszkadzaczy.

Cwaniacki uśmieszek numer jeden.

Właściwie każda gębą na stronach tego komiksu, poza niepełnosprawnym intelektualnie bratem głównej bohaterki, jest w jakimś stopniu wkurzająca. Właścicielce skradzionego przedmiotu wręcz życzyłem śmierci ze względu na jej lekkomyślność, ale i poza nią nie ma tu postaci, które dałoby się po prostu lubić. Ostatnio sytuację ratowała sama Dex, ze względu na nią w ogóle zabrałem się za drugi tom. Teraz jednak jej upór w walce z przeciwnościami totalnie przepoczwarkował w zwykły niezasłużony fart. Zadziorna babka z Kikutowa bez przerwy postępuje nierozważnie, nie błyszczy żadnymi specjalnymi umiejętnościami i ciągle prowokacyjnie kozaczy przed ludźmi, którzy generalnie nie mieliby problemu z pokrojeniem człowieka za zbyt głośne oddychanie w windzie. Ponownie zresztą sukces dochodzenia w ogóle nie zależy od niej – zaraz po podjęciu pierwszego tropu cały porządek wszechświata bierze Dex w objęcia i zaczyna wirować najważniejszymi wątkami w jej pobliżu.

Cwaniackie uśmieszki numer dwa, trzy i cztery.

To nie jest kryminał, to dramat polegający na nieustannym budzeniu w czytelniku nadziei na to, że ktoś wreszcie zetrze bohaterce z twarzy ten cwaniacki uśmieszek. Okropnie to brzmi, ale Dex naprawdę nie zasługuje ani na zapłatę za swoją robotę, ani na sympatię odbiorcy. Na całe szczęście sama sprawa zaginionego maleństwa jest stosunkowo ciekawa, nieco mniej naciągana od silącego się na gangsterkę ambarasu z pierwszego tomu i ma nawet zaskakujące zakończenie. Pozytywne są też wątki bardziej obyczajowe (ponownie relacja Dex z bratem). Szkoda, że jest ich tak mało, a cała reszta narracji albo ściąga jakość w dół, albo robi niewiele, by ją poprawić.

Po kilku pierwszych stronach całkiem usprawiedliwione zmniejszenie starań, bo komu by się chciało, chciałem zarzucić też rysownikowi. Potem zorientowałem się, że Matthew Southworth jedynie nie do końca dobrze radzi sobie z kreśleniem scen skąpanych w Słońcu. Jego beztroska, strzępiasta kreska wygląda najlepiej, gdy zalewają ją czarne cienie, których nakładanie wychodzi artyście dużo lepiej od kreślenia docelowo bardziej barwnych kadrów. Może i oznacza to brak elastyczności, ale ja bardziej postrzegam to jako specjalizację olaną momentami przez scenarzystę. Przyjemność z oglądania drugiego tomu Stumptown jest więc nadal znacznie większa od satysfakcji z czytania. Poza tymi cwaniackimi uśmieszkami.

Cwa… poddaje się, a to dopiero kilka pierwszych stron.

Biadolę nad wyraz? A jakże! Bylejakość tego komiksu po prostu razi podwójnie przez wymuszoną otoczkę, która w sumie równie dobrze może być wytworem mojego uwielbiającego nadinterpretacje umysłu. Stumptown drogą skojarzeń wygląda jak coś wybitnego, w przedmowach funfle autora wychwalają tytuł, jakby był magnum opus komiksowego tuza nad tuzami, wyśnionym spełnieniem marzeń o szansie na ambitną frajdę. Tymczasem, konsekwentnie, zamiast perły dostajemy niekonkretną, rozmokłą glinę. Jest elastyczna, więc można się nią chwile pobawić, ale brak oryginalności szybko zaczyna nużyć. Obawiająca się wystąpić z szeregu miałkość, w której nawet ewentualny potencjał jest pozorny.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Stumptown tom 2
Wydawnictwo: Mucha Comics
Autorzy: Greg Rucka, Matthew Southworth
Tłumaczenie: Arek Wróblewski
Gatunek: kryminał
Liczba stron: 144
Data premiery: listopad 2020

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
Przejdę do rzeczy, żebyście mogli spokojnie zająć się czytaniem innych komiksów – nie jest lepiej, nic a nic i wcale mnie to nie bawi. Podrzucam szybki skrót recenzji pierwszego tomu: zachowawcza i boleśnie sztampowa średniawka, w której grająca pierwsze skrzypce pani detektyw niezbyt wiele...Kikuty nie odrastają. Recenzja komiksu Stumptown tom 2
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki