Zaciekawienie i nadzieja na rozwinięcie charakterów rodziny Pike’ów. To właśnie pozostało we mnie po zamknięciu pierwszego tomu kolejnego autorskiego komiksu Jeffa Lemire’a. Talent autora do pisania autentycznych, ludzkich postaci nie zawiódł. Jego bezpośrednia, bardzo naturalna zabawa w psychologa angażuje w wątki i zwykle zachęca do zaprzyjaźnienia się z postaciami – przejęcia się ich losami niezależnie od kontekstu fabularnego. Royal City, z początku przynajmniej, dało w tej kwestii ciała przez melancholijną antypatię protagonistów. Szczerze liczyłem, że to się zmieni, a tu dostaję ponad 120 stron retrospekcji. No dramat, czyżbym miał pierwszy raz zawieść się na piórze Kanadyjczyka?
W Sonic Youth dostajemy szansę, teoretycznie, na zrozumienie, co doprowadziło do tragedii, która złamała familię. Teoretycznie, bo tak naprawdę nawet nie docieramy do momentu śmierci najmłodszego dziecka Pike’ów – Tommy’ego. Poznajemy za to jego przemożnie samotną młodość i losy jego najbliższych, wypełnione równie wielką ilością biadolenia. Nieplanowana ciąża, tonące w marazmie małżeństwo, młodzieńczy bunt i niepokój związany z brakiem perspektyw – wesolutko! Drugi tom Royal City prowadzi nas za rączkę przez dołującą galerię oczywistych, ale bardzo realnych problemów, które to z kolei pełzną stopniowo w stronę nieuchronnego nieszczęścia.
To naturalne, że taki zabieg w narracji eliminuje jakiekolwiek szanse na ukazanie rozwoju postaci. Co więcej – szybko okazuje się, że smutasy nie stały się smutasami z powodu śmierci juniora. Oni wszyscy byli rozczarowani sobą i odpychająco zgorzkniali już wcześniej! Czy w takim razie się zawiodłem? Bynajmniej – Lemire na to nie pozwala. Już po kilku stronach całkowicie wpadłem w historię i poczułem się jej częścią, a zapach druku zaczęła zastępować mi, wybaczcie romantyzowanie, wszechobecna woń jesiennego deszczu. Wszystkie obrazowane przez scenarzystę dylematy są powszechne i wreszcie poznajemy ich źródła. Ameryki tutaj autor nie odkrył, ale przedstawienie ich w niewymuszony, autentyczny sposób wręcz wpycha czytelnika do lepkiego bajora nieprzyjemnej empatii. Wtedy można zrozumieć, że wciąż nie do końca wyjaśniony zgon Tommy’ego nie był genezą bolączek rodu. Traumatyczne wydarzenie po prostu zamroziło ich na lata w przytłaczającym stanie emocjonalnego zawieszenia.
W dalszym ciągu ani trochę nie pomaga to w polubieniu tej bandy malkontentów, ale umożliwia przynajmniej współczucie i faktyczne przejęcie się ich bólem. Lemire, niczym zręczny łowca, zwabia nas na znany sobie teren, łapie w sidła i zaczyna torturować współodczuwaniem. Nawet jeśli nie możemy identyfikować się z anemicznymi nieszczęśnikami, to trudno uniknąć przeniesienia chociaż części problematyki na grunt osobisty. Ja sobie, tak z rozmachem, przeniosłem niemalże całą, więc przeczytałem drugi tom jednym tchem i z odczuwalnym ciężarem w klatce piersiowej. Dzięki temu prawie udało mi się przeoczyć okazjonalnie powolną narrację i sentymentalizm tylko o włos unikający pretensjonalnej tendencyjności. Sprytnie, Jeff, ale nie tym razem.
W kwestiach wizualnych niewiele się zmienia, ale większe zaangażowanie ułatwia odbiorcy docenienie subtelnego stylu autora (lub tolerowanie jego bazgrołów, jak wolicie). Pomimo prostoty wszystkie twarze są rozpoznawalne, a czytelna mimika ożywia dekadenckie charaktery. Widać, że Lemire rozumie emocje, tylko po prostu trochę brakuje mu talentu do zobrazowania ich bez szarpania ołówkiem. Stopniowo, z każdą stroną, doceniałem drobne smaczki i starania. Okazjonalne, ostrożne zabawy kadrami, strony wyrwane z dzienników i rozmyte plansze reprezentujące hipnotyczny stan na krawędzi snu – charakterystyczny dla twórcy czynnik, oddalający od sztywnego realizmu. Czasem, gdy ma to sens, znikają też bardzo delikatne kolory lub zmniejsza się ich paleta, a uczucie dysocjacji rośnie. To wszystko, w połączeniu z introspektywnym scenariuszem, przenosi odbiór z perspektywy zewnętrznego obserwatora na dotkliwie trafne zwierciadło subiektywnych odczuć.
Ostatecznie dostałem komiks zupełnie inny, niż oczekiwałem, a i tak jestem zachwycony. Royal City tom 2: Sonic Youth rekompensuje potknięcia poprzednika, nie rozwiązując ich, a tłumacząc ich genezę w zrozumiały sposób. Kolejny raz, jak to często w przypadku Lemire’a bywa, muszę jednak zaznaczyć specyfikę tego tytułu. Nie spodoba się każdemu, po niektórych spłynie jak po kaczce, ale do wrażliwców z tendencją do rozważań na temat życiowych błędów powinien trafić bezbłędnie, mocno i dotkliwie. Szczerze polecam, nawet jeśli zdecydowanie odradzam takie zadręczanie się na co dzień, a po wszystkim sugerowałbym złapanie za coś mniej telepiącego psyche. Idę czytać Goona, do zobaczenia przy trzecim tomie!
Serdecznie dziękujemy wydawnictwu Non Stop Comics za przekazanie egzemplarza do recenzji.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Royal City tom 2: Sonic Youth
Wydawnictwo: Image Comics / Non Stop Comics
Autorzy: Jeff Lemire
Tłumaczenie: Bartosz Sztybor
Typ: komiks
Data premiery: 27.03.2019
Liczba stron: 128