SIEĆ NERDHEIM:

Wymijając Moore’a. Recenzja komiksu Rorschach

Niektórzy się pewnie pogniewają, ale uważam, że w kulturze nie ma świętych krów. Niewiele trzeba, ale wszystko można, a Alan Moore z wiekiem robi się coraz bardziej nieznośnym zgredem. Głównie w związku z tym ostatnim faktem cieszy mnie, gdy dowiaduję się o przeróbkach i kontynuacjach jego dzieł. Sadyzm jakiś się we mnie odzywa, bo przecież jestem fanem włochatego szamana, a bawi mnie wyobrażanie sobie go walącego gniewnie w stół pięścią błyszczącą od sygnetów. Tym większy mam więc ubaw, gdy te nowinki czerpiące z dzieł mistrza czerpiące okazują się fatalne. Rorschach Toma Kinga nie dał mi takiej satysfakcji.

Rzecz zaczyna się, jak każdy dobry kryminał (bo to jest kryminał, nie wspomniałem?) od zbrodni, niedoszłej właściwie, ale na tyle poważnej, że trzeba ją rozgrzebać w poszukiwaniu odpowiedzi. Sukces militarny w Wietnamie i późniejsze dołączenie tego terenu do terytorium Stanów Zjednoczonych rozpędziły karierę polityczną Roberta Redforda z takim impetem, że cztery kadencje prezydenckie to za mało. Pierwszy raz od dłuższego czasu ma on jednak poważnego konkurenta z partii republikańskiej, rasizmu naszego powszedniego ludziom zabrakło. To właśnie tego przywódcę opozycji niemalże utrupia parka niedoszłych zamachowców. W Stanach Zjednoczonych niby dzień jak co dzień, ale jeden ze sprawców nosił znaną wszystkim plamistą maskę, a jego odciski palców pasują do zmarłego przed 35 laty Waltera Covacsa. Czy ikona incelskiej popkultury wróciła do życia?

„The rest is history”

Na to i inne pytania odpowiedzi szukać będzie bezimienny detektyw, postać z burzliwą przeszłością i jeden z elementów zbliżających scenariusz Toma Kinga do klimatów noir. Serio mam szacunek do autora za to, że nie zdecydował się na wprowadzenie nieustannej narracji, banał byłby przyłączający. W gruncie rzeczy bowiem Rorschach to zwyczajny, porządny kryminał polityczny. Osadzenie akcji w świecie Strażników Moore’a to dodatek, kontekst, bez którego fabuła nadal mogła by działać i satysfakcjonować. Wszystko zaczyna się od skrzywdzonej psychicznie femme fatale, tak jakby, a kończy na historii manipulacji i intryg. To, kto okazuje się ostatecznym władca marionetek może nawet zaskoczyć, zakończenie mnie nie rozczarowało. Przyznam, że pod koniec powiązanie z postacią Rorschacha ma nawet więcej sensu.

Samodzielność tej historii to dla mnie plus, to zdrowy sposób na pełne szacunku odcinanie kuponów od legendarnego dzieła. Watchmenowe wpływy też spoko, bo nadają świetnie poprowadzonej, ale w sumie prostej fabule, nieco kolorytu. Tom King jednak nie mógł się powstrzymać i poszedł o kilka kroków dalej w kwestii puszczania oka do czytelnika. Rzucił garścią gałek ocznych wręcz bez zastanawiania się, czy to faktycznie w jakikolwiek sposób pomoże fabule. Przykład pierwszy (nieco spoilerowy) – gość w masce Rorschacha to właściwie wypisz wymaluj Steve Ditko. Jako komiksowa wersja legendarnego scenarzysty nadal jest dziadkiem niepozornym, nerdem ślęczącym całymi dniami nad biurkiem. Jakim cudem przywdzianie poplamionej maski robi z niego zabijakę? Your guess is as good as mine. Przykład drugi (dużo gorszy) – Frank Miller, który występuje tutaj w roli… Franka Millera i jego jedynym zadaniem jest totalne wybicie czytelnika z klimatu. Serio, to cameo jest kretyńskie, absolutnie wyrywa z zaangażowania w tragiczną historię bohaterów. Nie wiem, co King chciał tym zabiegiem osiągnąć, ale nie wyszło. Z drugiej strony mamy sporo flashbacków, które wprowadzone zostały tak sprawnie, że w ogóle nie zaburzają narracji. Totalnie mieszane uczucia.

Też bym taki chciał w domu, ale z plamką krwi. Fuck the Comedian.

Co się jednak nie naczytacie, to się napatrzycie. Po pierwsze primo, kolory robił Dave Stewart, mistrz nad mistrze, więc wiadomo, że jest dobrze. Nikt nie potrafi tak doskonale dobrać palet do konkretnych scen i mało kto tak drobiazgowo dba o różnorodność przy jednolitych tonacjach, jednocześnie pamiętając o potrzebie wyróżnienia niektórych elementów. Po drugie primo, główny rysownik serii Jorge Fornés kompletnie rozbił bank w temacie okładek, takiego stylowego minimalizmu komiksom potrzeba, większość z nas już chyba mdli od przeładowanych postaciami kolaży. Po trzecie primo, ultimo, same rysunki też są jakościowe. To taka szkoła amerykańskiego, pulpowego realizmu, która potrafi powstrzymać się przed przegiętym kombinowaniem. Coś, co moglibyśmy zobaczyć w Criminal na przykład i chwilę zajęło by nam zorientowanie się, że jest coś nie tak. Trochę taki właśnie Sean Phillips w wersji bezkofeinowej, gładszy i mniej zalany czernią. Fornésowi zdarza się też pobawić formą i zawartością kadrów, ale wszystko w granicach zdrowego rozsądku. Nie ma absolutnie na co narzekać, chociaż synaps wam te rysunki z zachwytu nie przepalą.

Rorschach to klawy kryminał i thriller polityczny, który prawie nie potrzebuje koneksji z Watchmenami do działania. Ba, czasem nawet wartości teoretycznie dodane (w postaci odniesień) raczej mu szkodzą, odcinając czytelnika od co prawda mocno sensacyjnej, ale bardziej przyziemnej fabuły. Wciśnięty tu na siłę ryj Franka Millera da się jednak zignorować i wtedy, przy odrobinie dobrej woli, znajdziecie w scenariuszu Toma Kinga dobrze poprowadzoną narrację, kilka intrygujących zwrotów akcji i nawet całkiem smutną historię pary zatraceńców. Zdecydowanie wolę taką ekspolatację spuścizny Moore’a od dokładania kolejnych pozbawionych znaczenia cegiełek do przytłaczająco przeludnionego uniwersum superbohaterskiego DC Comics. Włochaty czarownik z Northampton i tak będzie narzekał.

Doskonały obrazek na zakończenie recenzji.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Rorschach
Wydawnictwo: Egmont
Autorzy: Tom King, Jorge Fornés, Dave Stewart
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Typ: komiks
Gatunek: kryminał, thriller
Data premiery: 23.11.2022
Liczba stron: 312
EAN: 9788328155954

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
Niektórzy się pewnie pogniewają, ale uważam, że w kulturze nie ma świętych krów. Niewiele trzeba, ale wszystko można, a Alan Moore z wiekiem robi się coraz bardziej nieznośnym zgredem. Głównie w związku z tym ostatnim faktem cieszy mnie, gdy dowiaduję się o przeróbkach i...Wymijając Moore'a. Recenzja komiksu Rorschach
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki